To pierwszy marcowy przegląd tygodnia, który tak naprawdę będzie przeglądem dwóch tygodni. Zdecydowałam się na razie wprowadzić taką zmianę, bo chcę zmniejszyć częstotliwość dodawania postów, a nie chcę, aby co trzeci był przeglądem tygodnia. Na razie będę więc dodawać przeglądy co dwa tygodnie.
Powiem szczerze, że nadal nie do końca sobie z tym radzę, ale jest już o wiele lepiej niż na początku. Pierwsza wizyta skończyła się płaczem tam na miejscu, po drugiej przeryczałam wieczór czytając historie poznanych psów, a kolejny kryzys przyszedł wtedy, kiedy poznałam Emi – psa, którego nie chciałam odprowadzać z powrotem za kratki. Smutek zalał mnie też w ostatnią sobotę, kiedy czekając na Emi wypatrzyłam psa, który nieruchomo siedział w swoim boksie i takim smutnym, nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Oczywiście cholera wie, co ten pies sobie tam myślał ale to była taka symboliczna dla mnie scena, która idealnie oddaje to, jak my – wrażliwi na cierpienie zwierząt ludzie – postrzegamy całą tę sytuację. To są takie momenty, kiedy myślę, że te wizyty rozwalają mnie emocjonalnie i że muszę z tym skończyć.
Ale to są momenty. Od początku stycznia jeździmy do schroniska praktycznie co tydzień i jak w któryś weekend nie byliśmy, to czułam się wręcz nieswojo, bo bardzo mi tego brakowało. Te spacery dają dużo radości i pozytywnej energii, tego trzeba spróbować, aby to zrozumieć. Te związane z tym pozytywne emocje są silniejsze, niż smutek.
Dodam jeszcze, że pociesza mnie fakt, że psy w schronisku mają lepiej, niż wiele psów na polskich wsiach, które teoretycznie mają właścicieli. Ktoś o nie dba, karmi je, leczy, wyprowadza na spacer, socjalizuje, głaszcze (jeśli na to pozwalają)… Są bezpieczne, nie zagryzają się wzajemnie, nie biegają po ulicach, gdzie mogą ulec wypadkowi. Kiedy zdarza im się uciec na spacerze, często same wracają. To jest ich dom, rozczulające jest to, jak po spacerach ciągną już w jego kierunku.
Pomaga mi też to, że staram się podchodzić do tego zadaniowo. Przyjeżdżamy, są psy do wyprowadzenia, robimy to z wielką przyjemnością, a potem wracamy do domu i zajmujemy się swoim psem. Staram się już nie czytać historii poznanych psów, chyba że są one pozytywne, np. któryś został adoptowany. To doprowadza mnie do łez szczęścia :). A ten czas, który wcześniej poświęcałam na smutki, teraz staram się poświęcić na kombinowanie, jak pomóc fundacji. Prawda jest taka, że siedząc w swojej strefie komfortu jestem dla tych zwierząt bezużyteczna, a to zaczęło mi doskwierać.
No i w związku z tym mam…
Zbyt długo w trosce o swoje dobre samopoczucie emocjonalne byłam bierna w kwestii pomagania zwierzętom. Jednorazowe akcje, jak np. przekazywanie wynagrodzenia z kampanii z udziałem Luny na cele charytatywne, to moim zdaniem za mało, chciałam zaangażować się w jakieś bardziej regularne działania. Teraz wreszcie mi się to udało, koncentruję się już tylko na Fundacji Azylu pod Psim Aniołem, z którą jestem w stałym kontakcie, której potrzeby poznałam i którą chcę wspierać, bo widzę, ile dobrego robi dla zwierząt.
Udało mi się już pozyskać stałego partnera, który co miesiąc do końca tego roku będzie przekazywał min. 150 kg mokrej karmy dla fundacji. Mówię tu oczywiście o Dolinie Noteci, producencie dobrej jakościowo karmy, którą bez wyrzutów sumienia mogę karmić zarówno psy schroniskowe, jak i mojego własnego.
Równolegle do prób pozyskiwania partnerów będę prowadzić akcję z Waszym udziałem. Po pierwsze na moim Instagramie szykuje się akcja wyprzedażowa moich książek. Cały dochód z niej zostanie przeznaczony na Fundację Azylu pod Psim Aniołem. Zorganizuję też zrzutkę na konkretny cel, którą mam nadzieję chociaż symbolicznie wesprzecie i uda nam się razem zrobić coś, co naprawdę ułatwi życie fundacji i pomoże zwierzakom.
Póki co jednak najważniejsze jest ogłoszenie o wyprzedaży książek – planuję przeprowadzić ją w kolejny weekend. Wrzucę na Insta Stories zdjęcie książek, które mam do sprzedania i udostępnię Wam okno do udzielania odpowiedzi, w którym będziecie mogli wpisać maksymalną kwotę, jaką jesteście w stanie zapłacić. Może ona oczywiście być wyższa niż cena rynkowa, ponieważ nie chodzi tu o sam zakup książki, tylko bardziej o wsparcie fundacji. Dlatego ja będę wybierać najwyższą propozycję. Jeśli będą dwie takie same, licytację wygra ta zgłoszona jako pierwsza. Jeśli ktoś w ciągu 24 godzin od zakończenia licytacji nie dokona wpłaty na moje konto, książka przechodzi na kolejną osobę. Jeśli macie ochotę wziąć udział w tej licytacji, zapraszam na mój Instagram :). Zysk z książek wpłacę na zrzutkę, którą potem uruchomię dla fundacji i wszystko będzie odbywało się jawnie.
Przez ostatnie dwa tygodnie musiałam ograniczyć aktywność fizyczną z powodu lekkiej kontuzji i babskich dni, które wyłączają mnie np. z robienia pozycji odwróconych, czyli z ćwiczenia na chuście. Postawiłam więc na długie spacery z psem, podczas których łapałam promienie prawie wiosennego słońca, podziwiałam budzącą się do życia przyrodę i zachwycałam błękitem nieba. Zaczyna się najpiękniejszy czas w roku, chcę go chłonąć jak gąbka.
Po spacerach wracałam do pracy, a czasami zdarzało się, że Luna mnie demotywowała i razem ucinałyśmy sobie drzemkę. Przedwiośnie to zawsze najtrudniejszy czas dla mojego organizmu. Mimo że zimą dbam o zdrowe odżywianie, u progu wiosny zawsze jestem lekko osłabiona. Wydaje mi się, że to przez niedobór słońca i małą ilość aktywności na świeżym powietrzu. Staram się w tym okresie jeszcze bardziej słuchać mojego organizmu i dawać mu to, o co prosi.
Trochę za dużo jem też słodyczy. Niby nie kupuję tych sklepowych i nie przygotowuję w domu żadnych wypieków, ale otrzymany od Taty na dzień kobiet torcik wedlowski z chęcią zjadłam (podzieliłam się z Wojtkiem oczywiście). Prawie każde spotkanie z koleżanką też kończy się zjedzeniem jakiegoś ciacha, a że ostatnio tych spotkań miałam sporo, to wyszło jak wyszło. O tłustym czwartku już nie wspominam choć na szczęście nie jestem w stanie zjeść więcej, niż 2 pączki na raz.
Trzymam się jednak zasady, że nie jem słodyczy samodzielnie, tylko jako deser od razu po (zdrowym) posiłku. To robi różnicę przy insulinooporności.
Wirtualne spotkania (jak to z Olgą) są spoko, bo wtedy nie pałaszuje się nic słodkiego
Poza tym kto mnie śledzi na Instagramie, ten pewnie wie, że u mnie ostatnio wszystko kręci się wokół pracy nad blogiem i wokół psów. Oprócz tego, że jeździmy do fundacji, wyprowadzamy psy i kombinujemy, jak jeszcze możemy im pomóc, zaczęliśmy też terapię behawioralną Luny. Całe to zamieszanie wokół psiego tematu pomogło mi też zweryfikować szczerość bliskich nam osób i przyznaję, że dawno nie czułam się tak zawiedziona. Jakby tego było mało, wymacałam u Luny w piątek jakieś bardzo dziwne dwa guzki i czekam teraz na wizytę u weterynarza, który będzie mógł to lepiej zbadać. Bardzo się boję. To wszystko spowodowało, że odwołaliśmy zaplanowany na najbliższy czwartek wyjazd do Szwecji. Są rzeczy ważne i najważniejsze. Proszę o kciuki za Lunę.
Ostatnimi czasy poświęcam blogowi bardzo dużo czasu. To, co widać na zewnątrz, to tylko wierzchołek góry lodowej i nie pokazuje to ilości pracy, jaką trzeba włożyć w to miejsce. I choć teraz nie opłaca się prowadzić bloga, bo większość odbiorców przeniosła się na Instagram, nie mam zamiaru się poddawać i pracuję nad kolejnymi, mam nadzieję wartościowymi dla Was postami.
No nic, kończę na dziś, bo choć znalazłoby się jeszcze parę linków do pokazania, to nie mam już na to czasu. Chcę dzisiaj jeszcze wrzucić parę rzeczy na Instagram, a to przez dodawanie napisów zajmuje masę czasu.