Ale pechowy ten rok 2020… Najpierw ta biedna, trawiona przez suszę i pożary Australia… Teraz cała ludzkość wstrzymuje oddech i świat staje na głowie przez jednego, maleńkiego, niewidocznego gołym okiem wirusa. Dzieją się rzeczy, które do tej pory mogliśmy oglądać tylko w filmach i które wydawały nam się nieprawdopodobnym scenariuszem. A jednak. Gramy w tym filmie wszyscy, na prawie całym świecie. Nie mamy jak i dokąd uciec. Straszne to wszystko, prawda? A co, jeśli to dopiero początek?
Napisałam ten post jakieś dwa tygodnie temu i od tego czasu czekał na dokończenie i publikację. Światowy Dzień Ziemi to chyba najodpowiedniejszy moment, aby wreszcie ujrzał światło dzienne.
Czy koronawirus ma związek ze zmianami klimatycznymi?
Czy zmiany klimatyczne sprzyjają pandemii? Na pewno spotkacie się z głosami naukowców, że tak (przykładowo dlatego, że procesy towarzyszące zmianom klimatu sprzyjają mutacjom wirusów), ale nie chcę stawiać tutaj tak odważnej tezy, bo póki co za mało na ten temat czytałam. Jednak powiązań pandemii z globalnym ociepleniem można dopatrzeć się na wielu innych płaszczyznach. Chociażby ta niepokojąca susza, która gdyby nie pandemia, z pewnością zdominowałaby teraz nagłówki serwisów informacyjnych. Tegoroczna zima odnotowała się w statystykach jako jedna z rekordowo ciepłych i suchych. W Warszawie na przykład w ogóle nie było śniegu – taki przykrywający trawniki padał raz i zniknął po kilku godzinach. Śnieg odgrywa olbrzymią rolę w nawadnianiu gleby, a w tym roku została ona pozbawiona tego wsparcia ze strony natury. Marzec? Temperatura powyżej, a ilość opadów poniżej średniej. Kwiecień? Póki co totalny brak porządnych opadów, nie widać ich też w prognozach. Specjaliści ostrzegają, że czeka nas w tym roku rekordowa susza, jakiej nie było od ponad 100 lat.
Jaki to ma związek z wirusem? Chociażby taki, że przez koronawirusa mnóstwo ludzi straci źródło utrzymania, a ceny żywności poszybują w górę. Już nie tylko przez inflację, ale i przez trudności, z jakimi będzie się zmagało rolnictwo. Wiele polskich rodzin może znaleźć się w trudnej sytuacji i trudno im będzie zadbać o odpowiednie odżywianie się. Dodatkowo nieurodzaj może spowodować, że pewnych produktów sezonowych nie będzie niemal wcale. 2020 nas nie rozpieszcza – znowu może się okazać, że czekamy na coś cały rok (jak na pierwsze, wiosenne spacery), a później jesteśmy tego pozbawieni.
Kolejny przykład? W jednym z wysłuchanych ostatnio wywiadów usłyszałam, że zauważa się powiązanie pomiędzy zanieczyszczeniem powietrza na jakimś obszarze a tym, jak mieszkańcy danych terenów przechodzą Covid-19. Nie mogę teraz znaleźć źródła, ale jest to w sumie dość zrozumiałe, bo wiadomo, że smog fatalnie wpływa na nasz układ oddechowy, dlatego pośrednio utrudnia organizmowi walkę z atakującymi go chorobami. Czyli tutaj możemy połączyć kropeczkę pomiędzy ochroną środowiska, a ochroną zdrowia.
Pozostając w temacie wpływu zmian klimatycznych na problemy zdrowotne człowieka, podam jeszcze świeży przykład z życia wzięty. Uciekając przed koronawirusem pojechałam do lasu, gdzie m.in. z powodu zbyt łagodnej zimy, ale też prawdopodobnie ludzkiej ingerencji, czyli masowej rzezi dzików, mamy teraz do czynienia z prawdziwą inwazją przenoszących groźne choroby kleszczy. Nigdy w życiu nie spotkałam się z takim atakiem ze strony tych obrzydliwych pajęczaków.
Jakiś czas temu pisałam na blogu posty, które miały motywować do bardziej ekologicznego życia.
Pisałam tam o tym, jak z powodu ignorancji i konsumpcjonizmu człowieka cierpią zwierzęta i natura. Dziś już nie muszę pisać o zwierzętach. Dziś już wyraźnie widać, że zmiany klimatyczne wpływają na nas, ludzi. Tutaj w Polsce, w której wydawałoby się (!) nie brakuje wody i ogólnie wszystkiego mamy pod dostatkiem. To kwestia czasu.
To dopiero początek?
Cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, choć oczywiście bardzo chciałabym się mylić, że to co się dzieje, to dopiero przedsmak tego, co nas czeka w związku ze zmianami klimatycznymi. Kiedy teraz mówię komuś, że nie chcę mieć dzieci m.in. dlatego, że nie chcę skazywać żadnych istot na życie w tych niepewnych czasach, to spotykam się z głupimi uśmieszkami i gadaniem “oj tam oj tam, co ty za głupoty opowiadasz, że miałoby nam zabraknąć wody”. A jak myślicie, jak te same osoby zareagowałyby, gdybym pół roku temu powiedziała im “zobaczycie – najbliższą wiosnę spędzimy w domach, bo jakiś nowy wirus sparaliżuje cały świat”?
Podejrzewam, że zostałabym wyśmiana jeszcze bardziej, niż snując czarne wizje związane z globalnym ociepleniem.
Na tym etapie pozwolę sobie na małe wtrącenie, bo to prawdopodobnie będzie długi wpis i boję się, aby nie rozmył się jego przekaz. Chcę zwrócić uwagę na to, że to co się dzieje teraz, to mała próbka tego, co może czekać Wasze dzieci i wnuki. Teraz świat mobilizuje się do walki z koronawirusem, ludzie bardzo się go boją, więc w dużej mierze stosują się do ustalonych restrykcji, robią wszystko co w ich mocy, aby zażegnać ten kryzys. Jest to o wiele prostsze, kiedy koncentrujemy się na czymś, co dzieje się tu i teraz i szybko będzie widać tego efekty. Ze zmianami klimatycznymi jest taki problem, że zapobiegać im trzeba z bardzo dużym wyprzedzeniem i przez bardzo długi czas nie widzi się efektów tej zapobiegliwości. Dlatego tak cholernie trudno zmobilizować do tego ludzi.
Cała ta sytuacja z wirusem jest jak koszmarne domino. Światowy kryzys zdrowotny przełoży się na poważny kryzys gospodarczy. Kondycja gospodarki ma olbrzymi wpływ na wszystko, co dzieje się na świecie. Już teraz ONZ przestrzega, że pandemia może doprowadzić m.in. do nowych konfliktów zbrojnych. Od mojej przyjaciółki wiem, co dzieje się w Nigerii i tam to nie wirus zabija – to wprowadzone przeciwko niemu restrykcje doprowadzają m.in. do wzrostu przestępczości i to stanowi bardzo realne zagrożenie dla mieszkańców.
A kryzysy zdrowotne, społeczne i gospodarcze powodują, że ochrona środowiska schodzi na dalszy plan, bo przecież są rzeczy ważne i ważniejsze. Tylko że trudno nam będzie się po tym wszystkim pozbierać, jeśli natura nie będzie nam sprzyjać. Jeśli dotknięci bezrobociem ludzie boleśnie odczują wzrost cen żywności. Jeśli zaczną nas dotykać pożary, które będą niszczyć nasz ekosystem, a niektórym być może też ich życiowy dobytek. Czy ludzie w kryzysie finansowym będą mogli pozwolić sobie na ekologiczny styl życia, np. na palenie w piecu mniej szkodliwym dla środowiska paliwem? Czy skoncentrowane na ratowaniu gospodarki państwa będą zajmować się zmianami w polityce energetycznej? Czy pogarszające się zanieczyszczenie powietrza będzie nam pomagać w walce z mutującymi wirusami, czy wręcz przeciwnie?
Czas połączyć kropki
Wiem, jak pesymistyczny wydźwięk ma ten post. Ale mam niestety wrażenie, że ogrom ludzi stosuje tutaj metodę wypierania. Udaje, że problemu nie ma, że nie jest tak źle, że to się dzieje zbyt wolno, aby nas dotyczyło albo dzieje się za daleko od nas. A to nieprawda i właśnie dostajemy lekcję, jak może wyglądać nasza przyszłość.
To od nas, współczesnych ludzi zależy, w jakich warunkach będą żyły Wasze dzieci i wnuki. Nie wygramy ze zmianami klimatycznymi ale możemy je odczuwalnie spowolnić. Chociaż szczerze mówiąc sama już nie wiem, czy wierzę w to co, co teraz piszę. Czy naprawdę jesteśmy jeszcze w stanie coś zrobić… Koronawirus, choć przez niektórych został uznany za błogosławieństwo dla planety (czego nie popieram, bo trudno nazwać błogosławieństwem coś, co pozbawiło życia tysiące ludzi), tak naprawdę wcale nie jest jej sprzymierzeńcem. Świat po koronawirusie będzie już innym światem. Owszem, teraz może oddychamy czystszym powietrzem, ale za chwilę światowym priorytetem stanie się odbudowa gospodarki. Wiele planowanych działań mających na celu ochronę środowiska zejdzie przez to na dalszy plan. Teraz przed nami – ludźmi pragnącymi zmian na tej płaszczyźnie – bardzo trudny czas. Mam wrażenie, że teraz jeszcze większa odpowiedzialność będzie spoczywać na każdym pojedynczym obywatelu Ziemi. Będziemy mieli mniej wsparcia “z góry”.
Szczerze mówiąc nie wiem, czy jest sens po raz sama-nie-wiem-który pisać, żebyśmy zaczęli wprowadzać drobne zmiany, takie jak noszenie ze sobą wielorazowego kubka, wybieranie papieru czy szkła zamiast plastiku albo kupowanie papieru toaletowego z recyklingu. Ok, to są fajne kroki i można dzięki nim poczuć się lepiej, ale moim zdaniem etap drobnych zmian jest już za nami, teraz czas na inne działania.
Nie wiem już też, jak przekonać tych opornych, twierdzących, że globalne ocieplenie to fikcja albo że oni są tylko małymi żuczkami i to państwa i koncerny muszą wprowadzać zmiany. Wydaje mi się, że każdy dorosły człowiek powinien mieć świadomość, że to konsument nakręca rynek i że to, co robią (albo czego nie robią) koncerny, nie zwalnia nas z odpowiedzialności za nasze poczynania. Tak samo każdy człowiek w demokratycznych wyborach może zdecydować, czy głosuje na partię, która działa przeciwko środowisku, czy taką, która ma w swoich szeregach ludzi działających na rzecz klimatu. Dzisiaj odbyła się debata klimatyczna kandydatów na prezydenta. Obecny prezydent nawet się na niej nie pojawił.
Gdyby każdy mający wybór człowiek założył, że on jest tylko małym żuczkiem i dalej prowadził swój konsumpcyjny, hedonistyczny i ignorujący problemy planety styl życia, to bylibyśmy w jeszcze większej dupie, niż jesteśmy teraz. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to znaczy, że zamknął swój umysł na ten problem i ja nie będę w stanie przebić się przez ten mur. To nie musi być kwestia niskiego poziomu wiedzy czy inteligencji, u wielu osób obstawiałabym raczej psychologiczny mechanizm wyparcia. Ale jak długo można żyć w tej swojej bańce i udawać, że problemu nie ma? Co musi się stać, żeby ta bańka pękła? Czy musi zabraknąć wody w kranie, czy mają zacząć nas wykańczać 40stopniowe upały?
Co możemy zrobić?
Długo zastanawiałam się, co wymienić tu jako pierwsze. Co tak naprawdę przyniesie efekt, jeśli faktycznie zrobi to duża część społeczeństwa. To, co chyba najważniejsze, to rozsądny, proekologiczny głos w wyborach. Na te jesienne jest już za późno, przez kolejne lata naszym krajem będą rządzić ludzie, według których zmiany klimatyczne to fikcja. Jedyną naszą nadzieją jest prezydent, który nie będzie podpisywał wszystkiego, co dostanie na biurko i który będzie wywierał na rządzie presję realnych, proekologicznych zmian.
Co jeszcze możemy zrobić? Czytałam kilka książek o tematyce ekologicznej, czytam też dużo artykułów na ten temat i oglądam ciekawe wywiady, np. ten.
I wszędzie w czołówce niezbędnych i bardzo skutecznych zmian, jakie może wprowadzić absolutnie każdy, jest ograniczenie mięsa i produktów odzwierzęcych.
Do absolutnego minimum, które jest komuś potrzebne do komfortu psychicznego lub zdrowia. Obejrzyjcie podlinkowany przeze mnie wywiad albo sięgnijcie po jakąkolwiek książkę dotyczącą ochrony środowiska. Z pewnością znajdziecie w niej rozdział, prawdopodobnie pełen liczb, ciekawych wykresów i niepodważalnych faktów, który świetnie wytłumaczy Wam wpływ produkcji mięsa na środowisko. Uświadomienie sobie, jakie towarzyszy temu zużycie wody i energii, na każdego człowieka powinno podziałać jak lodowaty prysznic. Celowo nie mówię o empatii w stosunku do zwierząt, bo tę nie każdy posiada… Ale na szczęście o szkodliwości mięsa i jego produkcji mówi się już tak dużo, że każdy, kto nie wypiera tego tematu, powinien mieć już świadomość, że jedząc mięso codziennie szkodzi nie tylko zwierzętom, ale i samemu sobie oraz przyszłym pokoleniom.
To moim zdaniem najważniejsza zmiana, jaką może z dużą korzyścią dla środowiska zrobić każdy człowiek, ale chciałabym dodać jeszcze coś, co mogą zrobić tzw. osoby z zasięgami.
Ekologiczny CSR (Corporate Social Responsibility) influencerów
Bardzo bym chciała, aby nawet mięsożerni, ale świadomi sytuacji na świecie influencerzy, zaczęli promować odżywianie roślinne. Społeczeństwo potrzebuje jak najwięcej dobrych wzorców i pokazania, że dieta oparta na roślinach, z wyraźnym ograniczeniem mięsa, może być prosta, smaczna, zdrowa i korzystna dla planety i przyszłych pokoleń. Oczywiście nie mówię, że mają już nigdy nie pokazywać posiłków mięsnych. Chodzi raczej o mówienie głośno, z czym się wiąże spożywanie mięsa i pokazywanie, że dieta roślinna też jest OK. Wartościowe dla odbiorców na pewno byłoby też pokazanie swoich zmagań ze zmianą diety na bardziej przyjazną planecie.
To samo dotyczy konsumpcjonizmu w branży modowej i kosmetycznej. Marzę o chwili, kiedy w moim środowisku więcej będzie się mówić o ograniczaniu, niż kupowaniu. Jednocześnie jednak doskonale wiem, że to dla naszej branży zabójstwo, bo jak zarabiać na reklamach, kiedy 95% propozycji współpracy dotyczy produktów, które nie są nam do niczego potrzebne i reklamowanie ich jest promowaniem konsumpcjonizmu? Cóż, ja akurat doskonale wiem, z jakimi stratami finansowymi się to wiąże i domyślam się, że nie każdy byłby gotów na takie poświęcenie w imię ideologii. Nie wymagałabym zresztą całkowitego poświęcenia, sama daleka jestem od totalnego minimalizmu i też uważam, że w całym tym szaleństwie trzeba zadbać też o siebie, a co za tym idzie – pozwolić sobie czasami na nutę hedonizmu i słabości. Ale czym innym jest posiadanie bzika na punkcie jednej czy trzech rzeczy (u mnie są to ubrania sportowe, których zresztą potrzebuję sporo ze względów praktycznych), a czym innym bezrefleksyjny konsumpcjonizm na każdej płaszczyźnie.
Niektórzy boją się poruszać tematykę ekologiczną, bo zaraz ktoś im wytknie, że podążają za modą. A ja mam ochotę krzyczeć do moich kolegów i koleżanek tworzących treści w internecie – TAK! Jeśli ekologiczny styl życia i mówienie o ekologii to moda, to proszę Was, bądźcie modni i zarażajcie tą modą innych, bo naprawdę macie wpływ na społeczeństwo! W Was nadzieja, że ludzie dostrzegą potrzebę zmian! Wy możecie tym ludziom pokazać, że da się ubrać fajnie w second handzie, że nie trzeba mieć 10 par szpilek, 15 paletek cieni i 30 torebek i że kuchnia roślinna jest niesamowicie różnorodna, smaczna i zdrowa. To jest długi proces, ale on działa dzięki efektowi kuli śnieżnej. Wasi odbiorcy też zarażają tym podejściem swoich rodziców, przyjaciół… I to jest piękne :).
Możecie uważać pracę influencerów za płytką i zbędną, ale fakty są takie, że twórcy internetowi mają duży wpływ na społeczeństwo i wielu ludzi dzięki nim zaczyna wprowadzać zmiany w swoim życiu. Jestem dumna z takich osób jak np. Kasia Wągrowska, Ryfka czy Arlena Witt, że nie boją się powiedzieć, że zbierają i wykorzystują w domu szarą wodę, ratują jedzenie przeznaczone do wyrzucenia, czy nie mają samochodu. Oprócz tego cały czas edukują swoich odbiorców, dodają im odwagi do dobrych zmian, są społecznie odpowiedzialne i uczą tej odpowiedzialności innych (ale bez fanatyzmu, co też jest niesamowicie ważne!). Zmieniają nastawienie setek, jeśli nie tysięcy ludzi, a kula śnieżna toczy się dalej. Tylko że doszliśmy do momentu, kiedy musi ona toczyć się szybciej, więc każda osoba, która zacznie pozytywnie inspirować swoich odbiorców, jest na wagę złota. Apeluję więc do wszystkich twórców lifestylowych – nie bójcie się mówić o ochronie środowiska.
Przykro mi patrzeć, jak niektórzy marnują swój potencjał. A jeszcze bardziej przykro patrzeć na promowanie konsumpcyjnego stylu życia, ale tego oczywiście nie można nikomu zabronić. Warto tylko pamiętać, że my swoimi wyświetleniami wspieramy taką postawę. Ja przyznam, że mam osoby, które lubię śledzić na IG i chętnie słucham np. ich pogadanek, ale przewijam stories, których celem jest głównie wywołanie potrzeby zakupowej (która nie jest mi do niczego potrzebna).
I już tak podsumowując… Mam cichą nadzieję, że koronawirus jednak coś zmieni. Że daje nam właśnie lekcję, jak może wyglądać przyszłość dotknięta kryzysami i kataklizmami wywołanymi przez wymykającą się spod kontroli człowieka naturę. Co wyciągniemy z tej lekcji? To już zależy tylko od nas.
P.s. Zdaję sobie sprawę, że temat jest kontrowersyjny (szczególnie kwestia nie-jedzenia mięsa), dlatego apeluję, aby ewentualna dyskusja w komentarzach była przede wszystkim kulturalna i z szacunkiem do odmiennych poglądów.