Do urodzenia dziecka, do określonego wieku, do zrobienia doktoratu, czy może do momentu, kiedy po prostu czuje się w nim dobrze? Zauważyłam, że ostatnio w internecie duże emocje budzą brzuchy*. I wyjątkowo nie chodzi o to, czym są karmione – czy ktoś rezygnuje z glutenu, czy może zamienił weganizm na paleo. To oczywiście też generuje wielkie emocje, ale tym razem chodzi o brzuchy jako część ciała, ot, kawałek mięśni i narządów wewnętrznych przykrytych skórą, pomiędzy dwiema najintymniejszymi częściami ciała u kobiety.
Brzuch jednak, o ile mi wiadomo, w naszej kulturze do tych intymnych stref się nie zalicza i spokojnie można go odsłaniać na plaży, basenie, na siłowni, czy nawet na ulicy. No chyba, że na Instagramie, to wtedy nie. I jeśli jeszcze na dodatek jest to brzuch Małgorzaty Rozenek-Majdan, to wtedy już jest “dramat, masakra, katastrofa” i oczywiście “żenada”.
Sama kiedyś myślałam, że nie do końca wypada mi pokazać się w internecie w kostiumie kąpielowym. Wynikało to z tego, że nie chciałam, aby widzieli to moi klienci czy szefowie. Dlatego wystrzegałam się tego, kiedy pracowałam na etacie, bo wtedy czułam się odpowiedzialna nie tylko za wizerunek swój, ale i mojego pracodawcy. Swoją drogą to też było idiotyczne, bo nie chciałam, aby szef oglądał mnie w kostiumie, a potem firma zorganizowała wyjazd integracyjny pod żagle i tam każdy paradował w stroju plażowym. A fotki z wyjazdu lądowały potem na firmowym Facebooku, który obserwowali też nasi klienci. Zresztą co ja tu mówię o kontrowersjach związanych z bikini, jak po poście z wyzwaniem przysiadowym, gdzie pokazałam swoje UDA :O dwie koleżanki zasugerowały mi, że świecę dupą na blogu. Wtedy zapaliła mi się w głowie jakaś lampeczka z napisem “SERIO?”. Wtedy też zaczęłam się mocniej zastanawiać nad tym, gdzie jest ta granica i paradoksalnie… Przesunęłam ją w inną stronę, niż oczekiwałyby tego wspomniane koleżanki. My kobiety mamy tendencję do narzucania sobie nawzajem jakichś chorych ograniczeń. Oceniamy innych przez pryzmat własnych przekonań, co często jest krzywdzące, sama nie wiem, czy bardziej dla tych ocenianych, czy dla nas samych.
Dziś uważam, że jeśli pokazuję się w bikini na plaży, to mogę to zrobić też na blogu czy Instagramie, w obu tych miejscach mogą mnie zobaczyć dokładnie te same osoby. Jeśli ktoś nie czuje się komfortowo w takim stroju, to prawdopodobnie nie będzie miał ochoty pokazywać się tak w internetach, ale to powinna być kwestia wyłącznie stosunku do swojego ciała, a nie “wypada – nie wypada”. Wydaje mi się nawet (choć mogę się mylić), że najgłośniej krzyczą te osoby, które bardzo źle się czują w bikini i same niechętnie zakładają je nawet na plażę. Ja ani przez chwilę nie czułabym się zgorszona widząc w bikini moją klientkę, nauczycielkę, czy kogokolwiek z mojego otoczenia. To przecież zupełnie normalna, ludzka sytuacja, że w upalny dzień na plaży, w ogródku czy na basenie, zakładamy kostium kąpielowy. Czy jeśli chcemy sobie zrobić fotkę z wakacji na Instagram, bloga czy Facebooka, powinnyśmy najpierw się ubrać? Pamiętam w jakim byłam szoku, kiedy na blogu Ani pod jakimś postem przeczytałam komentarz, że ona ze swoim wykształceniem nie powinna pokazywać się w internecie w kostiumie. U pani Małgosi zresztą pojawia się podobny argument – prowadzącej “Projekt Lady” nie wypada! Nie mówiąc już o tym, że nie wypada jej robić czegoś “w pewnym wieku”, albo “jako matce dwójki dzieci”. Mój ulubiony argument z komentarzy – “jak synowie się czują widząc matkę na Instagramie w takim stroju?”. Śmiem podejrzewać, że synowie czują się tak samo jak wtedy, kiedy widzą swoją matkę w kostiumie na plaży, czy na basenie. Szczególnie młodsze pokolenie żyje już w nieco innej rzeczywistości i dla nich ta granica pomiędzy światem wirtualnym i realnym jest jeszcze bardziej zatarta. W komentarzach pojawiała się też “troska” o byłego męża i tu naprawdę współczuję osobom, które w życiu tak głęboko doszukują się powodów do ograniczeń…
Ale zacznijmy od tego, czy matka dwójki dzieci przestaje być kobietą? Czy kobieta “w pewnym wieku” nie ma już prawa do pokazywania swojej atrakcyjności? I w końcu – czy kobieta, która wkłada dużo pracy w troskę o swój wygląd nie ma prawa pochwalić się efektami? Ja uważam, że pani Małgorzata robi kawał dobrej roboty tymi zdjęciami. Na każdym kroku udowadnia, że nawet w okolicy 40-tki można wyglądać super atrakcyjnie i dobrze czuć się we własnej skórze. Że można będąc matką jednocześnie być piękną i zadbaną kobietą. I nawet jeśli robi to z narcystycznych pobudek, uważam, że nikomu tym nie szkodzi, a wręcz przeciwnie. Bo obok obozu zgorszonego jest też obóz kobiet, które czerpią z tych zdjęć motywację do działania. To jak coś odbieramy jest kwestią wyłącznie naszych przekonań i ograniczeń, które sami sobie narzucamy. Podejrzewam, że kiedy Małgorzata Rozenek-Majdan trenuje, te obrzucające ją błotem kobiety siedzą w internecie i sączą swój jad w komentarzach. Nasz czas jest inwestycją. Jedni inwestują go w samorozwój albo w pracę nad swoim ciałem… A inni w krytykowanie tych, którzy robią coś dla siebie… Kto lepiej na tym wyjdzie? Pytanie retoryczne.
Nie odniosę się do komentarzy, które za wszelką cenę próbowały wbić pani Małgosi szpilę, że widać po niej wiek, bo skóra już nie ta, albo że chyba jest w ciąży, bo ma duży brzuch. To już poniżej wszelkiej krytyki i w tym poście nie o to chodzi. Bardziej chcę zwrócić uwagę na ograniczenia dotyczące naszej metryki, które my sami tworzymy. I tu nie chodzi już tylko o pokazywanie się w kostiumie, ale wszystkie inne, sztucznie utworzone (głównie przez zakompleksionych ludzi) ograniczenia. Ja kiedyś czytałam, że kobieta po 30tce nie powinna zakładać krótkich spodenek. Miałam wtedy jakieś 25 lat i wzięłam to na serio! Teraz ta granica się przesunęła i jak donosi WP, krótkie spodenki i długie włosy można nosić do 35 roku życia. Zostały mi więc jeszcze tylko 3 lata :O! A nie dalej jak wczoraj przeczytałam pod filmem youtuberki ubranej w bardzo krótkie spodenki, że wygląda jak dzidzia piernik i że w tym wieku nie wypada jej się tak ubierać. Dodam, że ta dziewczyna jest bardzo zgrabna i chyba nawet nie ma 30 lat! No cycki opadają i to bynajmniej nie z powodu mojej starości… Ja na pytanie “do kiedy można coś nosić?”, widzę tylko jedną odpowiedź: “Dopóki dobrze się w tym czujesz!”. I współczuję ludziom, którzy w życiu bulwersują się takimi pierdołami, jak długość czyichś spodenek czy fotka w bikini na Instagramie.
W sumie nie mogę pozbyć się wrażenia, że ten brzuch, dekolt i uda stanowią problem tylko u niektórych osób. Jak Kinga Rusin wrzuciła swoje zdjęcie w kostiumie, nie wylało się na nią tyle hejtu. I żeby była jasność – u mnie też tego typu zdjęcia nie są negatywnie odbierane, poza wspomnianymi wyżej komentarzami od koleżanek, nigdy nikt nie okazał zgorszenia pod moim zdjęciem w bikini. Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że mam bardzo mądrych i otwartych czytelników. W zdecydowanej większości jesteście pewne siebie, mądrze inwestujecie swój czas i zamiast analizować życie i postępowanie innych, zajmujecie się swoim. I za to Was uwielbiam <3
Ale chętnie poznam Wasze opinie na ten temat… Co sądzicie o ograniczeniach, że kobieta po 30tce albo matka dwójki dzieci (albo była żona swojego ex-męża) nie powinna czegoś nosić, albo pokazywać, że nosi? 😉
*O brzuchu Anny Lewandowskiej wszystko napisała już Joasia Pachla, więc ten temat pominę ;).