Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że ten tydzień dobiegł końca… To był istny kołowrotek, do którego zupełnie nie jestem przyzwyczajona i szczerze mówiąc bardzo nie lubię życia w ten sposób. Dla jednych życie w biegu to normalka, dla innych koszmar i ja zdecydowanie jestem w tej drugiej grupie. Dziś sobie uświadomiłam, że nadchodzący tydzień zapowiada się niewiele lepiej, dlatego postanowiłam go jednak przeorganizować i z czegoś zrezygnować. Powiem Wam w czym jest problem… W takiej sytuacji zawsze coś musi zejść na dalszy plan. Ja w tym tygodniu skoncentrowałam się na pracy i bezpłatnych projektach około-blogowych. Zrobiłam to kosztem czasu dla siebie (czyli również zdrowego gotowania i aktywności fizycznej), czasu dla bliskich, porządku w mieszkaniu, długo odkładanych spotkań ze znajomymi i jeszcze dłużej odkładanych badań kontrolnych, moich i Luny. Czyli w sumie kosztem rzeczy najważniejszych… No może porządku w mieszkaniu nie uważam za najwyższy priorytet, ale z drugiej strony, jak się teraz rozglądam wokół siebie i widzę ten chaos, to autentycznie coś się we mnie gotuje.
W takiej sytuacji z czegoś trzeba zrezygnować, bo życie niezgodne z własnymi priorytetami nie prowadzi do niczego dobrego. Ja już wiem, że na pewno ograniczę niektóre działania około-blogowe… Ale nie tworzenie, czy kontakt z Wami, tylko to, co tak naprawdę nie przynosi mnie i Wam żadnych korzyści, a tylko pochłania mój czas.
Poniedziałku zupełnie nie pamiętam. Wiem tylko, że rano byłam u klientki, a popołudnie minęło mi chyba na pracy przy komputerze. We wtorek natomiast byłam na warsztatach kulinarnych. I przytaszczyłam tam ze sobą lustrzankę, aby ostatecznie zgubić zrobione nią zdjęcia. Zaraz mnie coś strzeli, ale nie ma ich NIGDZIE. Po prostu wyparowały. Na szczęście mogłam wybrać coś z tych od organizatora. Tematem warsztatów było wykorzystanie smaków lata, robiliśmy koktajle i sałatki.
Warsztaty poprowadziły Kamila Szczawińska oraz Karina Zuchora i Sylwia Chrzanowska, znane z Masterchefa.
Moja mina tego nie pokazuje, ale podczas eventu najbardziej zachwycił mnie Nissan Leaf, którego ambsadorką jest Kamila Szczawińska. Ech, czasami marzy mi się takie nowe autko, szczególnie, że to jest bardzo ekologiczne. Potem jednak wsiadam za kierownicę mojego prawie pełnoletniego VW i myślę sobie, że jeszcze go kocham 😉
W środę wcieliłam się w rolę fotografa, robiłam sesję mojej klientce i jej lodom ;).
Czwartek… Chyba z 10 minut się zastanawiałam co robiłam w czwartek, aż w końcu odpowiedź znalazłam w czwartkowym poście “tu i teraz”. Rano zapowiedziałam w nim co będę robić, a ostatecznie nie wyrobiłam się z połową rzeczy, bo nagranie ZdrowoManii zajęło mi za dużo czasu. Tego dnia już naprawdę jechałam na oparach i wieczorem byłam bliska załamania. Nie znoszę tego uczucia bezsilności, kiedy z niczym się nie wyrabiam. Pewnie mało kto będzie w stanie mnie zrozumieć, tym bardziej, że patrząc na ten przegląd może Wam się wydawać, że wcale nie miałam dużo spraw na głowie… Ale przecież nie opisuję tu wszystkiego, więc nie macie pełnego obrazu sytuacji.
W piątek pogoda mi sprzyjała, moja 90-letnia sąsiadka z powodu deszczu odwołała wyprawę na cmentarz, więc dostałam 2 gratisowe godziny czasu. Na nic się to jednak zdało, bo i tak wszystko robiłam w biegu, nawet popołudniowa wizyta u rodziców przebiegła w atmosferze “ja tylko na chwilę”. Na zamówienie taty zrobiłam dla niego tartę na daktylowo-orzechowym spodzie.
A po wstawieniu jej do lodówki pognałam do nowo otwartego, mokotowskiego Thai Sun na mój pierwszy masaż tajski. O rany, nawet nie wiecie, jak bardzo tego potrzebowałam! To było najlepsze 1,5 godziny z całego tego tygodnia!
Wieczorem poszłam jeszcze na taniec. Wielki “come back” po co najmniej roku od mojej ostatniej wizyty w szkole tańca. Okazało się, że tęskniłam za atmosferą mojej grupy i żartami naszego instruktora… Za tańcem już nie tęsknię, nawet wolę ten domowy. Ale tak naprawdę poszłam na te zajęcia częściowo służbowo, bo chciałam załatwić nagrania do ZdrowoManii. Zaprosiłam mojego instruktora, aby pokazał Wam kilka kroków do latino solo. Mam nadzieję, że uda się zrealizować ten odcinek w tym tygodniu i już nie mogę się doczekać, kiedy poznacie Marcina!
A propos tańca – w sobotę wstałam wcześnie, aby jeszcze przed wyjazdem na wieś nagrać taneczną sobotę. Miałam na to tylko godzinę i już wiem, że to za krótko. Nie udało mi się nic zmontować, bo połowa filmików nagrała mi się koszmarnie prześwietlona (nagrywałam na manualu, a słońce raz się chowało, a raz wychodziło zza chmury). Robienie czegoś w pośpiechu to robienie czegoś do dupy, taka prawda… Resztę dnia spędziłam na wsi relaksując się w gronie rodzinnym i obżerając truskawkami z babcinego pola.
Pole to tonie w chwastach, truskawkami już od co najmniej kilkunastu lat nikt się nie zajmuje. Rosną z dala od drogi, są więc ekologiczne i po prostu najlepsze na świecie!
Jedyne, co moja babcia z pomocą córek jeszcze jako tako ogarnia, to przydomowy ogródek. Kiedyś tego wszystkiego nie doceniałam, teraz patrzę na te skarby z zazdrością.
Po powrocie ze wsi po prostu zasnęłam, chyba nie było jeszcze nawet 20tej, kiedy padłam na kanapie. Totalnie wyczerpały mi się baterie… I tu przypomina mi się rozmowa w “Pytaniu na śniadanie” na temat zmian w życiu kobiety po 30tce. Dostałam zaproszenie, aby się w nim wypowiedzieć, ale odmówiłam, więc później z ciekawości odtworzyłam sobie ten wywiad w internecie. I chyba podzielę się swoimi odczuciami na jego temat w jakimś vlogu z drogi.
Dzisiaj pół dnia spędziłam na dniu jogi. Miałam wielką przyjemność poznać jedną z moich ulubionych joginek, czyli Gosię Kobus Kwiatkowską, która poprowadziła świetne warsztaty na temat elastyczności bioder i zdrowych kolan. Serdecznie pozdrawiam też te z Was, które odważyły się do mnie podejść <3 to było bardzo miłe!
Tajskie curry i kombucha… Nie jestem pewna, czy jeszcze kiedyś skuszę się na tę sfermentowaną herbatę 😉
W namiocie magazynu “Joga” można było poznać Kasię Bem, autorkę książek “Happy Uroda” i “Happy detoks”. Tą pierwszą byłam zachwycona i Wam również bardzo ją polecałam… I cieszę się, że mogłam osobiście podziękować autorce za tak inspirującą lekturę. Przy okazji kupiłam sobie “Happy detoks” i wzięłam udział w krótkiej sesji jogi z panią Kasią.
Uff, po południu tradycyjnie wylądowaliśmy u mojej nieformalnej teściowej na obiedzie, przy okazji robiąc sobie przejażdżkę rowerową. A teraz podtrzymuję powieki na zapałkach 😉 i próbuję dokończyć ten przegląd tygodnia.
Wakacyjna joga – darmowe zajęcia w całej Polsce.
Sardynia na własną rękę – informacje praktyczne.
Temat na czasie – jak przygotować mieszkanie do wyjazdu.
Kilka słów o sterylności i o kubeczku menstruacyjnym.
Zerknijcie na stronę Lidla, w czwartek 29.06 rusza oferta sportowa (bieganie i rower)
Z góry przepraszam za ewentualne literówki. Ja już padam na nos, więc uciekam spać. Do przeczytania!