Kiedy patrzę na wpis sprzed roku, wydaje mi się on w bardzo dużej mierze aktualny…. Zmieniły się stosowane przeze mnie kosmetyki, ale nadal olbrzymią rolę w mojej pielęgnacji skóry odgrywa to, co tak naprawdę trudno nazwać pielęgnacją. Nie mogę nie wspomnieć tu o tych pobocznych aspektach, o których pisałam już w tamtym poście, ale nie będę się o nich jakoś szczególnie rozpisywać. Skupię się na kosmetykach i na zabiegach u kosmetologa. Polecam Wam też wywiad z moją kosmetolog na temat pielęgnacji cery trądzikowej. Moim zdaniem to bardzo wartościowa rozmowa, która niektórym osobom może wiele rozjaśnić (nie tylko tym, którzy borykają się z trądzikiem).
Jak dbać o skórę trądzikową – co jest najważniejsze?
Moje problemy z trądzikiem miały przede wszystkim podłoże hormonalne, dlatego najważniejsze okazało się zadbanie o swoje zdrowie i uregulowanie tego, co szwankowało. Przez 6 lat robiłam to za pomocą pigułek antykoncepcyjnych, ale ponad 2 lata temu zdecydowałam się je odstawić raz na zawsze. Spodziewałam się wtedy wielkiego wysypu na twarzy i choć delikatne pogorszenie cery po ok. pół roku nadeszło, to nie mogłam tego nazwać jakąś masakrą. Powiedziałabym nawet, że za bardzo tego nie odczułam. Wspomagałam się przede wszystkim suplementacją, łykałam Pukka Glow i cynk, ale dość szybko zrezygnowałam również z tego. W połowie roku 2016 zaczęłam prowadzić Dziennik Obserwacji Organizmu i przez ok. 3 miesiące dzielnie zapisywałam wszystko, co jadłam i nakładałam na twarz i jak to wpływało na moją skórę. Przyznaję, że na początku było to upierdliwe, ale potem weszło mi w krew… Aż w końcu mogłam z tego zrezygnować, bo znalazłam przyczynę moich problemów. Teraz wiem, że moja cera reaguje pogorszeniem na 5 rzeczy:
- drób, który po tym odkryciu zdecydowałam się całkowicie wyeliminować z mojej diety
- stres, którego na co dzień unikam, ale dopada mnie np. w okolicy podróży (i wtedy pogarsza mi się cera)
- cykl miesiączkowy i tu też dzięki prowadzeniu dziennika wiem, że kryzys przychodzi przed okresem i w pierwszych jego dniach, a zaraz potem (przed owulacją) moja cera ma najlepszy czas
- kosmetyki ze złym składem, np. intensywnie nawilżające, zawierające składniki komedogenne
- kontakt z bakteriami – wytarcie twarzy złym ręcznikiem, kontakt policzka z telefonem, polizanie przez Lunę itp.
Stresu, kontaktu z bakteriami i kosmetyków ze złym składem staram się unikać, dlatego z gorszą cerą zmagam się zawsze przez ok. półtora tygodnia każdego miesiąca. Mogę powiedzieć, że fazę cyklu mam wypisaną na twarzy ;).
Co mi dała wizyta u kosmetologa?
Do Natalii trafiłam po tym, jak poleciła ją Gosia Mostowska. Jestem Gosi bardzo za to wdzięczna! Poszłam tak na próbę na infuzję tlenową, ale w głowie miałam już ułożony plan – jest jesień, ja mam masę blizn potrądzikowych, więc trzeba się złuszczać! Jakież było moje zdziwienie, kiedy Natalia uświadomiła mi, że źle interpretuję potrzeby mojej skóry i że powinnam podejść do niej od nieco innej strony. I przede wszystkim – że te wszystkie czerwone kropki na mojej twarzy, to wcale nie blizny, tylko przebarwienia pozapalne. To zupełnie zmienia podejście do sprawy, bo rozwiązaniem tego problemu nie jest wcale intensywne złuszczanie i palenie skóry laserem frakcyjnym… Blizny też jeszcze mam, ale jak się okazuje, to nie one są moim największym problemem. O zabiegach, jakie wykonała mi Natalia, napiszę za chwilę, natomiast w tym akapicie chciałabym podkreślić, że naprawdę warto iść do kosmetologa! Czasami takie konsultacje są bezpłatne (u Natalii tak jest), a jedna taka wizyta może nam bardzo wiele wyjaśnić. Często ślepo podążamy za poleceniami innych (np. blogerek czy youtuberek), a robimy sobie tym więcej szkody niż pożytku. Niedawno jedna marka kosmetyczna chciała mi wysłać w prezencie kosmetyki z serii, której kiedyś używałam (po rekomendacji jednej blogerki). To dość drogie kosmetyki, więc stwierdziłam, że w sumie mogę je przyjąć, gdyby np. miało się okazać, że sama też niedługo znowu miałabym je kupić. Poradziłam się jednak Natalii, czy powinnam tych rzeczy używać i ona zdecydowanie mi to odradziła. Takich przykładów mam więcej, ale sedno jest takie, że… Proszę Was, abyście mieli dystans również do tego, co ja tutaj piszę. Nie traktujcie tego jako rekomendacji, ja tylko opisuję moje doświadczenia, a najważniejszy przekaz jest taki, że z trądzikiem można wygrać. I można to zrobić stylem życia, a także odpowiednią pielęgnacją, najlepiej pod okiem specjalisty.
Na tym właściwie mogłabym ten post skończyć, ale opiszę swoją pielęgnację jako taki przykład, jak to może wyglądać.
Infuzja tlenowa
Pierwszym zabiegiem, który zrobiłam u Natalii, była infuzja tlenowa DermaOXY. To zabieg reklamowany jako dający skórze zastrzyk energii, jego efekty widać od razu – skóra jest promienna, wydaje się nawilżona i zadbana… Nooooo, ale nie u mnie ;). Ja byłam po nim lekko zaczerwieniona. Niemniej po ok. 2-3 dniach skóra bardzo ładnie mi się uspokoiła, było na niej mniej zaczerwienień, wydawała się taka miękka i gładka… I co najważniejsze – mimo że miałam wtedy MEGA stresujący czas, nie przytrafił mi się typowy dla takiego okresu wysyp na twarzy. Jestem przyzwyczajona do dokładnej obserwacji mojej skóry, więc od razu to wyłapałam. Mimo to Natalia nie chciała mi zrobić drugiej infuzji, bo zabieg ten docelowo nie działa na przebarwienia pozapalne, z którymi ja się zmagam, więc lepiej było zacząć inwestować w kwasy. Zabieg infuzji był jednak dużą wskazówką dla Natalii – wiedziała już, że moja skóra jest bardzo wrażliwa i podrażnia ją nawet to, co na inne skóry działa uspokajająco.
Kwasy dla cery trądzikowej
Kiedy zaczęłam umawiać się z Natalią na kwasy, w głowie miałam zakodowane, że na pewno będę się potem złuszczać, więc muszę to jakoś zgrać np. z nagraniami do ZdrowoManii. I tu znowu niespodzianka – kwasy zalecane do mojej skóry nie powodują złuszczania. To kwasy azelainowy i laktobionowy, których działanie koncentruje się częściowo na naczynkach i na uspokajaniu skóry. Natalia stopniowo wydłużała mi czas trzymania kwasów (nakłada się jeden po drugim), a ostatnio podwyższyła też stężenie jednego z nich (na co cera zareagowała już większą wrażliwością). Docelowo Natalia ma wobec mnie inne plany, ale na razie o tym cicho sza, najpierw musimy uspokoić naczynka 😉
Po tych kilku wizytach u Natalii już wiem, że moja skóra jest naprawdę ciężkim przypadkiem. Zdarzyło się, że po zabiegu byłam zaczerwieniona (pomimo nałożenia łagodzącej glinki, która jest częścią całego rytuału), zdarzyło się też, że dostałam po nim lekkiego wysypu na twarzy, co też nie powinno się wydarzyć… Na szczęście Natalia też obserwuje całą sytuację i dzięki temu szybko wyłapujemy, co mi szkodzi.
Pielęgnacja w domu
Za radą Natalii delikatnie zmieniłam też swoją domową pielęgnację. Teraz wygląda ona następująco:
- rano myję twarz pianką Eo Laboratorie i nakładam tonik z kwasem laktobionowym, czasami nakładam też lekki krem rokitnikowy Sylveco (max. kilka razy w tygodniu, nie codziennie)
- wieczorem jeśli mam makijaż, to najpierw zmywam go olejkiem Nacomi (do skóry mieszanej), a potem pianką Eo Laboratorie, na to nakładam tonik z kwasem laktobionowym, a potem lekki krem rokitnikowy Sylveco. Czasami zapomnę nałożyć krem, a czasami zamiast niego nakładam jakiś olejek, np. jojoba lub z pestek jeżyn.
- jak sobie przypomnę (czyli ok. raz w tygodniu, czasami rzadziej) robię peeling enzymatyczny i maseczkę z glinką.
A poza tym:
- na zabiegi do Natalii chodzę co ok. 10-14 dni
- wycieram twarz ręcznikiem papierowym
- używam wyłącznie podkładów mineralnych
- staram się nie dotykać twarzy
Jak teraz wygląda moja skóra?
Zawsze jest mi bardzo niezręcznie, kiedy komplementujecie moją skórę, bo nie macie pełnego jej obrazu. Na Insta Stories czy na vlogach pokazuję się bez makijażu, ale kamera nie oddaje stanu mojej skóry. Może nie mam aktywnego trądziku, ale przez inne niedoskonałości jest ona bardzo daleka od ideału. To co dała mi obecna pielęgnacja i zabiegi u Natalii to na pewno duże uspokojenie skóry, nie jest już tak bardzo wrażliwa na temperaturę, umycie twarzy itp. Wcześniej, kiedy np. chciałam rano wyjść gdzieś bez makijażu, nie myłam twarzy po wstaniu z łóżka, bo wtedy od razu wszystkie czerwone kropki stawały się bardziej widoczne. Albo wychodziłam z domu z w miarę spokojną cerą, a wracałam cała czerwona, bo na zewnątrz był wiatr. Teraz skóra nie jest już tak rozhisteryzowana ;).
Ale nadal jest jeszcze bardzo daleka od stanu, w którym mogłabym komfortowo wyjść do ludzi bez makijażu. Robię to znacznie częściej niż kiedyś, ale moim zdaniem więcej zmieniło się w mojej głowie, niż na skórze. Opisywane tutaj zmiany wprowadziłam we wrześniu, a praca z tak trudną skórą wymaga dużo czasu. Dlatego nie pokażę żadnych zdjęć “przed” i “po”, bo nie zaszły tu żadne spektakularne, widoczne na pierwszy rzut oka zmiany.
I tak już podsumowując – osobom z Warszawy i okolic bardzo polecam wizytę u Natallii Mierzwy. Zapisać się do niej możecie przez Booksy, to bardzo wygodne rozwiązanie. Natalia ma też swój fanpage na facebooku. Polecam ją Wam, bo gwarantuję, że poczucjecie się zaopiekowane. Zarówno podczas samego pobytu w gabinecie, jak i po nim… Wizyta u Natalii jest po prostu jak spotkanie z dobrą koleżanką <3
Przypominam również o poprzednim odcinku z Natalią 🙂