Im dalej wstecz patrzę w swoją przeszłość, tym bardziej dostrzegam, jak ogromną drogę “pod prąd” przeszłam. A im dłużej zastanawiam się, czy wydarzył się jakiś przełomowy moment, kiedy przestałam czuć się z tym źle, tym trudniej mi taki moment wskazać.
Mówiąc o pójściu pod prąd mam na myśli swoje życiowe decyzje, które bardzo często odbiegały od tego, co jest uważane za słuszne. Tylko ja wiem, ile się w związku z tym nasłuchałam – bezpośrednio lub jak mówiono o mnie za moimi plecami. W pewnym momencie przywykłam do tego, że moje decyzje życiowe często nie są przez innych akceptowane. A jednocześnie tak długo żyję na tym świecie, że już wiem, kto jest w tym układzie wygrany.
Ja za nic na świecie nie zamieniłabym się na życie z ludźmi, którzy mnie obgadują i którzy prowadzą ten swój “jedyny słuszny model życia”. Ja na ich miejscu nigdy nie byłabym szczęśliwa. Jeśli oni są to OK, ale czy szczęśliwi ludzie mają czas na życie życiem innych? Nie sądzę.
Każdy z nas jest krytykowany
Każdy z nas musi sobie uświadomić, że nawet jeśli żyje idealnie według schematu narzuconego mu przez jego środowisko, to i tak jest przez kogoś obgadywany i krytykowany. U jednych tej krytyki będzie mniej, u innych więcej. U mnie jest jej bardzo dużo.
Chociażby dlatego, że mam poglądy i styl życia inne niż jakieś 80% mojej rodziny i dalszych znajomych (na wybór tych bliskich mam wpływ, więc tu tego problemu nie ma). Jestem notorycznie obgadywana w przeróżnych kręgach i mam tego pełną świadomość. Główny powód to oczywiście posiadanie psów zamiast męża i dzieci, a do tego jeszcze ta dziwna praca, w której za bardzo nie wiadomo, o co chodzi… Siedzi w domu, gada do telefonu i niby z tego żyje? Dziwne. W dodatku mięsa nie je? O jakiejś katastrofie klimatycznej gada? No totalna świruska. Oderwana od rzeczywistości, nic nie wie o prawdziwym życiu.
Podobnie mogą myśleć i mówić o mnie ludzie znający mnie tylko z internetu, którzy na podstawie pokazywanych przeze mnie wyrywków życia układają sobie w głowie jakiś całościowy obraz mojej osoby. Siłą rzeczy te dopowiedziane sobie fragmenty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością… Ale czy jest sens, abym im to tłumaczyła? Nie, oni i tak wiedzą lepiej.
Oprócz tego wykonuję jeden z najbardziej nielubianych i wyśmiewanych w społeczeństwie zawodów. Naprawdę nie trzeba długo szukać pełnych agresji komentarzy odnoszących się do twórców internetowych. Bo ci influencerzy to takie słupy reklamowe, wykorzystują swoje 5 minut, żeby się nachapać. Żyją z pokazywania każdej sekundy swojego życia, sprzedają w ten sposób swoją rodzinę i nie mają żadnej prywatności. Straszne nieroby, w 5 minut zrobią fotkę na Instagram i zarabiają tyle, ile przeciętny Kowalski w miesiąc. Patologiczne to wszystko.
To są opinie innych ludzi, które bezpośrednio lub pośrednio mnie dotyczą.
To są złe opinie.
Wielu ludzi myśli o mnie źle, krytykuje mnie, a niektórzy “jadą po mnie” lub po ludziach takich jak ja (np. wykonujących ten sam zawód) w bardzo chamski sposób.
To co łączy tych ludzi to to, że dziś mówią o mnie, a jutro o Tobie. Ich główną życiową rozrywką jest krytykowanie i obgadywanie innych. Każdy z nas pada ich ofiarą, Ty też. Nawet jeśli starasz się żyć tak, aby nikogo nie denerwować. Powód do obgadania Cię znajdą zawsze. I co, żyjesz z tym, prawda?
No bo co innego mamy z tym zrobić?
Czy żeby zadowolić i uniknąć uwag pewnych ludzi miałam wbrew sobie wziąć ślub i zostać w pracy etatowej, w której marnowałam życie, zdrowie i byłam po prostu nieszczęśliwa? Czy miałam psa uwiązać na łańcuchu na balkonie, aby nie mówili o mnie, że jestem walnięta, bo biorę go na kolana? Czy ze względu na hejt na influencerów mam zamknąć się w sobie i porzucić swoją internetową misję i dość dobrze prosperującą działalność, dzięki której mam czas na swoje wymarzone życie i działania charytatywne lub wolontariat?
Czy Wy widzicie, jak bardzo to wszystko jest ABSURDALNE? Jak absurdalna jest rezygnacja z siebie (swoich marzeń, wizji, planów, spontanicznych zachowań) z obawy przed opinią ludzi, z którymi nawet nie żyjecie na co dzień?
Mogę być obgadywana, wyśmiewana, krytykowana… To jest cena, którą płacę za radość życia po swojemu. Za codzienny uśmiech do samej siebie w lustrze. Za wdzięczność, która towarzyszy mi wieczorami. Za wszystkie fajne chwile, które wydarzyły się w moim życiu, bo sprzeciwiłam się schematom i miałam wywalone na opinię innych. Czasami to taki drobiazg, jak taniec w deszczu z facetem w parku, a czasami poważniejsza sprawa, jak adopcja drugiego psa, podczas gdy według innych powinnam raczej pozbyć się tego pierwszego.
Dlatego jak czytam w Waszych wiadomościach, że tkwicie w złym związku bo “co powiedzą rodzice”, “jak to wytłumaczyć znajomym” itp. to łapię się za głowę:
Dlaczego sobie to robicie?
Dlaczego rezygnujecie ze swojego szczęścia z obawy przed opinią ludzi? Dlaczego tak bardzo się boicie, że nie dostaniecie czyjejś aprobaty? Ona w ogóle nie jest Wam potrzebna! Im szybciej zrozumiecie, że to Wy powinniście być dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie, jedynymi, których opinia powinna Was interesować, tym lepiej!
Przestańcie to sobie robić. Przestańcie skazywać sami siebie na życie pełne ograniczeń, które są tylko w głowach ograniczonych ludzi.
I nie mam tu na myśli tylko jakichś wielkich rzeczy. Czasami rezygnuje się z fajnych chwil (jak wspomniany taniec w deszczu) z obawy, co pomyślą przechodnie. Co by nie pomyśleli – co to zmienia w Waszym życiu? A rezygnacja z czegoś zmienia już wiele. Odbiera Wam spontaniczność i wiele świetnych wspomnień.
Na koniec opowiem jeszcze krótką historię, która bardzo zapadła mi w pamięć. Pamiętam, że w czasach licealnych wraz z dwójką moich przyjaciół byłam w mieszkaniu przyjaciółki… Mieliśmy świetny humor. Któreś z nas włączyło jakąś piosenkę disco polo, ja wraz z przyjaciółką zaczęłyśmy w najlepsze tańczyć do tego w przedpokoju. Wtem nagle otworzyły się drzwi, w których stanęli jej rodzice. Jej mama popatrzyła na nas wzrokiem pełnym dezaprobaty i zapytała “Czy wy się dobrze czujecie?!”.
Czułyśmy się świetnie. Byłyśmy wesołe, szczęśliwe, bawiłyśmy się rewelacyjnie. Nie wiem dlaczego mama przyjaciółki uznała, że nie powinnyśmy tego okazywać. Nie wiem czemu uważała, że jeśli ona nie znosi disco polo, to my nie mamy prawa dobrze się pobawić przy takiej muzyce. Ale w tamtej chwili przerzuciła na nas swoje ograniczenia i doskonale pamiętam, jak siadł nam nastrój, jak niezręcznie się poczułyśmy.
Teraz już nie ma mojej zgody na tłamszenie mojej radości i fajnej wizji życia przez ludzi, którzy nadają na zupełnie innych falach. Jeśli według nich nie wypada czegoś robić – ok, niech żyją w zgodzie z tymi konwenansami. Ale nikt nie może oczekiwać tego ode mnie. Ja swoje życie przeżyję na swoich zasadach.
P.s. Jak właśnie odkryłam, nie jest to mój pierwszy post na ten temat. Dokopałam się do podobnego sprzed 6 lat. Ugryzłam tam temat od nieco innej strony, ale też jak najbardziej nadal się pod tym podpisuję. Być może któryś z tych postów da Wam do myślenia i odblokuje pewne szufladki w głowie 🙂 szufladki na super przeżycia, które wydarzą się tylko wtedy, kiedy odpuścicie myślenie o innych. Powodzenia!