Kiedy kilka lat temu pisałam podsumowanie serii “Z pamiętnika aparatki” nie sądziłam, że pojawi się w niej jeszcze jeden wpis. Miałam mocne postanowienie pilnowania retencji, aby moje zęby pozostały w nienaruszonym stanie, ale niestety się to nie udało.
Dzisiejszy post piszę z perspektywy osoby z małą wadą, która chciała dokonać lekkich poprawek głównie w ustawieniu jedynek.
Dlaczego drugi raz prostowałam zęby?
Po zakończeniu leczenia ortodontycznego stosowałam dwa rodzaje retencji, ale moje zęby, zarówno na dole, jak i na górze, po jakimś czasie się wykrzywiły.
- na dole miałam przyczepiony na stałe retainer – zdawał egzamin, dopóki nie odkleił mi się podczas podróży. Po powrocie okazało się, że moja ortodontka nie może mnie przyjąć i przez to chodziłam z odklejonym retainerem jakiś czas. Teraz już nie potrafię powiedzieć, ile to trwało, ale to wystarczyło, aby odklejona jedynka wystąpiła z szeregu.
- na górze stosowałam przezroczystą nakładkę, którą później zamieniłam na stały retainer, aby ostatecznie jednak powrócić do nakładki – tu sytuacja była bardziej skomplikowana i nie jestem w tym bez winy. Choć uważam też, że ortodontka za szybko pozwoliła mi nosić nakładkę tylko raz na tydzień, na noc. Raz zapomniałam wziąć ją na jakiś wyjazd i 9 dni i nocy bez retencji wystarczyły, aby wykrzywiły mi się jedynki. Po powrocie już nie mieściłam się do końca w swoją nakładkę. Pomyślałam wtedy, że przyklejany drucik będzie jednak bezpieczniejszy i zdecydowałam się go założyć, ale ten później ciągle mi się odklejał. Po jakimś czasie miałam dość ciągłych wizyt na poprawki (ortodontka nie była już tak miła, jak podczas leczenia ) i wróciłam do przezroczystej nakładki.
Przypomnę jeszcze, że efekt mojego leczenia ortodontycznego nie był idealny. Zęby były pięknie proste, ale przez jakieś komplikacje nabawiłam się wady zgryzu i mam przesadnie wysuniętą szczękę. Jest to jednak na granicy akceptowalności, więc przy idealnym uśmiechu tak bardzo mi to nie przeszkadzało.
Gorzej, że mój uśmiech przestał być idealny 😉 dla innych może nie było to tak widocznie, ale ja nie mogłam przeboleć tego utraconego efektu.
Dlaczego zdecydowałam się na przezroczyste nakładki?
Zaczęłam o nich myśleć na początku pandemii, kiedy siedząc w domu eksperymentalnie zaczęłam nosić nakładkę retencyjną co noc i na kilka godzin w ciągu dnia i zauważyłam, że zęby delikatnie się przesunęły, dostosowując do niej. Pomyślałam wtedy, że są bardzo podatne na ruch i pewnie bardzo szybko udałoby się je przywrócić na miejsce leczeniem alignerami, czyli przezroczystymi nakładkami.
Nie chciałam wracać do zwykłego aparatu, bo nie wspominam go najmilej. Nakładki wydawały mi się (i teraz mogę to potwierdzić) dużo wygodniejszym i mniej inwazyjnym sposobem prostowania zębów.
Kiedy dostałam od Dr Smile propozycję współpracy, czyli leczenia nakładkami prostującymi i opowiedzenia o tym czytelnikom, bardzo się ucieszyłam. Sama byłam takiego leczenia bardzo ciekawa, a dodatkowo mogłam przetestować to też dla Was. To wyjątkowa współpraca, bo testy odbywały się tu na Waszych oczach. Gdyby coś poszło nie tak, moglibyście to od razu zauważyć.
Jak wygląda leczenie nakładkami w Dr Smile?
Leczenie nakładkami prostującymi można przeprowadzić przy małych, średnich i dużych wadach zgryzu. Jest to jednak kwestia indywidualna i choć na stronie Dr Smile można podejrzeć, z jakimi problemami radzą sobie nakładki, to i tak każdy musi przejść indywidualną kwalifikację do leczenia. Opowiem Wam, jak to się przedstawia tak ogólnie i jak to wyglądało u mnie. Cały proces leczenia w Dr Smile można podzielić na kilka prostych kroków.
Krok I – pierwsza wizyta w gabinecie partnerskim (jest ich kilka w Polsce), podczas której wykonuje się skan 3D. Jest ona bezpłatna, niezobowiązująca i może ją wykonać każdy, kto skończył 18 rok życia.
Krok II – otrzymanie planu leczenia, który obejmuje jego wycenę oraz symulację, jak zęby będą się przez ten czas zmieniać, oraz jak będą wyglądać na końcu leczenia (moją symulację zobaczycie niżej w akapicie o efektach).
I tu znowu patrząc z perspektywy czasu mogę dodać, że rzeczywistość idealnie odwzorowała plan, zarówno jeśli chodzi o czas (u mnie to były 4 miesiące), jak i efekty. To jest moment, kiedy musicie podjąć decyzję, czy decydujecie się na leczenie. Ja przyznaję, że miałam tutaj moment zawahania. Na symulacji leczenia było widać, że dolne i górne zęby nieco się od siebie oddalą. Wynikało to z tego, że dzięki krzywiznom były położone nieco bliżej siebie. Obawiałam się, czy nie podkreśli to mojej wady zgryzu, jaką jest cofnięta żuchwa i mocno wysunięta względem niej szczęka.
Zastanawiałam się też, czy chce mi się to w “bawić”… Przecież moje zęby były dość proste, a nakładki, choć dużo przyjemniejsze w użyciu niż zwykły aparat, to jednak też pewna “upierdliwość”. Dziś jestem sobie wdzięczna, że kliknęłam w ten przycisk rozpoczęcia leczenia, ale o tym napiszę niżej.
Krok III – oczekiwanie na Wasze nakładki, co może zająć kilka tygodni. W tym czasie – jeśli macie założony retainer na zębach, trzeba go zdjąć. Oczywiście najlepiej zrobić to kiedy będziecie już mieli w rękach swoje alignery. Inaczej, podczas oczekiwania na nie, zęby mogłyby się przemieścić.
Krok IV – otrzymanie Dr Smile box, w którym znajdziecie wszystkie swoje nakładki na cały czas leczenia (są ponumerowane, u mnie było ich osiem + retencyjna, która przyszła osobno), książeczkę z instrukcją ich użytkowania, kosmetyczkę, pojemnik na nakładki, pastylki do czyszczenia i “chewies” do przygryzania, ułatwiające prawidłowe ulokowanie nakładek na zębach.
Krok V – założenie pierwszych nakładek, które rozpoczyna cały proces. Nakładki nosimy po 22h dziennie i zmieniamy na kolejne co 2 tygodnie. W tym czasie powinniśmy korzystać z aplikacji Dr Smile, która przypomina nam o zmianie nakładek i w której wysyłamy zdjęcia postępów, zgłaszamy ewentualne problemy itp.
Korzystanie z aplikacji jest warunkiem gwarancji satysfakcji – jeśli za jej pomocą cały proces był kontrolowany przez specjalistów, my nie zgłaszaliśmy uwag, a mimo to na końcu uważamy efekt za niezgodny z symulacją, Dr Smile poprowadzi dalsze leczenie na swój koszt.
Jeśli wszystko odbywa się bezproblemowo (u mnie tak było) nie ma potrzeby wizyt w gabinetach partnerskich. To kolejna różnica pomiędzy leczeniem “tradycyjnym” a tym przy użyciu alignerów. Nie ma tutaj comiesięcznych wizyt u ortodonty.
A jak prostowanie zębów nakładkami wygląda w praktyce?
Nie będę udawać, że to czysta przyjemność. Prostowanie zębów nigdy nie jest czystą przyjemnością, ale znając z doświadczenia obie opcje – zdecydowanie preferuję leczenie alignerami. Przede wszystkim dlatego, że ich praktycznie nie widać. Zęby są nieco bardziej błyszczące, ale zauważą to tylko najbardziej spostrzegawczy rozmówcy, albo osoby, którym o swoim leczeniu powiedzieliście. Mnie zaskoczyło, że nie zauważyła ich np. kosmetolożka podczas robienia mi zabiegu, kiedy cały czas równocześnie z nią rozmawiałam.
Obawiałam się też, że będę w nich seplenić, ale na szczęście bardzo szybko się do nich przyzwyczaiłam. Owszem, mówi się nieco inaczej, ale to też nic rzucającego się w oczy (a raczej uszy). Przeciętny rozmówca tego nie zauważy.
Na tych zdjęciach mam nakładki:
W Waszych pytaniach na Instagramie przewijało się też takie o ból. Ten jest kwestią indywidualną, ale jak najbardziej w pierwszych dniach po zmianie nakładek ból może się pojawić. U mnie był on bardzo lekki (nie przeszkadzał w jedzeniu), po prostu czułam, ze zęby pracują i trwało to zawsze ok. 1-3 dni. Później przyzwyczajają się one do nowej nakładki, utrwalają w tym położeniu i to nie jest już bolesne.
Duża przewaga nad zwykłym aparatem jest taka, że nakładek praktycznie nie czuć w buzi. Nic nie uwiera, nie obciera, nie przeszkadza… Można też normalnie myć zęby, podczas jedzenia nic nie zaplątuje się w druty. Nie ma też wspomnianych wcześniej comiesięcznych kontroli. Leczenie alignerami wspominam jako zdecydowanie bardziej komfortowe i mniej bolesne.
Trudność w korzystaniu z nakładek zaczyna się wtedy, kiedy chcemy coś zjeść lub napić się czegoś innego, niż woda. Jeśli jesteśmy w tym czasie w domu, to żaden problem – zdejmujemy nakładki, jemy, pijemy, myjemy zęby, zakładamy je ponownie. Nie ma z tym też większej niedogodności, jeśli jesteśmy w jakimkolwiek innym miejscu, gdzie mamy dostęp do umywalki. Problem zaczyna się, kiedy jesteśmy w plenerze bez dostępu do bieżącej wody. Ja nosiłam nakładki latem, więc były one dla mnie czasem utrudnieniem, kiedy miałam w planach piknik, kajaki itp. W tej sytuacji brałam wodę do butelki i przepłukiwałam nią nakładki po ich zdjęciu. Potem zdarzało się, że zakładałam je dopiero w domu (dlatego uczciwie mówię – nie zawsze udawało mi się nosić je przez 22h na dobę).
Jeśli miałabym wybierać – wolałabym nosić nakładki w okresie jesienno-zimowym, kiedy takich sytuacji jest mniej.
A jeśli chodzi o picie – zdarzało mi się ratować się słomką, starałam się wtedy aby napój wlatywał prosto do gardła i nie brudził jamy ustnej ;).
Higiena nakładek prostujących
Nakładki są bardzo proste w czyszczeniu. Na co dzień robi się to wodą i delikatnym płynem do mycia naczyń. Ja kupiłam do tego celu też bardzo miękką szczoteczkę. Raz na kilka dni używam też pastylek czyszczących. Nakładki zmieniamy co 2 tygodnie, więc nie zdążą nam się za bardzo zabrudzić, a już wymieniamy je na kolejne.
Efekty leczenia alignerami
Niestety trudno mi pokazać efekty mojego leczenia, ponieważ moja wada była bardzo kosmetyczna. Bardzo trudno oddać to na zdjęciach, dlatego pokazuję Wam też moją wizualizację leczenia stworzoną przez Dr Smile, którą ja z perspektywy czasu uważam za super odwzorowującą rzeczywistość. Na niej świetnie widać, jak wykrzywione były jedynki.
A to fotki przed (góra) i po (dół):
Podsumowując…
Gdybym dziś ponownie stanęła przed wyborem – zaczynać leczenie alignerami czy nie, mając tę wiedzę, którą posiadam patrząc z perspektywy czasu, zdecydowałabym się na to bez wahania. Miałam oczywiście obawy, np. te o pogłębienie wady zgryzu, ale choć ta szpara między górnymi a dolnymi zębami się lekko powiększyła (widzę to na symulacji, a nie na żywo i prawdopodobnie tak samo moje zęby wyglądały po zakończeniu tamtego leczenia), to nie jest to coś, co jakkolwiek odczuwam na co dzień.
Przez to, że wiele lat miałam poważne kompleksy z powodu uśmiechu, teraz jestem wobec siebie bardziej surowa w tej kwestii. Moja wada widoczna była czasami na zdjęciach, ale jeszcze bardziej na filmach. To dla mnie niesamowity zbieg okoliczności i fart, że moje zęby wyprostowały się dokładnie w momencie, kiedy zaczynałam pracę nad programem telewizyjnym. Gdybym nie zdecydowała się na prostowanie zębów nakładkami ortodontycznymi, jestem pewna, że widziałabym tę wadę na ekranie i plułabym sobie w brodę, że nic z nią nie zrobiłam.
Te 4 miesiące z nakładkami minęły mi błyskawicznie. Co 2 tygodnie zakładając nowe nie dowierzałam, że to już znowu ten moment. Naprawdę myślałam, że to wszystko będzie bardziej upierdliwe, ale okazało się całkowicie do przeżycia 🙂 Opierając się na moich doświadczeniach, mogę polecić to rozwiązanie.
Jeśli chodzi o retencję – znowu stoję przed wyborem – drucik czy nakładka. I zdecydowanie wybieram nakładkę. Przez jakiś czas będę nosić ją z podobną częstotliwością, jak nakładki prostujące. Po kilku miesiącach będę mogła zakładać ją już tylko na noc. Mam wrażenie, że ta opcja daje mi większą możliwość kontroli sytuacji. Ale to może być indywidualne, jeśli ktoś ma tendencję do gubienia rzeczy lub zapominania o zakładaniu nakładek, bezpieczniejszy dla niego będzie retainer zakładany na stałe.
Mam nadzieję, że mój post z podsumowaniem leczenia alignerami okaże się dla Was pomocny i że teraz żegnam serię “z pamiętnika apratki” już na zawsze 🙂
Post powstał w ramach współpracy z Dr Smile.