Ktoś tu ma urodziny 🙂 umowne, bo nie znamy dokładnego terminu narodzin Luny 😉 ale +/- jest to 9 listopada, a zatem ustaliliśmy, że będzie to 11ty – nie dość, że święto, to jeszcze ulubiona liczba Luny pana ;).
Na wstępie ostrzegam – tak, mam totalną, dość infantylną obsesję na punkcie tego psa. Jeśli ktoś nie potrafi tego zrozumieć, najlepiej niech nie czyta ;).
To, że to akurat ona trafiła do naszego domu to trochę przypadek. Początkowo miałam dać dom tymczasowy jej siostrze. Okazało się jednak, że już ją ktoś przygarnął, ale pracownik fundacji zapytał czy nie wzięłabym jednej z dwóch pozostałych suczek. Zgodziłam się w ciemno prosząc o mniejszą siostrę – brałam pod uwagę, że pies zostanie u mnie, więc jego wielkość była bardzo ważna, mam małe mieszkanie. Dopiero po ustaleniu, że biorę tego psiaka, na facebooku zobaczyłam jego zdjęcia.
Psa miałam odebrać z kliniki po kilku dniach. To były dni wyjęte z życiorysu, bo nie potrafiłam myśleć o niczym innym. W sobotę rano pojechaliśmy do sklepu po wyprawkę, a potem prosto do kliniki. Odczekaliśmy swoje, a kiedy pani weterynarz przyniosła tego malucha odebrało nam mowę 😉 nie spodziewaliśmy się aż takiego maleństwa!
Zabraliśmy szkraba do domu i od razu oszaleliśmy na jego punkcie. Pierwszego dnia malutka była strasznie nieufna – tak jak postawiliśmy ją w pokoju, tak w ogóle nie chciała przekroczyć jego progu. Dopiero drugiego dnia odważyła się wyjść do przedpokoju i kuchni. Łazienkę odkryła jeszcze kolejnego dnia. Oswoiła się, widać było, że już nam zaufała, a może nawet i pokochała.
W poniedziałek zadzwonili z fundacji, że mają dla niej 2 domy stałe do wyboru, ale my jako “tymczas” mamy pierwszeństwo. A ja choćbym chciała – chociaż oczywiście nie chciałam 😉 – nie mogłam już oddać tego malucha. Oswoiliśmy ją, byliśmy więc za nią odpowiedzialni. I tak oto Pszczółka została z nami (Luną została dopiero jakieś 2 tygodnie później).
Szczeniak wprowadził w nasze życie mnóstwo zamieszania. Początkowo podejrzewaliśmy, że ma ADHD, bo w ogóle nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Biegała dookoła pokoju, szczekała na swoje odbicie w lustrzanej szafie, gryzła wszystko co jej wpadło w zęby, w tym również nas.
Później zaczęły się problemy wychowawcze, bo panienka okazała się wyjątkowo charakterna i postanowiła nas zdominować. W ogóle nie dało się przy niej pracować w domu, bo cały czas dopominała się o uwagę. Widzicie tę wkurzoną minę? Cała Luna.
Dużo wody w Wiśle upłynęło zanim udało nam się ją trochę utemperować. Ale do dziś jest strasznym nerwusem i czasami jej coś odbija. Oprócz tego jest niesamowitym pieszczochem, co na pewno zauważyliście na moich zdjęciach. Sama gramoli się na kolana kiedy tylko ma taką możliwość, o tak:
Uwielbia być z ludźmi, jest bardzo rodzinna – szaleje z radości kiedy wysiadamy na piętrze, na którym mieszkają moi rodzice albo parkujemy pod blokiem mojej nieformalnej teściowej. Wszyscy w rodzinie oszaleli na jej punkcie, zyskała też miano gwiazdy osiedla ;). Ciągle ktoś nas pyta czy to chichuachua, albo co to za dziwna rasa. A to najprawdopodobniej mieszanka jamnika szorstkowłosego z ratlerkiem (jej rodzeństwo miało czarne umaszczenie ratlerka, Luna ma szorstką sierść).
Czasami zachowuje się jak kot, np. zdarzało jej się wejść na stół (oczywiście nie wolno jej tego robić) albo chowa się w dziwnych miejscach. Mówię, że jest takim moim 2w1 – kotopsem. Z kota ma też zamiłowanie do wysokich temperatur, uwielbia wylegiwać się na słońcu, nawet podczas dużych upałów. Zasypia zawsze pod kołdrą, przytulona do człowieka.
Przywłaszcza sobie wszystkie poduszki w domu i ma totalną obsesję na punkcie swojej piłki i ogólnie aportowania. Z innymi psami najbardziej lubi się bawić w uciekanie przed nimi i jest niesamowicie rozczarowana, kiedy nie chcą jej gonić.
Motylem jestem 😉
Aaaaa, chyba nie wyhamuję!!!!
Piłkę zawsze nosi za kłaki, nie wkładając jej do pyska. Kiedy po jakimś czasie trafiłam na te zdjęcia, byłam zaskoczona, że kiedyś potrafiła złapać piłę w zęby 🙂
Nienawidzi deszczu, rosy i kałuż, najchętniej w ogóle nie moczyłaby sobie łapek. Pływać też nie lubi, woda to zło.
Traktujemy ją jak pełnoprawnego członka rodziny więc nie ma takiej opcji, że jedziemy gdzieś za miasto lub na długi spacer a ona zostaje w domu. Towarzyszy nam wszędzie, gdzie to możliwe.
Jest strasznym łakomczuchem, zdarza jej się podkraść nam coś ze stolika kawowego, a ostatnio nawet zjadła swojemu panu końcówkę obiadu ze stołu… Ale wszystko jej wybaczamy. Nawet to, że latem zniszczyła mi większość ziół na balkonie.
Ok, kończę, bo wybierać zdjęcia i pisać o Lunie mogłabym godzinami, a tego nikt z Was by nie przetrawił 😉
Dla wytrwałych mam jeszcze film – montuję taki co kilka miesięcy, więc nie może go zabraknąć przy okazji pierwszych urodzin 😉