Za chwilę będę chciała podsumować ulubieńców roku, a tym czasem jeszcze nie omówiłam jesieni… Najwyższy czas to nadrobić
Acro Yoga
To zdecydowanie mój największy umilacz jesieni! Od września do końca listopada co tydzień chodziliśmy na kurs acro yogi i to był naprawdę świetny czas. O acro yodze i o tym, dlaczego ją pokochałam, napisałam osobny post.
Hamak do aerial
To kolejny sposób na to, aby nieco urozmaicić sobie zwykłą praktykę jogi. Przeniesienie asan “w powietrze” daje bardzo dużo frajdy. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz spróbowałam aerial yogi podczas nagrań do ZdrowoManii, pomyślałam, że to fajny sposób na ułatwienie sobie pozycji odwróconych. I tak faktycznie jest – z użyciem chusty pozycje odwrócone po prostu robią się same, nie trzeba się przy nich szczególnie wysilać. O samej chuście, jej zakupie, powieszeniu i sposobach na wykorzystanie napiszę niedługo osobny post.
Xiaomi Mi Band
To kolejny gadżet, o którym już nie raz wspominałam, ale nie mogę go tutaj nie wymienić. Opaska mierząca kroki to świetny motywator do działania… Teraz mogę napisać, że doskonale sprawdziła się również jako prezent dla mojej mamy. Ta zaczęła chodzić wszędzie okrężną drogą, aby robić więcej kroków korzysta też z alertów powiadamiającej o długiej bezczynności i wstaje z kanapy, kiedy opaska “każe” jej to zrobić. O Xiaomi Mi Band też był już osobny post ;).
Kurtka Mountain Warehouse
Na początku jesieni doszłam do wniosku, że brakuje mi dwóch kurtek – jakiejś bardzo lekkiej, a mimo to ciepłej i drugiej nieprzemakalnej. Obu postanowiłam poszukać w sklepach typowo sportowych i ku mojej wielkiej radości znalazłam coś, co połączyło obie te ważne dla mnie funkcje. Ta kurtka Mountain Warehouse kosztowała ok. 350 zł (była niby przeceniona z 600 zł) i okazała się być warta każdej złotówki. Jest lekka jak piórko, idealna np. na wyjście do centrum handlowego, w którym człowiek szybko zaczyna się gotować… No i oczywiście świetnie sprawdza się podczas aktywności na świeżym powietrzu. Jest dość ciepła, jeszcze ani razu w niej nie zmarzłam… Doskonale sprawdza się podczas deszczowych dni, bo nie przemaka i szybko schnie.
Vigantol
Czyli witamina D w kroplach. Preferuję taką formę, bo nie muszę martwić się o dostarczenie “w sąsiedztwie” witaminy D odpowiedniej ilości tłuszczu. Poza tym Vigantol to lek, a nie suplement diety i ma bardzo dużą zawartość witaminy D (20 000 IU w 1 ml), a ja biorę go w końskich dawkach, aby wyrównać moje niedobory. Nie powiem jakich, bo nie chcę, aby ktokolwiek się na mnie wzorował – warto przed zakupieniem suplementu lub leku zbadać poziom witaminy D i skonsultować dawkę z lekarzem.
Vigantol jest neutralny w smaku, jego zażywanie nie jest niczym traumatycznym ;). Jest niedrogi i śmiało mogę go polecić również tym, którzy suplementują mniejsze dawki, bo wtedy wystarczy zażywać go w niewielkiej ilości i na dłużej wystarcza.
Ja miałam prawie miesięczną przerwę w jego stosowaniu (za szybko mi się kończy i czasami zapominam o uzupełnieniu braków), dlatego na razie nie chcę kontrolować poziomu witaminy D, ale pewnie zrobię to w styczniu.
Green Balance i Green Energy Yogi Tea
Muszę przyznać, że w ostatnich tygodniach moje zapasy herbatek Yogi Tea niebezpiecznie się powiększyły… Ale z pewnością się nie zmarnują ;). Teraz rozsmakowuję się w nowych nabytkach, ale jesienią zdecydowanie najczęściej sięgałam po Green Balance i Green Energy. Obie nie zawierają lukrecji, co dla mnie akurat jest plusem, bo ma ona dość dominujący smak i nie dopuszcza do głosu innych ;). Poza tym w Green Energy znajdziemy m.in. guaranę, która ma podziałać na nas energetyzująco. Nie wiem czy to działa, ale pamiętam, jak kiedyś na Insta Stories zamulałam do Was, że mam taki dzień, że nic mi się nie chce, więc popijam tę herbatkę… A po krótkiej chwili zaczęłam nawijać jak nakręcona na różne tematy i energia jednak do mnie przyszła. Może to była właśnie moc tej herbatki ;).
W smaku obie te herbaty są bardzo podobne, zielone, delikatnie cytrynowe. Mnie bardzo smakują
“Boxality” – spektakl taneczny Agustina Egurroli
Teraz coś z zupełnie innej beczki. Jak wiecie – kocham taniec. Tańczę amatorsko, dla samej przyjemności płynącej z tego ruchu… Ale uwielbiam też patrzeć, jak tańczą inni. Choć kiedyś często rezygnowałam z oglądania takich programów jak “You Can Dance”, bo umierałam z zazdrości, że ja tak nie potrafię. Na szczęście już chyba z tego wyrosłam i teraz czerpię dużą przyjemność z podziwiania tańca innych. A spektakl “Boxality” to prawdziwe mistrzostwo. Agustin Egurrola wraz ze swoim zespołem najlepszych tancerzy długo pracował nad tym, aby efekt końcowy zachwycał i wzruszał. Ja byłam pod wielkim wrażeniem nie tylko umiejętności tanecznych bohaterów tego przedstawienia, ale przede wszystkim ich zdolności aktorskich.
To tyle ode mnie
całkiem szybko i przyjemnie minęła mi ta zeszłoroczna jesień… Oby zima przeleciała równie ekspresowo, bo już troszkę mi się tęskni za ciepłem ;).