Piszę ten post świeżutko po moim pierwszym w życiu floatingu… Jeszcze miejscami osypuje się ze mnie sól, której nie udało mi się domyć z brwi i włosów. Jeśli marzyliście kiedyś o kąpieli w Morzu Martwym, musicie przeczytać ten post ;). Floating testowałam w ramach mojego programu “ZdrowoMania testuje”. W tym odcinku możecie posłuchać wywiadu na temat floatingu i dowiedzieć się, jak to wygląda od strony praktycznej. Jako że w odcinku zapomniałam powiedzieć o kilku rzeczach, postanowiłam przygotować uzupełnienie w postaci tego wpisu.
Floating to unoszenie się na powierzchni wody, w specjalnie przygotowanym do tego urządzeniu. Może to być kapsuła odpływowa lub specjalna kabina floatingowa. Znajdująca się w niej woda to roztwór o wysokim stężeniu soli Epsom i to dzięki niemu unosimy się na powierzchni jak w Morzu Martwym. Dodatkowo jesteśmy pozbawiani innych bodźców zewnętrznych – dźwięków, światła… Nic nie widzimy, nic nie słyszymy, po prostu odpływamy ;).
Jakie są korzyści z floatingu?
Przede wszystkim to niesamowicie relaksujące. W dzisiejszym przebodźcowanym świecie trudno jest tak po prostu odciąć się od rzeczywistości. Zamknięcie się w kapsule lub kabinie floatingowej powoduje, że świat zewnętrzny na chwilę przestaje istnieć. Wiecie, dla mnie to nie było takie proste, bo po głowie krążyły mi myśli co jeszcze pokazać, aby odcinek był dla Was wartościowy. Miałam też świadomość, że za drzwiami czeka na mnie Michał z kamerą i pewnie potwornie się nudzi… Byłam więc na tyle miła, że skróciłam swoją sesję do ok. 20 minut, mimo że ta pierwsza powinna trwać min. 45 minut.
Więcej o korzyściach z floatingu opowiada mój gość, przeczytacie o nich też na stronie Aury Spokoju. Mnie po jednym razie trudno ocenić działanie długofalowe, ale jeśli chodzi o sposób na relaks – to jest świetne!
Floating – moja opinia
Do kabiny podchodziłam nieco nieufnie, ale kiedy zastosowałam się do wszystkich wskazań pana Adama, dość szybko poczułam się w niej pewnie. Położyłam się w wodzie bardzo powoli, uważając, aby nie zmoczyć twarzy. Powinno się tego unikać, aby przypadkiem nie ochlapać oczu. Początkowo ułożyłam ręce wzdłuż ciała (jak podczas jogowej savasany) i nie gasiłam światła, zostawiłam sobie podświetloną wodę i rozgwieżdżone niebo. Po kilku minutach poczułam się na tyle pewnie, że zgasiłam wszystkie źródła światła i zaczęłam więcej eksperymentować z ułożeniem ciała, np. przeniosłam ręce za głowę. Kombinowałam też z różnym odchyleniem głowy, bo cały czas czułam napięcie w karku. Pewnie duża część z Was się ze mną zgodzi, że to mocno problematyczna część ciała i często kumulują się w niej różne napięcia. Nie da się tego zlikwidować jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki… Potrzeba czasu. Pan Adam powiedział, że to normalne i że po pewnym czasie przebywania w kabinie to napięcie też w końcu odpuszcza.
Obawiałam się trochę, że będę odczuwać dyskomfort z powodu zacięcia po goleniu na łydce, ale posmarowałam je wazeliną i nie było żadnego problemu.
Po floatingu trzeba oczywiście wziąć prysznic i spłukać z siebie sól. Ja nie doszorowałam sobie włosów i nie myłam twarzy, a potem okazało się, że jestem cała w zaciekach z soli :D.
Podsumowując – ja z floatingu na pewno jeszcze skorzystam, już w pełnym wymiarze czasowym, bo podobno dopiero po ok. 40 minutach zaczynamy odczuwać związane z tym resetem endorfiny. Dla mnie taka sesja przynosi korzyść zarówno dla ciała, jak i dla umysłu, ale to każdy powinien spróbować na sobie, czy taki sposób na relaks mu odpowiada. Aurę Spokoju bardzo polecam, mieści się w Warszawie przy alei Wilanowskiej, panuje tam bardzo przyjazna atmosfera relaksu. Na miejscu otrzymacie ręcznik, wazelinę na ewentualne otarcia i zatyczki do uszu (jeśli z nich nie skorzystacie, pamiętajcie o wyczyszczeniu uszu z soli). Z floatingu czasami można skorzystać w hotelach ze strefą SPA, warto o to zapytać, kiedy w takim będziecie :).