Wiele z nas ma trudną relację z tańcem. Piszecie mi na przykład, że mimo iż lubicie tańczyć, to wstydzicie się chodzić na zajęcia, bo nie macie poczucia rytmu i nie jesteście zadowolone ze swojego sposobu poruszania się. Gratulujecie mi też, że pokazałam swoje pląsy w internecie, jakby to faktycznie było aktem wielkiej odwagi. Taniec ma też niesamowitą moc zmieniania życia – wiele celebrytek twierdzi, że podczas udziału w “Tańcu z gwiazdami” odkryły swoją kobiecość i przeszły olbrzymią metamorfozę wewnętrzną… Ja natomiast przez kilka lat chodzenia na zajęcia zawsze uciekałam przed kamerą, kiedy na koniec zajęć nagrywaliśmy swoją choreografię. Nie mogłam patrzeć na siebie w tańcu i miałam na tym punkcie duże kompleksy. Aż w końcu zaczęłam się zastanawiać – o co chodzi z tym tańcem?
Taniec był moją pierwszą życiową aktywnością fizyczną. Jako dziecko chodziłam do szkoły tańca, ale nie trwało to długo, bo nie za bardzo były na to fundusze, a i ja nie przejawiałam jakiegoś wielkiego talentu, nie oszukujmy się. Później przez wiele lat byłam kanapowcem, nie licząc kilkudniowych zrywów z bieganiem i w sumie ok. 2 miesięcy w siodle. Nawet na w-f nie ćwiczyłam, bo nienawidziłam gier zespołowych. Aktywnością, którą w dorosłym życiu poderwała mnie z kanapy był… A jakże. Właśnie taniec. Taniec był jeszcze przed blogiem i kilka moich pierwszych wpisów na blogu dotyczyło właśnie tej aktywności. Tylko że o tańcu trudno się pisze, to trzeba zobaczyć, poczuć… Jasne więc było, że nie mogłam wykorzystać go jako narzędzia do promowania zdrowego stylu życia, bo przecież nie chciałam pokazywać jak tańczę. Raz, że miałam kompleksy, a dwa, że czułam, że to nie będzie dobrze odebrane, bo czasami spotykałam się w sieci z negatywnymi komentarzami na temat pokazywania swojego tańca. Nie chodziło o krytykę techniki, tylko o sam fakt pokazywania tańca w internecie. Wtedy nie zastanawiałam się dlaczego tak jest, po prostu przyjęłam to do wiadomości.
Nie da się ukryć, że w motywowaniu i inspirowaniu innych (co jest misją mojego bloga) największą robotę robią obrazki. Czy to statyczne, czy ruchome w postaci filmów. Dlatego kiedy biegam, ćwiczę jogę, jeżdżę na rowerze lub na rolkach, staram się czasami robić jakieś fotki i pokazywać w mediach społecznościowych, aby motywowały innych do robienia tego samego. I od Was wiem, że to działa. Aż pewnego dnia zadałam sobie pytanie – właściwie dlaczego nie mogę robić tego samego z tańcem? Czym taniec różni się od innych aktywności? Przecież jest u mnie na podium razem z jogą, dlaczego zepchnęłam go na dalszy plan i nie opowiadam Wam o tej mojej miłości? Dlaczego jej nie pokazuję? Niewiele myśląc nagrałam w sumie 30 sekund moich pląsów i wrzuciłam je na Instastories. I zaczęło się…
Dostałam od Was mnóstwo komentarzy i wiadomości. Pozytywnych, głównie z podziękowaniami za motywację i pozytywną energię. Ucieszyłam się, bo to oznaczało, że się myliłam. Że taniec nie jest odbierany negatywnie i że nie trzeba robić z niego jakiegoś “tabu”, tylko można wykorzystać go jako kolejne narzędzie do promowania zdrowego stylu życia. I już naprawdę byłam bliska wiary w to, że przez kilka lat głupio myślałam, że publiczny taniec jest ośmieszający, kiedy ze spamu wyłowiłam komentarz, że moje tańce były żałosne, że powodują ciary żenady i że “po co to pokazywać”. W pierwszej chwili się ucieszyłam, bo jednak okazało się, że miałam rację – kto nie lubi mieć racji ;)? Później jednak postanowiłam rozebrać temat na części pierwsze. Dlaczego przez 4 lata prowadzenia bloga nikt nie skomentował tak mojej jogi, slow joggingu czy jazdy na rolkach? Czemu akurat taniec jest żałosny i nie powinno się go pokazywać? Tylko żeby było jasne – tu nie chodzi o sam ten komentarz. Komentarz posłużył mi tylko jako dowód na coś, co zauważyłam już dawno – taniec jest uważany za coś wstydliwego, z czym nie powinno się obnosić. Pamiętam jak rok temu w Cinque Terre podczas kilku godzin plażowania w Corniglii byłam tak obrzydliwie szczęśliwa, że z tej radości postanowiłam sobie potańczyć. Wojtek w pierwszej chwili zapytał, czy się nie wstydzę. Nie miał nic złego na myśli, ale czy zapytałby mnie czy się nie wstydzę, gdybym postanowiła pobiegać wzdłuż brzegu morza? Oczywiście, że nie. Swoją drogą to był dla mnie jeden z najpiękniejszych momentów w życiu – Morze Liguryjskie przed oczami, boskie Cinque Terre za plecami, w uszach hiszpańska muzyka, a nogi same rwały się do tańca. Nastąpiła eksplozja endorfin, takich chwil się nie zapomina 🙂
Poruszyłam ten temat na swoim InstaStories i w newsletterze i kilka z Was podzieliło się ze mną swoimi przemyśleniami.
- Jedna z Was napisała, że może chodzi o to, że taniec jest bardziej intymny od innych aktywności, ponieważ nie opiera się tylko na wykonywaniu jakiejś fizycznej czynności, a ma w sobie też emocje i uczucia. Dlatego przez niektórych może być odbierany jako ekshibicjonizm
- Inna osoba napisała, że taniec jest u nas kulturowo powiązany z pewną gamą komunikatów, jak np. atrakcyjnością seksualną i dlatego może być trudny w odbiorze dla osób pruderyjnych. Moim zdaniem to dobre uzupełnienie poprzedniej wypowiedzi.
- Ta sama osoba stwierdziła, że poza tym taniec to radość, swoboda, ekspresja i indywidualizm, a to są rzeczy, które niektórych kłują w oczy
- Ania zauważyła bardzo słuszną o rzecz, o której też rozmawiałam z Wojtkiem. – to w dużej mierze kwestia kultury i wychowania Polaków. W innych krajach (Ania podała przykład Włoch) ludzie od dziecka są przyzwyczajani do większej spontaniczności, luzu, ekspresji… Mają mniej ograniczeń, potrafią spontanicznie śpiewać lub tańczyć na ulicy. W Polsce panują bardziej sztywne zasady – w naszej kulturze ze swoim tańcem trzeba wtopić się w tłum, a publicznie tańczyć powinni tylko profesjonaliści.
- Kiedy rozmawiałam o tym z Wojtkiem, stwierdził, że ludzie mogą odbierać taki taniec jako przejaw narcyzmu.
- W newsletterze jedna z Was napisała, że tabu związane z tańcem wynika trochę z tego, ze taniec nie jest traktowany do końca jak sport i niektórym kojarzy się z uwodzeniem, eksponowaniem ciała itp.
No i nasuwają mi się pytania… Czy kobiecość, pozytywne emocje, płynny ruch ciałem w rytm muzyki są w jakiś sposób gorszące? Czy tańczenie salsy jest równoznaczne z prowokacją seksualną, striptizem, albo czymś w tym rodzaju? Czy akceptacja swojego ciała musi od razu oznaczać narcyzm i samouwielbienie? No błagam, skąd się biorą takie łatki i ograniczenia? Dlaczego sami sobie je narzucamy? Gdyby taniec był czymś niestosownym, takie programy jak “You can dance” czy “Taniec z gwiazdami” byłyby emitowane grubo po 22ej. To jest normalna aktywność fizyczna. Najzwyklejsza i zarazem jedna z najfajniejszych. To tylko poruszanie ciałem w rytm muzyki, a przy okazji super zabawa i niezłe kardio. Taniec świetnie spala kalorie, wyzwala kobiecość, rzeźbi nogi, redukuje stres, podnosi poziom hormonów szczęścia we krwi. Nie ma w tym nic żałosnego.
Z kwestiami kulturowymi natomiast trudno dyskutować. Można jedynie się przeciwko nim buntować, co ja zamierzam czynić. Niniejszym ogłaszam “taneczne soboty” na moim Instagramie. To pierwsza, ale spodziewajcie się ich co tydzień.
Nie jestem profesjonalistką, więc nie będzie to pokaz umiejętności (po takie filmy odsyłam do Kayki!) i nie traktujcie tego w ten sposób. Rola tych filmików ma być dokładnie taka, jak rola moich jogowych fotek – mają motywować, zachęcać do ruchu, przesyłać pozytywną energię. To motywacja również dla mnie, bo dzięki temu znowu nie zafunduję sobie półrocznej przerwy od tańca.
I jeszcze odpowiadając na pytanie “PO CO TO POKAZYWAĆ?”. Ano właśnie po to: