Jak Wam się podoba tegoroczne lato? U Was też bardziej zapowiada się na lipcopad niż lipiec, czy to tylko stolica tonie w deszczu?
Wbrew temu, czego się spodziewałam – to nie był dobry tydzień. Wiem, że część z Was nie lubi wzmianek o chorobach czy problemach, ale takie jest życie, a blog jest dla mnie jego odzwierciedleniem i nie mam ochoty nakładać na niego pięknych filtrów i tony lukru. Zawsze możecie pominąć ten fragment, czyli dwa poniższe akapity.
Zacznijmy od zdrowia, może komuś przydadzą się wnioski, do których ja doszłam w ostatnich dniach… Letnia infekcja gardła lub przeziębienie to u mnie tradycja, zazwyczaj bierze się od lodów lub zimnego napoju, ale tym razem chyba ktoś mi sprzedał jakiegoś wirusa. Szczęśliwie miałam akurat luźniejszy czas i co za tym idzie dwa dni na “pocackanie” się ze sobą. Tak właśnie mi się wydaje, że czasami przesadnie się ze sobą cackam w takich sytuacjach, bo przecież inni ludzie podczas choroby normalnie funkcjonują – chodzą do pracy, na treningi, na imprezy itp. Ja wiele rzeczy odupszczam. Tym razem po tych dwóch dniach uznałam, że skoro choroba nie postępuje i kończy się tylko na bólu gardła, to mogę sobie wieczorem wyjść na miasto, iść na taniec, wycisnąć siódme poty przy nagrywaniu tanecznej soboty i wreszcie spędzić aktywną sobotę na mieście. Tak też zrobiłam. Efektem jest dzisiejszy dzień – cały w piżamie, w łóżku, z geranium w uchu. Choć tu mam wątpliwości czemu zawdzięczam tę przykrą niespodziankę z bólem ucha, bo z jednej strony mógł to być “gratis” do infekcji, a z drugiej strony mogłam paść ofiarą własnego multitaskingu. Nie od dziś wiadomo, że nie powinno się czyścić uszu patyczkami, ale jeśli nie możecie się od tego powstrzymać (tak, jak ja), to zapamiętajcie jedną rzecz – nigdy nie czyśćcie uszu patyczkami podczas jednoczesnego mycia zębów. Ruchy są wtedy mało precyzyjne i można patyczkiem uszkodzić sobie ucho. Ale to w sumie bez znaczenia skąd się wziął problem z uchem, bo bardziej chodzi o to, że mi po odpuszczeniu taryfy ulgowej choroba zaczęła się właściwie od początku. I doszłam do wniosku, że jednak warto czasami się ze sobą pocackać, jeśli dzięki temu szybciej wróci się do zdrowia, a choroba będzie miała lżejszy przebieg. Lepiej nie ulegać presji otoczenia (lub nawet swojej własnej!) i zostać w domu, dać sobie czas na pełną regenerację. U mnie problem tym razem wziął się stąd, że latem mam straszne FOMO (fear of missing out) i trudno mi odmówić sobie pewnych rzeczy, bo “lato jest takie krótkie”. W tym roku (podobnie jak w poprzednim) lato nie rozpieszcza, więc tym bardziej chce się wykorzystywać każdą chwilę. No ale jak tu wykorzystywać lato z geranium w uszach? 😉
Drugim “hitem” tygodnia okazała się awaria serwera. To po prostu niewiarygodne, jakiego miałam pecha! W dniu, kiedy napisałam 2 i 3/4 wpisów na bloga, serwer padł na prawie 24h i wszystko utraciłam! W dodatku tego akurat dnia udostępnił mnie fanpage, który generuje bardzo duży ruch (każdy bloger wyczekuje takich momentów) i wszystko poszło całkowicie na marnację. Najbardziej mi jednak żal wpisu o Mokotowie. Siedziałam nad nim w czwartek kawał czasu i powiem szczerze, że teraz już mi się nie chce. Pewnie się zmuszę i go odtworzę, ale naprawdę póki co odrzuca mnie na samą myśl o pracy nad tym postem. Straciłam cały tekst, owszem, ale największym problemem było wyszukiwanie zdjęć. Pobieram je z serwera i aby znaleźć zdjęcie z jakiegoś miejsca, muszę przekopać wielki kawał biblioteki mediów. Dodatkowo na moim serwerze była wersja robocza strony klientki, którą miałam dopieścić właśnie w piątek. Na szczęście nie miałam z tego powodu żadnych nieprzyjemności, ale sam fakt niedotrzymania terminu był dla mnie trudny do przełknięcia.
We wtorek nagrałam dla Was ZdrowoManię z krokami salsy i bachaty. Nie będę jej tu linkować, bo był z nią osobny post, który przepadł z awarią serwera i który chcę odtworzyć i dodać ponownie.
W czwartek wieczorem naszła mnie ochota na gofry. Wojtka nie trzeba długo namawiać, wygooglowaliśmy najlepsze miejscówki z goframi w Warszawie i pojechaliśmy. Padło na wafle belgijskie Waff’love:
Wojtek ze swojego gofra był bardzo zadowolony, a ja szybko pożałowałam swojej pazerności. Wafel, krem ciasteczkowy, banan, bita śmietana, orzechy… Znowu zapomniałam, że zmiana sposobu odżywiania zmieniła mój smak i pewne rzeczy są dla mnie nie do przełknięcia i nie do przetrawienia. To było stanowczo za słodkie. Nie zjadłam nawet połowy i postanowiłam, że nie spojrzę na gofry przez najbliższy rok.
Tę gigantyczną bombę kaloryczną chcieliśmy spalić na spacerze, ale nie zgadniecie, dopadła nas ulewa!
Na piątek najlepiej spuścić zasłonę milczenia… Chociaż nie! Wieczorem poszłam na taniec i naprawdę zrobiło mi to dobrze. Znowu pluję sobie w brodę, że zrezygnowałam z zajęć tańca na tak długo… Nadal nie mam szans na Multisport, ale może od września wrócę do OK system i postaram się za pomocą tego karnetu połączyć jakoś chodzenie na taniec i na jogę.
W sobotę w końcu wypożyczyliśmy longboardy! Można to zrobić np. w sklepie Deskshop na Smolnej 13. Sympatyczne miejsce, a koszt wypożyczenia to 10 zł za godzinę.
Dużo lepiej jeździło się na tej większej desce, którą wypożyczył Wojtek (na tym zdjęciu akurat ja na niej stoję)
Przy okazji zwiedziliśmy nowy odcinek Bulwarów Wiślanych. Są piękne! Jak cała Warszawa 😉
I wiecie kogo spotkałam? No niesamowity zbieg okoliczności, tego pana:
Obiad zjedliśmy w Koszykach. Byłam tam drugi raz (tak, DRUGI, dobrze czytacie!) i zjadłam dokładnie to samo, co za pierwszym, czyli wegetariańską quesadillę w Gringo. Polecam 🙂
Wojtek nie najadł się swoim burrito z chili con carne, więc zarządził deser. Nie zgadniecie jaki 😉
Siłą rzeczy musiałam więc spojrzeć na gofra, ale postanowiłam go nie jeść. Ostatecznie jednak skusiłam się na dwa gryzy Mistrza i dla mnie zdecydowanie wygrał on z tym, co zjadłam w Wafflove. Gofiarnia znajduje się na początku ul. Puławskiej, wchodzi się od. ul. Goworka. Zdecydowanie polecam Wam to miejsce, jeśli macie ochotę na dobre gofry.
W sobotę trzeba było też uczcić Dzień Psa. Kocham tego małego sierściucha <3 Nie ukrywam, że z jego posiadaniem wiąże się trochę ograniczeń (głównie w podróżowaniu), ale nigdy nie cofnęłabym swojej decyzji o adopcji, bo dom bez psa jest pusty i smutny. Plan jest taki, że kiedyś, kiedyś, pomiędzy odejściem Luny, a przygarnięciem innego sierściucha, zrobię sobie kilka miesięcy przerwy od posiadania zwierzaka i wtedy pojadę na Malediwy, do Tajlandii, USA albo do Indii. Albo i dookoła świata 😉
Bardziej prawdopodobne jest, że okresu bez zwierzaka już w moim życiu nie będzie, bo jeszcze za życia Luny wezmę drugiego, ale ciiiiii ;).
Do kiedy kobieta może nosić bikini, krótkie spodenki i być seksowna?
Pozostając w temacie – co powinna, a czego nie powinna nosić kobieta po 30tce. Dziękuję Kasi, która podesłała mi to na FB.
Jak schłodzić mieszkanie w upalne dni – ten post w tym roku przyda się chyba tylko osobom mieszkającym na południu Europy, albo na innych kontynentach 😉
Bezpłatny e-book o diecie przy Hashimoto – informacje + jadłospis (dostępny na dole strony po zapisie do newslettera – ja pobrałam i uważam go za wartościowy)
No nic, trzeba się zmierzyć z nadchodzącym tygodniem… Byle był lepszy 🙂 Wam też tego życzę, nawet jeśli mijający nie był zły ;).