Dziś znowu będzie o zdrowiu psychicznym… Lubię sobie czasami pofilozofować ;).
To zazwyczaj trochę trwa. Przychodzi z wiekiem, z każdym kolejnym doświadczeniem życiowym… A może znaczenie ma też wychowanie? Trudno mi powiedzieć, kiedyś to uczucie nie towarzyszyło mi zbyt często. Brak akceptacji pewnych moich decyzji ze strony otoczenia potęgował uczucie, że coś jest ze mną nie tak. Naprawdę musiało minąć sporo czasu zanim zrozumiałam, że wszystko jest ze mną ok i mam prawo być sobą. Taką jaka jestem. Introwertyczka, domatorka, łatwo mnie zdenerwować. Dla wielu osób mogę być nudziarą, nie lubię imprez, boję się chodzić po mieście kiedy jest ciemno. Traktuję mojego psa jak pełnoprawnego członka rodziny i bardziej rozczulają mnie szczeniaki niż noworodki. Nie umiem obchodzić się z dziećmi, mojej niespełna trzymiesięcznej bratanicy nawet nie trzymałam na rękach. Jestem fatalna w networkingu, zupełnie nie potrafię się odnaleźć na eventach, na których nikogo nie znam. W pewnych kwestiach jestem ignorantką, a jedną z nich jest polityka, której szczerze nienawidzę. Miewam depresyjne nastroje i lubię raz na jakiś czas się w nich “zatracić” odcinając się od otoczenia i rozmyślając o tym, co w moim życiu jest słabe. Jestem kiepska w “small talk”, a na samą myśl o oficjalnych kolacjach z klientami dostaję wysypki na całym ciele. Są w mojej rodzinie osoby, z którymi totalnie nie znajduję wspólnego języka i już nawet przestałam go szukać.
Kiedyś miałam do siebie żal o to wszystko. Zmuszałam się do różnych spotkań, na siłę podtrzymywałam pewne relacje, obwiniałam się za to, że nie jestem mistrzynią nawiązywania nowych kontaktów. Dziś już mnie to nie rusza. Taka jestem i akceptuję to. Mogę nad sobą w pewnych kwestiach pracować, ale nie stworzę siebie na nowo, od zera. Nie stanę się nagle przebojową duszą towarzystwa, nie zacznę chodzić po klubach i nie zostanę niepoprawną optymistką. To ja muszę przeżyć z samą sobą całe życie i muszę pogodzić się z moją naturą. Inni nie muszą, jeśli ktoś mnie nie lubi – nasze drogi powinny się rozejść.
Dlaczego piszę o tym wszystkim właśnie w ramach tego cyklu? Bo to co się dzieje w naszych głowach też ma wpływ na nasze zdrowie. A przede wszystkim samopoczucie! Obwiniając się ciągle za coś, nigdy nie będziemy czuć się naprawdę dobrze. Pogodzenie się ze sobą, ze swoją naturą i swoimi ułomnościami sprawi, że życie stanie się prostsze. Nie masz na coś ochoty? Nie rób tego. Nie zmuszaj się, jeśli nie idą za tym żadne poważne konsekwencje. Nie wiesz czegoś? Nie znasz się na czymś? I co z tego, nie wszyscy muszą znać się na polityce i nie każdy musi wiedzieć gdzie leży Gambia albo Tadżykistan. I serio nie musisz z tego powodu uważać siebie za jakiegoś głąba. Nie musisz robić tego co wszyscy, nie musisz gonić za karierą, rozwojem. Nie powiem Ci jak zaakceptować siebie. Chyba nie da się powiedzieć jak to zrobić… To po prostu trzeba zrobić i już. Dać sobie prawo do bycia sobą, do swoich wad i ułomności.
Dla mnie ta cała samoakceptacja to naprawdę cudowne uczucie. Tak w 100% doświadczam go od niedawna, co wiąże się zarówno z akceptacją mojej natury i charakteru, jak i cech zewnętrznych. Chociaż przyznaję, że ten post nie dotyczy akceptacji swojego wyglądu, bo to dla mnie trochę odrębne tematy i trochę inaczej trzeba do nich podejść. Nie łączyłabym też tego o czym piszę z wiarą w siebie, bo dla mnie to jednak różne sprawy.
I tak na koniec – samoakceptacja nie jest równoznaczna ze staniem w miejscu i brakiem rozwoju. Można akceptować siebie, a jednocześnie dążyć do bycia lepszą wersją siebie. Najważniejsze to nie robić nic wbrew sobie i nie frustrować się, kiedy jakieś zmiany nam nie wychodzą. Czasami ludzie robią postanowienia, że np. przeczytają ileś tam książek w rok, a potem okazuje się, że to wcale nie sprawia im przyjemności, bo wolą ten czas wykorzystać na spacer, trening czy rozmowę z bliską osobą. I to jest OK! Uświadomienie sobie tego to naprawdę cudowne uczucie. Pamiętajcie o tym kiedy przejdzie Wam przez myśl, że coś co robicie, w jakiś sposób odbiega od “normy”*.
Akceptujecie w pełni siebie? Czy czasami czujecie się źle np. postępując w zgodzie ze swoją naturą albo uświadamiając sobie jakieś swoje “braki”?
*Umówmy się może, że nie mówię tu o rzeczach patologicznych jak agresja, kradzież czy coś w tym stylu 😉