Jako posiadaczka wysokoporowatych, dość gęstych i wiecznie skołtunionych włosów, potrzebowałam czegoś, czym w dosłownie kilka minut mogłabym je czasami trochę ujarzmić. Czasami, bo ogólnie te włosy nawet lubię i jak zaczęły mi wypadać po operacji, to obiecałam sobie, że już nigdy nie będę na nie narzekać ;).
Jednak faktem jest, że czasami chcę osiągnąć efekt ogarniętej fryzury i do tej pory pomagała mi w tym prostownica, ale jako że uważam ją za zbyt inwazyjną, używałam jej dosłownie 1-2 razy w roku. Pomyślałam więc, że świetną alternatywą dla tego rozwiązania będzie szczotka prostująca. Kiedy w sierpniu w Lidlu trafiłam na szczotkę Silver Crest, zaczęłam na szybko szukać opinii na jej temat. Kilkanaście z Was napisało, że jest spoko, więc kupiłam. Dałabym sobie rękę uciąć, że kosztowała wtedy 39.90 zł (a w sklepie online była o ok. 5 zł droższa), ale może zostałabym bez ręki, bo teraz online kosztuje 59.90 zł.
Jak wiecie, nie jestem zwolenniczką testów opisywanych, dlatego zapraszam Was na video, gdzie pokazuję proces prostowania oraz efekt przed i po:
Mówiąc w dużym skrócie – szczotka po nagrzaniu się w 2 minuty do temp. 140 stopni, poradziła sobie z ujarzmieniem moich niesfornych włosów w ok. 4 minuty. Nie daje efektu gładkiej, lśniącej tafli, jak prostownica, ale dla mnie włosy są po niej bardziej uporządkowane, czyli spełnia swoją rolę. Nie wiem niestety, jak poradziłaby sobie z mocniejszym skrętem.
Ja ogólnie ani nie polecam, ani nie odradzam – każdy sam powinien zobaczyć efekt na moich włosach i ocenić, czy coś takiego go satysfakcjonuje :).