Chciałabym dziś opisać problem, którego sama doświadczyłam kilka dni temu. Miałam ostatnio intensywny czas, dużo działo się zarówno tak “fizycznie” jak i w mojej głowie. Bardzo lubię swoją pracę więc to, że czasami przez kilka dni w miesiącu ma ona władzę nad moim życiem, wcale mi nie przeszkadza. Dodatkowo jest z nią związana też aktywność fizyczna – podczas nagrań do ZdrowoManii testuję różne aktywności i zazwyczaj są to obce dla mnie rzeczy, które powodują zakwasy. Jednocześnie nie rezygnuję z moich prywatnych zajęć i w efekcie ostatnio dałam swoim mięśniom spory wycisk – przez ok. 2 tygodnie byłam jednym wielkim chodzącym zakwasem. Kiedy dużo się dzieje mam też problemy ze snem, bo nie potrafię uspokoić galopujących po mojej głowie myśli.
I w zeszłym tygodniu przyszedł taki moment, kiedy zakończyłam prace nad 4 odcinkiem ZM-ki, odpuściłam trochę inne sprawy, nie miałam tego dnia zajęć tanecznych i mogłam sobie pozwolić na to, aby spędzić wieczór na kanapie. Zasnęłam chyba w minutę, a kiedy po kilku godzinach się przebudziłam – czułam się jak z krzyża zdjęta. Bolało mnie całe ciało bo oprócz zakwasów mam dwie drobne kontuzje. Poczułam ból gardła, nie miałam siły się podnieść, czułam się jakbym miała gorączkę, chciało mi się płakać… I w tym momencie uświadomiłam sobie, że zdecydowanie przegięłam. Moje ciało miało dość. Nie czułam się zmęczona psychicznie, więc dzielnie zasuwałam jak jakiś robocik i nagle bęc – wyczerpały mi się baterie.
Dlaczego o tym piszę? Bo zewsząd atakują mnie fitnesski, trenerki itp. osoby, które codziennie na Facebooku i Instagramie pytają czy aby na pewno dałam już sobie wycisk, zrobiłam 200 przysiadów czy przebiegłam 15km tak jak one. Czuję się już trochę osaczona tym szałem na bycie w ciągłym ruchu i dawanie wycisku swojemu ciału. Ja mam trochę inne podejście do motywacji – jeśli nie będę miała jej w sobie, te wszystkie apele w żaden sposób mnie nie zmotywują. A jeśli będzie ona we mnie – nie będę potrzebować tych ciągłych nawoływań. Oczywiście jestem olbrzymią zwolenniczką ruszania tyłka z kanapy i sama też zawsze będę do tego namawiać, ale chcę pokazać też drugą stronę medalu – każdy potrzebuje czasem regeneracji. Te trenerki też, tylko (za!) rzadko o tym piszą.
Ja dziś przekornie nawołuję – zrób sobie czasem dzień lenia. Nie wychodź z łóżka albo spędź pół dnia na kanapie oglądając seriale. Wyczerpujący dla mięśni trening zamień na spacer albo delikatne rozciąganie. I nie miej z tego powodu nawet najmniejszych wyrzutów sumienia! Ja po tym momencie wyczerpania dałam sobie aż 3 dni na regenerację i wczoraj na tańcu zauważyłam poprawę stanu mojej kontuzjowanej nogi, udało mi się zrobić na rozgrzewce ćwiczenia, których nie mogłam zrobić od ok. 3 tygodni. To dla mnie najlepszy dowód na to, że moje ciało czasami potrzebuje spokoju.
Wybaczcie mi ten anty-motywacyjny post, ale chciałam podzielić się swoimi odczuciami i pozwoliłam sobie na spontan 😉