To bez wątpienia był jeden z najbardziej intensywnych tygodni tego roku. 8 dni pełnych nowych wrażeń, ciągłego przemieszczania się i kontaktu z ludźmi. Dla wielu osób to normalka, ale dla introwertyka-domatora to naprawdę duże wyzwanie. Od czasu do czasu jednak takie doświadczenie jest potrzebne i nie żałuję, że się na nie zdecydowałam. Tym bardziej, że to w dużej mierzy dzięki ludziom i temu ciągłemu przemieszczaniu się było naprawdę super! Tylko pod koniec marzyłam już wyłącznie o mojej kanapie, kocyku i Lunie przytulonej do piersi 😉 dlatego wczoraj wieczorem, kiedy to marzenie się spełniło, nie miałam już siły i ochoty na nic innego.
Zarówno o Kotlinie Kłodzkiej jak i o Pradze powstanie osobny post, więc dzisiaj pokażę tylko kilka(dziesiąt ;)) urywków z tamtego tygodnia, bez szczegółowego rozpisywania się. Trochę wstyd, że jeszcze nie skończyłam wpisu o Lefkadzie, a tu dwa kolejne posty podróżnicze stoją w kolejce, ale powoli będę to wszystko nadrabiać.
Kotlina Kłodzka przywitała nas mgłą, przez co przy tym pierwszym kontakcie nie mogliśmy podziwiać jej piękna.
Natomiast Hotel Fryderyk i partnerzy wyjazdu pod nazwą “Camp be OFF” od początku rozpieszczali nas różnymi upominkami. Na zdjęciu zaprojektowana przeze mnie czekolada od Chocolissimo. Postawiłam na minimalizm, wybrałam wersję z suszonymi jagodami, wanilią i nerkowcami, była pyszna 🙂
Pierwszego dnia zorganizowano dla nas grę terenową wokół hotelu, która zakończyła się integracyjnym ogniskiem. To był ten moment kiedy poczuliśmy, że to będzie fajny tydzień. Na tym zdjęciu widać, jak Wojtek smaży dla mnie wegetariańską kiełbaskę 😉
W poniedziałek zaczęła się moc atrakcji… Spływ pontonowy, escape room, grobowiec, Mini Euroland… Mnie tego dnia najbardziej podobał się grobowiec, o którym więcej napiszę w poście z atrakcjami.
We wtorek trochę siąpiło, ale co za problem – płaszcz przeciwdeszczowy i do przodu 🙂 nie mogłam się doczekać tego dnia, bo spędziliśmy go w dużej mierze na łonie natury, a to takie atrakcje kocham najbardziej.
Torfowisko pod Zieleńcem nawet we mgle wyglądało zachwycająco.
Naszym środkiem transportu tego dnia był Dusznicki Express.
Na Zieleńcu wjechaliśmy kolejką do schroniska, ale widoki znowu nie rozpieszczały 😉
Wieczorem dzięki zaangażowaniu Kasi z Twoje DIY i jednego ze sponsorów pobawiliśmy się scrapbookingiem. Przygotowaliśmy kartki dla dzieci z oddziałów onkologicznych. Ostatni raz robiłam takie rzeczy na lekcjach plastyki w podstawówce!
W środę cały dzień spędziliśmy w Kopalni Złota w Złotym Stoku. Tam również nie zabrakło przeróżnych atrakcji ;).
Wieczorem udaliśmy się do Schroniska pod Muflonem, gdzie Wojtek i mąż Natalii przy regionalnym piwie wylali swoje żale, jak ciężko być facetem blogerki. Dla mnie już samo dotarcie do schroniska było fajną atrakcją – szliśmy przez totalnie ciemny las, a drogę oświetlały nam jedynie latarki w telefonach i gwiazdy. Nagrodą był piękny widok na oświetlone Duszniki (którego nie uwieczniłam, bo nie wzięłam aparatu).
W czwartek odwiedziliśmy Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju, gdzie m.in. wykonywaliśmy swój papier.
Kolejnym punktem programu była wizyta w Anielskiej Oborze, w której wykonywane są ekologiczne przetwory z aronii. Tam gwiazdą był pies Eko. To 7 letni, ważący 71 kg dog niemiecki. Staruszek, ale z nieskrywaną radością oprowadzał nas po swoich okolicach i cierpliwie pozował do zdjęć 🙂
Ja jako typowa “dog person” nie odpuszczę oczywiście żadnemu psu 😉
Pomijając zwierzaki – widoki na plantacji aronii były zachwycające.
W drodze powrotnej udało nam się urwać na chwilkę i podjechać do Schroniska pod Muflonem, aby zobaczyć jak wygląda za dnia.
Niestety o tej porze roku już nie tak łatwo robi się plenerowe, jogowe fotki 😉 wybór asan jest mocno ograniczony.
Oficjalna cześć dnia zakończona została bankietem… Paniom nigdy nie brakuje tematów do rozmów, a panowie integrowali się z burmistrzem i właścicielem MiniEurolandu, kątem oka zerkając na mecz. W menu pojawiła się m.in. zupa ze ślimaków. Nie próbowałam, ale Wojtek mówi, że zupa dobra, ale ślimaki niesmaczne 🙂
Piątek zaczęliśmy od spaceru z Kasią i Fabem po Parku Zdrojowym. Urocze miejsce, a jesienią prezentuje się przepięknie.
Później o to, abyśmy się nie nudzili, zadbał sam burmistrz Dusznik Zdroju. Czy Wy też myśląc “burmistrz” oczyma wyobraźni widzicie starszego pana z wąsem i brzuszkiem? Rzeczywistość nieco nas zaskoczyła, burmistrz jest mniej więcej w naszym wieku i jest totalnie wyluzowany 🙂
Na Jamrozowej Polanie mogliśmy zwiedzić trasę, gdzie odbywa się biathlon, a drugą atrakcją było strzelanie. Bałam się, że przez moją krótkowzroczność nie będę widziała tarczy, a tymczasem udało mi się nawet ustrzelić 4 z 5 punktów!
Naszą wycieczkę zakończyliśmy wizytą w bardzo klimatycznej, dusznickiej kawiarni Dzień Dobry Cafe, gdzie między innymi mogliśmy przeczytać artykuł na nasz temat w lokalnej gazecie 😉
A propos gazet – swój debiut zaliczyłam tydzień wcześniej, w nowym Joy’u jestem jedną z bohaterek raportu na temat pracy poza etatem. Artykuł był napisany przez redaktorkę na podstawie przeprowadzonej ze mną rozmowy.
Wracając jednak do wyjazdu – po pożegnaniu z uczestnikami Camp Be OFF i Hotelem Fryderyk wyruszyliśmy z Wojtkiem do Pragi. Już po drodze widoki były zachwycające – zachód słońca, deszcz… Było pięknie.
Praga też była piękna, ale to pokażę w osobnym poście.
I cóż, nigdy nie ukrywałam, że o wiele bardziej niż zabytki, kręcą mnie piękne widoki i natura… Dlatego nikogo nie powinno zdziwić, że największą atrakcją Pragi okazał się dla mnie spotkany nad brzegiem Wełtawy piżmak. To taki szczurek wielkości Luny. Nie mogliśmy się na niego napatrzeć!
Wracając z Czech postanowiliśmy skręcić na Zieleniec, aby przekonać się co było widać we wtorek, kiedy mgła przysłoniła nam widok na góry. Niestety sytuacja była niewiele lepsza, więc ostatecznie wylądowaliśmy na śniadaniu i kawie w Dusznikach.
Niemniej warto było na chwilę zjechać z głównej trasy, bo górskie drogi o tej porze roku niesamowicie cieszą oczy.
Naszym ostatnim przystankiem był Wrocław, gdzie przyjechaliśmy tylko z myślą o obiedzie w VEGA Barze. Uwielbiamy tamtejszy zestaw z samosami. Za dwa zestawy (jeden z dodatkową samosą) i napój zapłaciliśmy chyba 35 zł. Kocham to miejsce za pyszne jedzenie i bardzo niskie (w porównaniu z Warszawą) ceny.
Żeby wizyta we Wrocławiu była zaliczona, musiałam zrobić sobie zdjęcie z krasnalami.
Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić krótkiego spaceru po rynku. Bardzo lubimy Wrocław 🙂
Do domu wróciliśmy ok. 18tej i jak już wspomniałam na początku – marzyłam już tylko o położeniu się na kanapie i włączeniu sobie czegoś odmóżdżającego. Z psem u boku oczywiście. To była nasza najdłuższa rozłąka z Luną i po tych 8 dniach ona tak przyzwyczaiła się do mojej mamy, że… chciała iść z nią do jej domu! To dla nas najwyraźniejszy sygnał, że czas osiąść w domu na dłużej, w tym roku już nigdzie się nie ruszam ;). Teraz trochę przytłacza mnie ogrom spraw do załatwienia w tym tygodniu, ale dziś jeszcze robię sobie trochę luźniejszy dzień.
W Biedronce buty typu “emu”. Na pewno nie tak ciepłe, ale też zapewne wykonane z materiałów sztucznych, a zatem wegańskie. Ja lubię te “podróbki”, muszę w tym roku kupić nowe, ale w Biedronce pewnie się już na nie nie załapię…
Kalesonki to moje “must have” na jesień. W Lidlu dużo ciepłych kalesonków (czyli legginsów termicznych) do wyboru!
Nie było lekko, ale dzięki przygotowaniu dwóch wpisów na zapas, w tym zabieganym tygodniu udało mi się dodać aż trzy posty:
Jak szukać pracy w dzisiejszym świecie?
A na stronie Wzburzone Wody znajdziecie wywiad ze mną. I muszę to napisać, bo to zabawna sprawa – w poście o szukaniu pracy i w tym wywiadzie wspomniałam o mojej ostatniej etatowej pracy i ex szefie. Nie miałam z nim kontaktu bodajże od maja i odezwał się do mnie w zeszłym tygodniu, choć podobno nie czytał żadnej z tych publikacji. Prawo przyciągania? Być może, bo tak samo w Dusznikach mój Wojtek wspominał coś komuś o swoim koledze, a potem zupełnie przypadkiem spotkaliśmy tego kolegę w Pradze :D.
Z przyczyn oczywistych nie mam dla Was żadnych linków zewnętrznych, ale po takiej ilości zdjęć pewnie i tak nie macie już siły na czytanie 😉 udanego tygodnia!