No i po maju. I po urlopie. To już dwa smuteczki, a trzeci jest taki, że jutro zaczynam pracę o 7:30 na drugim końcu miasta… Ale przyda mi się taki zimny prysznic, bo w kolejnych dniach czeka mnie dużo pracy – powrót z urlopu + początek miesiąca to niezłe “kombo”. Poza tym biorę się wreszcie za siebie… Wskoczenie w kostium kąpielowy boleśnie uświadomiło mi, że nie jestem już nastolatką i że moje ciało samo z siebie nie będzie wyglądało dobrze. To, że jestem ogólnie dość aktywna fizycznie też już nie wystarcza. Postanowiłam sobie kiedyś, że w dniu moich 30tych urodzin będę w 100% zadowolona ze swojego wyglądu. Myślałam, że do tego czasu zdejmę już aparat i że wszystko będzie fajnie. Czasu zostało mi niewiele, a póki co fajnie na pewno nie jest. Postanowienia w stylu “od poniedziałku biorę się za siebie” nie są w moim stylu, ale teraz ta data 1 czerwca aż się prosi aby wraz z początkiem nowego miesiąca wreszcie się ogarnąć.
Ale dam radę, energii nie powinno mi zabraknąć. Przez ostatni tydzień żyłam jakby w innym świecie, takim o istnieniu którego już chyba nawet zapomniałam… Ale i tak najbardziej cieszą mnie powroty z wyjazdów. Ta radość (Luny i nasza) po przekroczeniu progu mieszkania to chyba najprzyjemniejszy moment podróży, serio! Wracam wtedy już wypoczęta i pełna nowych wspomnień, a w domu czeka na mnie tyle radości! Uwielbiam powroty.
No ale z tym wypoczynkiem to też nie do końca tak ;). Jestem może wypoczęta psychicznie, ale fizycznie… Moje stopy i łydki po kilku dniach w Barcelonie były po prostu zmasakrowane. Nie wiem ile kilometrów zrobiliśmy, ale gdyby zsumować te 4 dni, to na pewno wyjdzie z tego kilka dziesiątek.
O Barcelonie powstaną pewnie dwa posty… Jeden z bardzo praktycznymi informacjami, w którym opowiem jak nie zbankrutować w Barcelonie, jak się po niej poruszać i jak chronić się przed złodziejami, z których Barcelona słynie i których niestety mieliśmy okazję “poznać”. W drugim poście skupię się na fotorelacji i poszczególnych atrakcjach, może napiszę jaki był nasz 4 dniowy plan zwiedzania. Przygotowałam też film, ale nie do końca taki jak chciałam. Myślałam, że dzięki mojemu doświadczeniu w pracy z kamerą będę w stanie kręcić takie gadane vlogi z podróży, ale niestety całkowicie mnie to przerosło ;). Cóż, może następnym razem.
Chyba wiadomo jakie zdjęcia zdominują tę kategorię… Tutaj jak na przegląd tygodnia przystało pokażę Wam takie bardziej prywatne, z moim udziałem 😉 a w postach o Barcelonie będą pewnie już głównie widoczki.
La Boqueria to dla mnie raj.
To zdjęcie oddaje moje samopoczucie w Barcelonie – miłość, radość, unoszenie się ponad chodnikami (rzygam tęczą ;))
Parki i fontanny są tam budowane na bogato 😉
Poświęciliśmy odwiedzenie kilku atrakcji (choć wolę twierdzić, że zostawiliśmy je na następny raz) na rzecz odrobiny lenistwa na plaży… Aż żal nie skorzystać z barcelońskich plaż…
Ale woda była delikatnie mówiąc lodowata. Ja odpuściłam sobie kąpiel, nie wchodzę do wody poniżej 20 stopni 😉
Pogoda natomiast była idealna, 20-kilka stopni, słońce non stop, do tego chłodny wiaterek… Ciepło, ale nie zbyt upalnie na zwiedzanie. Używałam kremu z filtrem 30, ale i tak zjarałam sobie miejsca których nie dopilnowałam – kark i… zakola 😉 po pierwszym dniu musiałam zaprzyjaźnić się z kapeluszem.
Miasteczko olimpijskie to najmniej zaludniona atrakcja turystyczna Barcelony…
Wzgórze Montjuic widokami wynagrodziło trudy związane ze wspinaniem się na nie:
Park Guell zaliczony, ale chyba też wpisujemy go na listę “do odwiedzenia następnym razem”. Dotarliśmy tam trochę za późno, o zmroku.
Pomnik kota też na bogato 😉 ale abstrahując od pomnika – odniosłam wrażenie, że Hiszpanie lubią zwierzęta, całkiem sporo tam psów (w przeciwieństwie do Gruzji – na szczęście nie bezpańskich ;))
Pobyt nad morzem przypomniał mi, że chciałam Wam polecić jedną książkę. “Księżyc nad Bretanią”, bo o niej mowa, to kolejne dzieło Niny George, autorki “Lawendowego pokoju”. Tym razem przenosimy się do Bretanii, gdzie poznajemy spore grono sympatycznych bohaterów, wczuwamy się w klimat małego portowego miasteczka, przeżywamy kilka historii miłosnych… I co najważniejsze – przekonujemy się, że w życiu nigdy nie jest za późno na zmiany. Polecam tę lekturę jeśli szukacie czegoś lekkiego do poczytania na kocyku lub w hamaku, ale oczywiście nie tylko w takich okolicznościach się sprawdzi :).
Jak pewnie się domyślacie – nie po drodze mi było w tym tygodniu z internetem, ale dwa fajne wpisy udało mi się wyłapać.
To na pewno przyda się każdej pani domu (panom też ;)) – jak wyczyścić butelkę po oleju?
U Agnieszki jak zwykle świetny zbiór praktycznych porad – tym razem jak nie zbankrutować na wakacjach.
Na blogu w tym tygodniu pojawił się dość osobisty poniedziałek freelancera.
Oraz nowy, zdrowy przepis w ramach ZdrowoManii:
W nowym tygodniu życzę Wam i sobie dużo energii i słońca 🙂 przywiozłam z Hiszpanii ładną pogodę, więc nie powinno go w najbliższych dniach zabraknąć 😉