Obawiam się, że w dzisiejszym przeglądzie tygodnia będę ciut monotematyczna. Jeśli ktoś nie lubi zwierząt, może odpuścić sobie ten post.
Dalej działam z odgruzowywaniem mieszkania i porządkowaniem kolejnych jego zakamarków. W ten weekend moją ofiarą padło biurko. Najpierw jednak trzeba było odwiedzić Jysk i IKEA.
A potem przystąpić do działania. Pamiętam, jak kiedyś na innym blogu gościnnie pokazałam moje miejsce pracy. Pojawiły się wtedy komentarze (odnośnie mojego biurka i innych, podobnych), że to niemożliwe aby te biurka były takie sterylne, że tak się nie da pracować i że to na pewno pod publiczkę. Cóż, ja mam dokładnie odwrotne odczucia i ciężko pracuje mi się w miejscu, w którym rozprasza mnie bałagan (a tym jest dla mnie blat zawalony przedmiotami). Moje biurko nie jest jednak całkiem minimalistyczne, bo nad nim wisi tablica ze zdjęciami i magnesami z podróży. To drobiazgi, które przypominają mi, po co m.in. pracuję. Nie rozpraszają, a nawet wręcz przeciwnie – motywują. Dziś dorobiłam trochę nowych magnesów i przypomniałam sobie, że muszę wywołać kolejne fotki 🙂
Na tablicy tej znajduje się też moje absolutnie ulubione zdjęcie z młodości mojej kochanej, nieżyjącej już babci.
Wczoraj dokupiłam nowe wkłady do mojego Expedita, który teraz jest Kallaxem, i dzięki temu zasłoniłam jeszcze większą część biurka. Teraz jest idealnie!
W tym tygodniu wiele kręciło się u mnie wokół zwierząt. Przy okazji wizyty w Jankach odwiedziliśmy schronisko na Paluchu, aby przekazać tam nieużywane koce i karmę. Ja zostałam w samochodzie, bo – choć nienawidzę tego u siebie – mam podwyższoną wrażliwość na takie miejsca. Rozkleiłam się oczywiście widząc, jak straż miejska podjeżdża pod schronisko, pewnie z kolejnym bezdomnym zwierzakiem. Miałam akurat kiepski dzień, bo rano przeczytałam o odejściu kota jednej ze znajomych vlogerek i już wtedy zalałam się łzami. Tak, wiem, że jestem nienormalna, nie musicie mnie o tym informować. Jednocześnie jednak będąc na tym Paluchu wzruszyłam się, że tak dużo ludzi przyjechało (pomimo fatalnej pogody!) na spacer z psami. Ubolewam nad tym, że przez tę swoją chorą wrażliwość sama nie mogę pomagać w taki sposób. Korzystam więc z szansy jaką dają mi różne akcje charytatywne. I to dobry moment, aby wspomnieć Wam o dwóch z nich. Pierwsza to nowy, internetowy “sklepik” za pośrednictwem którego możecie wesprzeć schronisko w Korabiewicach. Miałam przyjemność uczestniczyć w tym projekcie też podczas jego powstawania i promocji, więc podchodzę do niego z jeszcze większym zaangażowaniem. Swoje wynagrodzenie za jego koordynację też zdecydowałam się przeznaczyć na cele charytatywne, bo nie czułabym się komfortowo wydając pieniądze z takiego projektu na jakieś zachcianki. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że będę mogła sfinansować zabieg jakiegoś bezdomniaka, wrzucić więcej niż zazwyczaj do puszki starszej pani prowadzącej dom tymczasowy dla kotów, czy dorzucić się do jeszcze innej akcji. Jeśli ktoś nie rozumie po co o tym piszę, niech obejrzy wywiad z Joanną Krupą u Łukasza Jakóbiaka, ona mówi wszystko na ten temat.
Dlatego też proszę – nie komentujcie tego co robię, ani w pozytywny ani w negatywny sposób. Zupełnie nie o to w tym chodzi, chcę tylko prosić Was o wsparcie zwierzaków, bo o tej porze roku to naprawdę bardzo potrzebne. Możecie zrobić zakupy nawet za 10 zł, metodą “ziarnko do ziarnka” można naprawdę wiele zdziałać.
Do blogerów mam prośbę, aby w miarę możliwości pomogli mi wypromować tę akcję linkując ją u siebie na blogach w jakichś luźniejszych cyklach, albo w mediach społecznościowych. Księżniczka Luna podpisuje się pod moim apelem 😉
Druga opcja pomocy, to zakup corocznego kalendarza z bezdomniakami z akcji “Dla schroniska”. Kalendarz kosztuje 29,90 i zysk z jego sprzedaży przeznaczany jest oczywiście na pomoc schroniskom.
Przebywanie ze zwierzętami działa na mnie jak ładowanie baterii… Dlatego naprawdę świetnie czułam się w miejscu, które odwiedziłam w czwartek i które bardzo chcę Wam pokazać. Osoby z Warszawy być może kojarzą świnkę Lily z warszawskiego Ursynowa. Niedawno Lily przeprowadziła się do domku z ogródkiem i teraz mieszka na ulicy Ludwinowskiej. Mało tego! Jej właściciele założyli wegański żłobek. Gdybym miała dzieci, bez wahania oddałabym je pod opiekę Kasi, bo dawno nie spotkałam człowieka, od którego biłaby tak pozytywna energia. Już samo to miejsce zauroczyło mnie swoją atmosferą.
Nic dziwnego, oprócz Lily w tym domu mieszkają też 3 koty i pies.
Do Kasi trafiłam przy okazji koordynacji wspomnianego wyżej projektu dobroczynnego. Bez wahania zgodziła się wesprzeć tę akcję i przy okazji zaprosiła mnie na herbatkę. A że Lily mieszka teraz naprzeciwko mojego mechanika (a mój samochód ma naprawdę kiepski rok), długo nie trzeba było czekać na okazję do odwiedzin :).
Co ważne – ani Kasia ani jej mąż absolutnie nie są wegeterrorystami. Trafiające do ich żłobka dzieci nie muszą być weganami. Podawane tam posiłki są ekologiczne i wegańskie, ale nie oznacza to, że tylko weganie mają wstęp pod ich dach :).
Baaaaaardzo im kibicuję, więc jeśli znacie kogoś, kto szuka fajnego żłobka na Ursynowie, powiedzcie im proszę o tym miejscu!
Pozostając jeszcze w temacie zwierząt – ostrzegałam, że będzie monotematycznie – u Luny była w tym tygodniu behawiorystka. Głowa po tym spotkaniu kipiała mi od przemyśleń, ale czuję się niesamowicie zmotywowana, aby poświęcać Lunie jeszcze więcej jakościowej uwagi. Za jakiś czas napiszę o naszej pracy i – mam nadzieję – jej pozytywnych efektach.
Jednocześnie jestem przepełniona miłością dla tego stworzonka, bo od naszego powrotu z ostatniego wyjazdu, Luna bije rekordy swojej przylepkowatości. Nie odstępuje mnie na krok.
Towarzyszy mi nawet na macie podczas jogi i savasany 😉
Poczucie bezpieczeństwa na freelancingu
ZdrowoMania o żylakach:
Kiedy nie warto brać się za blogowanie?
Przygotowanie tego przeglądu zajęło mi trochę więcej czasu niż zazwyczaj, bo biorę sobie do serca informacje zawarte w kursie opanowania SEO :D. Tradycyjnie życzę Wam udanego tygodnia, a sama lecę jeszcze na matę poćwiczyć z Gosią 🙂