Miejskie biegi uliczne. Dla biegających świetna okazja do sprawdzenia się, dla części ludzi fajne wydarzenie, które warto wspierać i obserwować, a dla sporej grupy ludzi istna klęska żywiołowa. Katastrofa wręcz.
Nie wiem co mnie podkusiło, aby pod jakimś artykułem o ostatnim maratonie poczytać komentarze ;). Cóż, sama nie raz przekonałam się jak irytujący jest ten paraliż miasta z powodu takiej imprezy. Akurat dwa razy mi się zdarzyło, że zaplanowałam sobie coś nie uwzględniając przebiegu trasy takiego biegu. Wiązało się to ze staniem w korkach albo poddenerwowanym poszukiwaniem objazdu, który pozwoli wydostać się z pułapki i dojechać do celu. To dodatkowy czas i paliwo poświęcone na dojazd. I nerwy. Ale serio – można tego uniknąć albo chociaż zminimalizować ryzyko wystąpienia takiej sytuacji. Media trąbią o tym wydarzeniu na lewo i prawo, dlatego trudno przeoczyć datę takiego maratonu. I można uwzględnić to w swoich planach – przesunąć jakieś spotkanie o godzinę czy dwie albo dokładnie przemyśleć swój dojazd w dane miejsce. Nie są to rzeczy niemożliwe, wystarczy chwilę się nad nimi zastanowić i przede wszystkim – wziąć je pod uwagę.
Wśród komentatorów maratonu znajduje się też sporo osób, które każą biegaczom wypier…. do lasu, np. do Kampinosu. Cóż, nie jestem pewna, czy autorzy tych komentarzy dobrze zastanowili się przed kliknięciem “publikuj”. Pokuszę się o stwierdzenie, że dla ludzi jest miasto, las pozostawmy zwierzętom. Nie wiem czy jest sens ten temat rozwijać, ja po prostu nie wyobrażam sobie, że te kilkanaście tysięcy ludzi wbiega nagle do Kampinoskiego Parku Narodowego i rozdeptuje ścieżki, którymi na co dzień chodzą żyjące tam zwierzęta. Nie jesteśmy sami na tej planecie, czy naprawdę musimy być tak zapatrzeni w czubek własnego nosa?
Druga sprawa – ja taką imprezę traktuję jako formę promocji zdrowego stylu życia. I w pełni popieram nagłaśnianie takiego wydarzenia (nawet jeśli to też forma promocji sponsora), co jest znacznie prostsze i skuteczniejsze, kiedy dzieje się ono w mieście. Niech ci spędzający całe dnie przed telewizorami ludzie chociaż przypadkiem natkną się na maraton i zobaczą, że można żyć inaczej. Założę się, że nie jeden uczestnik maratonu jeszcze rok czy dwa lata temu jedynie biernie obserwował to wydarzenie i nawet nie pomyślał, że sam kiedyś weźmie w tym udział. A może właśnie wtedy coś go tknęło, że warto spróbować?
Wszystkim przeciwnikom maratonu i innym malkontentom sugerowałabym zastosować się do jednej prostej zasady – jeśli nie można czegoś zmienić, trzeba to zaakceptować. Może warto przesunąć swoje plany o 2h, może lepiej wybrać metro zamiast samochodu. Możliwości jest wiele, a wszystkie są lepsze od irytowania się czymś, na co nie mamy wpływu. A lasy zostawmy tym, którzy żyją w nich na co dzień – oni na taką skalę nie wkraczają na nasze ulice, więc my zostawmy w spokoju ich azyl.
A Wy co o tym sądzicie?