Wiem, że opisanie tutaj tej historii spotka się różnym odzewem. Być może dla niektórych z Was temat jest zbyt osobisty i trudno Wam będzie zrozumieć, dlaczego zdecydowałam się o nim napisać. Dla mnie jednak nie ma tematów tabu, jeśli chodzi o kobiece zdrowie, a ciąża pozamaciczna to nic innego jak bardzo poważny problem, zagrażający nie tylko zdrowiu, ale i życiu kobiety. I gdyby spotkało mnie to rok temu, to mogłoby mnie już tu nie być, bo wtedy o ciąży ektopowej nie wiedziałam nic. W tym roku, dzięki lekturze bloga Mamy Ginekolog, miałam już jakieś pojęcie o tym problemie (choć czytając kiedyś tamten post nawet nie pomyślałam, że będzie mnie to dotyczyć).
Być może teraz ja swoją historią kogoś uświadomię i uczulę na ten problem. Dość rzadki, bo ciąża pozamaciczna stanowi ok. 1% ciąż w Polsce… Ale jak widać ja na ten 1% się załapałam, więc może się to przytrafić każdej z nas.
Zacznę od opisania mojej historii chronologicznie. Jeśli interesują Was same objawy i diagnostyka – zjedźcie niżej, tam wszystko podsumowuję.
Ciąża pozamaciczna – moja historia
Wszystko zaczęło się krótko po naszym powrocie z wakacji (wielkie szczęście, że nie przed nimi!). Miałam wtedy kontrolną wizytę u endokrynologa, podczas której opowiedziałam lekarce o moich zmianach w cyklu miesiączkowym i ona zaniepokojona tymi informacjami zleciła mi dodatkowe badania. Na początku miałam sprawdzić progesteron w fazie lutealnej, bo to mogła być najprostsza przyczyna moich drobnych problemów. Podczas tej wizyty zrobiłam też USG jajników i dowiedziałam się, że owulacja w tym miesiącu odbędzie się po lewej stronie. Ta z pozoru nieistotna informacja później okazała się niesamowicie ważna.
Ten cykl ogólnie był inny. Nie miałam PMS (coś absolutnie wyjątkowego, dlatego od razu zauważyłam ;)), wyjątkowo mocno bolały mnie piersi… Zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży, ale zaraz miało się to wyjaśnić, bo przecież pod koniec cyklu miałam co drugi dzień badać progesteron. Pierwszy wynik wyniósł 4 ng/ml i w tej sytuacji byłam już przekonana, że o ciąży nie może być mowy. Później zresztą wynik ten niewiele wzrósł, więc podejrzenia mojej endokrynolog się potwierdziły – mam zaburzenia fazy lutealnej. Szybko jednak się okazało, że w tym miesiącu miałam też zaburzenia miesiączkowania – okres był bardzo skąpy i prawie bezbolesny. Odczuwałam ból, ale zupełnie inny, w dodatku tylko po jednej stronie. Tej, po której był pęcherzyk Graafa…
Jako że czytałam kiedyś wpis Nicoli o ciąży pozamacicznej, zaczęłam łączyć fakty. Przeczytałam go jeszcze raz, porównałam z moją obecną sytuacją i wszystko ułożyło mi się w całość… Od razu napisałam do mojej endokrynolog, że podejrzewam u siebie ciążę pozamaciczną, a ona w odpowiedzi kazała mi jechać na SOR. Ale to nie było do końca trafione zalecenie z jej strony, bo na tym etapie na SOR wzięliby mnie za wariatkę. Poczytałam trochę o diagnozowaniu ciąży pozamacicznej i wiedziałam, że na samym początku znalezienie jej będzie raczej niewykonalne. Następnego dnia zbadałam beta HCG i niestety moje przypuszczenia się potwierdziły – miałam beta HCG 200 mIU/ml, co znaczyło, że w moim ciele jest jakiś zarodek. Na moje nieszczęście zbadana po 2 dobach beta przyrosła o ponad 200%. Mówię o nieszczęściu, bo to z powodu przyrostu bety lekarze nie do końca poważnie traktowali moje przypuszczenia o ciąży pozamacicznej. Naczytałam się jednak tyle artykułów i historii innych kobiet, że mnie to zupełnie nie uspokajało – w ciąży pozamacicznej beta HCG może przyrastać książkowo! W tej sytuacji musiałam poczekać, aż beta osiągnie min. 1500 mIU/ml, bo wtedy jest szansa na znalezienie w macicy pęcherzyka ciążowego. W międzyczasie odbyłam prywatną wizytę u ginekologa, który uspokajał mnie, że to prawdopodobnie normalna ciąża wewnątrzmaciczna i zapisał Duphaston na ten niski progesteron (miałam plamienia). Niestety pomimo brania leku plamienia nie ustępowały… Kolejny argument za moją racją – widocznie to nie progesteron je powodował. Kiedy którejś niedzieli bardzo nasilił mi się ból brzucha i wzmogło się krwawienie, pojechaliśmy do szpitala. Tam podczas badania lekarz znalazł w macicy maleńki pęcherzyk (2mm), sprawdził betę (nadal prawidłowy przyrost) i odesłał do domu z diagnozą poronienia zagrażającego i nakazem oszczędzania się. Jednak ten pęcherzyk w macicy też w ogóle mnie nie uspokoił, bo w innym wpisie Nicoli znalazłam informację, że w tym dniu ciąży pęcherzyk powinien mieć 8-10 mm, a mój miał tylko 2 mm. Umówiłam się na kolejne USG w prywatnym gabinecie i zaczęłam wyczekiwać piątku. Piątku jednak nie doczekałam, bo w środę ok. północy dostałam tak silnego bólu brzucha, że znowu podjęłam decyzję o wizycie na izbie przyjęć.
Tutaj spotkałam się z nie do końca szczęśliwą z powodu mojej wizyty lekarką, która stwierdziła, że skoro przyjeżdżam w środku nocy do szpitala, to znaczy, ze bardzo chcę w nim zostać i ona mi w takim razie zrobi tę przyjemność. Na USG skoncentrowała się tylko na tym nieszczęsnym pęcherzyku, który przez kilka dni urósł zaledwie o 1mm. Dla mnie w tym momencie sytuacja była już jasna.
Następnego dnia, kiedy zaproszono mnie na kolejne USG, bardzo naciskałam na lekarkę, aby poszukała, gdzie znajduje się ten zarodek. Bardzo chciałam uniknąć sytuacji, w której on pęka i dochodzi do krwotoku wewnętrznego, a w efekcie wstrząsu i utraty przytomności. Na szczęście lekarka ta tak długo i wnikliwie robiła mi to usg, aż w końcu znalazła. Pokaźnych rozmiarów pęcherzyk znalazł się w lewym jajowodzie. Jeszcze tego samego dnia udało się go zoperować i usunąć razem z jajowodem.
Dajcie proszę znać, czy chcecie, abym napisała post o samej operacji laparoskopowej – jak wygląda przygotowanie do niej i późniejsza rekonwalescencja. Oczywiście mówię tu opowiedzeniu tego z perspektywy pacjenta, a nie od strony medycznej. Ja przed operacją w ogóle o niej nie czytałam i zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać… Zaskoczył mnie więc niemal każdy krok, który wydarzył się od momentu diagnozy do chwili wyjścia ze szpitala. Dajcie znać, jeśli Wy wolelibyście być na to wszystko przygotowani i chcielibyście przeczytać, jak to wygląda.
Objawy ciąży pozamacicznej na moim przykładzie
Podsumowując, moje objawy ciąży pozamacicznej to:
- plamienie z dróg rodnych, najpierw w terminie miesiączki, a później po kilku dniach przerwy przez cały czas, nawet pomimo brania Duphastonu na podniesienie progesteronu
- ciągły ból brzucha po jednej stronie, u mnie była to strona lewa, czyli zgodna z ostatnią owulacją
- momentami plamienie zamieniało się w silniejsze krwawienie, a ból brzucha stawał się dużo silniejszy i rozpierający, napierający na organy sąsiadujące z narządami rodnymi. W takich momentach koniecznie trzeba zgłosić się do szpitala!
- USG w 5 tygodniu i 5 dniu ciąży wykazało 2mm pęcherzyk w macicy, który po kilku dniach wzrósł zaledwie do 3mm – był to pseudo pęcherzyk, który zdarza się przy ciążach pozamacicznych
W diagnostyce ciąży pozamacicznej dużą uwagę zwraca się na poziom beta HCG we krwi. Powinna ona przyrastać o ok. 100% co 48h. Jeśli przyrasta wyraźnie wolniej lub raz wzrasta, a raz maleje, to jest wysokie prawdopodobieństwo, że ciąża jest ulokowana poza macicą. Uczulam jednak na tę kwestię, bo moja beta przyrastała prawidłowo. W 6 tygodniu ciąży (w dniu przyjęcia mnie do szpitala) wyniosła ponad 3000 mIU/ml i w tym momencie rozpoczynało się u mnie już krwawienie do otrzewnej. Tego dnia miałam operację, podczas której razem z zarodkiem usunięto mi cały jajowód.
Jak zminimalizować ryzyko?
Trudno jest zapobiec ciąży pozamacicznej, jeśli nie wiemy, w jakim stanie są nasze jajowody. Ja do dziś nie wiem, co spowodowało, że mój jajowód nie był drożny, choć niestety, znowu nasuwa mi się na myśl endometrioza…
Jedyne co możemy zrobić, to być czujne po zobaczeniu tych dwóch kresek na teście lub innym potwierdzeniu ciąży. Nie zachęcam Was do tego, abyście od początku wkręcały sobie ciążę pozamaciczną, to przecież dość rzadkie zjawisko. Ale ostrożności nigdy za wiele! Nieustające plamienia i jednostronny ból brzucha to bardzo podejrzane objawy i jeśli Wam się przytrafią – nie odpuszczajcie. Warto zbadać sobie betę 3 razy pod rząd z 48h odstępem czasowym, a kiedy beta osiągnie min. 1500 mIU/ml, koniecznie zrobić USG i sprawdzić, czy w macicy jest prawidłowej wielkości pęcherzyk.
Wiem też, że na początku ciąża pozamaciczna może przebiegać totalnie bezobjawowo, więc ja, jeśli kiedykolwiek jeszcze będę w ciąży (na razie szczerze mi się odechciało), bez względu na wszystko skontroluję sobie przyrost bety i nie będę czekać na USG do 7-8 tygodnia. Ciąża pozamaciczna jest jak siedzenie na bombie, która w każdej chwili może wybuchnąć… Może w 4 tygodniu ten wybuch jest jeszcze mało prawdopodobny, ale w 5-6 tygodniu ryzyko jest już spore. Ja dzięki swojej upierdliwości uniknęłam „wybuchu” i całego tego stresu związanego ze wstrząsem, jazdą karetką, trafianiem na stół operacyjny w trybie ratowania życia…
Co dalej?
Sytuacja ta była i jest dla mnie bardzo, bardzo trudna również od strony psychologicznej. Ale nie dlatego, że straciłam dziecko. Ciąża pozamaciczna nie rokuje urodzeniem dziecka, to nie jest ciąża, tylko choroba ginekologiczna. Jako że ja od samego początku podejrzewałam u siebie ten problem, z dużym dystansem podchodziłam do pocieszających mnie lekarzy. Teraz jestem sobie wdzięczna za tę powściągliwość, bo gdybym zaczęła traktować tę ciążę jako prawidłową, teraz byłoby mi o wiele ciężej.
Ale powiedzmy sobie szczerze – i tak nie jest łatwo. Od strony psychicznej męczy mnie to, co dotyczy fizyczności. Musiałam zmierzyć się z moimi wielkimi fobiami (panicznie boję się wszelakich ingerencji medycznych w moje ciało), co zaowocowało pierwszym w życiu atakiem paniki… Ta sytuacja totalnie mnie przerosła, nie sądziłam, że jestem tak słaba psychicznie.
Fizycznie teraz też jestem bardzo osłabiona, bo w ostatnich tygodniach oddałam/straciłam bardzo dużo krwi. Najpierw co drugi dzień badałam progesteron, potem betę, później na izbie przyjęć też pobierano mi dużo krwi do badań, a ostatecznie straciłam jej sporo też podczas operacji. Nie mówię już o plamieniach i krwawieniach, które temu wszystkiemu towarzyszyły i towarzyszą (macica również musi się oczyścić z pseudo pęcherzyka). Wyszłam ze szpitala z kiepskimi wynikami morfologii, zaczęły mi wypadać włosy… Jestem obolała, posiniaczona od zastrzyków i totalnie niezdolna do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. To nie jestem ja, to nie jest moje ciało. Nic mnie tak nie ściąga na dół psychicznie, jak kiepska kondycja fizyczna.
Jednocześnie jednak wiem, że najgorszą część tej przykrej “przygody” mam za sobą. Przynajmniej na razie, bo sprawa nie jest jeszcze całkowicie zakończona… Ale życie z bombą w brzuchu, tą straszną niepewnością i ciągłym bólem wykańczało mnie już psychicznie, więc to co jest teraz, to już zupełnie inny komfort życia. Mój plan na najbliższe tygodnie to zdrowa dieta i rekonwalescencja. Mam nadzieję, że szybko wrócę do prawidłowych wyników krwi i w międzyczasie nie wyłysieję 😉
EDIT
Po lekturze Waszych komentarzy postanowiłam dopisać jeszcze jeden akapit, coś na obronę lekarzy. Ciąża pozamaciczna na początkowym etapie jest problemem bardzo trudnym do zdiagnozowania. Przez długi czas jej objawy mogą być podobne do objawów poronienia zagrażającego. A być może znacie też przypadki, kiedy jakaś ciąża nie rokowała zbyt dobrze, a teraz jej efektem jest w 100% zdrowe dziecko. Stąd ostrożność lekarzy w wyrokowaniu tak poważnych diagnoz i podejmowaniu radykalnych decyzji, do jakich można zaliczyć farmakologiczne usunięcie ciąży pozamacicznej, zanim zdąży się ona bardziej rozwinąć. Jedyne o co ja mam lekki żal, to te dwa zmarnowane USG. Podczas pierwszego miałam wynik beta ponad 2000 mIU/ml, więc ten pęcherzyk w jajowodzie był już do znalezienia. Problem polegał na tym, że nie zadano sobie trudu, aby go poszukać… Sytuacja powtórzyła się przy drugiej wizycie na izbie przyjęć. Dopiero przy trzecim USG, kiedy już praktycznie płakałam na fotelu, lekarka szukała tak długo, aż znalazła i wielkość zarodka mocno ją zaskoczyła. Usunięcie jajowodu na tym etapie było już konieczne, ale jeśli przeczytacie podlinkowany wyżej wpis Nicoli o ciąży ektopowej to zrozumiecie, że w tej sytuacji było to najlepsze rozwiązanie.
Lekarze są różni, jedni mniej, inni bardziej zaangażowani… Koniec końców jednak to oni ratują nam życie i bez nich bylibyśmy biedni 😉
Dziękuję Wam bardzo za wsparcie okazane mi na Instagramie. Nie życzę żadnej z Was, aby moja historia okazała się dla Was pomocna… Opowiadając o tym wszystkim chcę Was przede wszystkim zachęcić do słuchania swojego ciała i intuicji. Czasami może się to okazać trafniejsze, niż przypuszczenia lekarzy… Warto w takich sytuacjach być upierdliwym, nawet gdyby miało się okazać, że się mylicie (wierzcie mi, ja bardzo chciałabym się mylić ;)).