Zawsze mam problem z odpowiedzią, kiedy ktoś mnie pyta, jak długo praktykuję jogę. Cóż, zaczęłam prawie 2 lata temu, ale od tamtego momentu zaczynałam jeszcze kilka razy i za każdym razem czuję się, jakbym zaczynała od zera. Skąd wynikają moje przerwy i jak długo trwają?
Rożnie. Przykładowo rok temu bardzo niefortunnie pobrano mi krew i przez ok. 4 tygodnie nie byłam w stanie nic dźwigać lewą ręką. Nie było więc mowy o klęku podpartym, psie z głową w dół, desce itp. podstawowych pozycjach jogi. Ale na dobre mi to wyszło, bo dzięki temu odkryłam, że joga wpływa na mój układ hormonalny.
Czasami przerwa wynika np. z zabiegania i bycia w rozjazdach, albo ze zwykłego przeziębienia i osłabienia organizmu. Zazwyczaj nie trwa dłużej niż 2-4 tygodnie, ale przy moim bardzo “zastałym” ciele tyle wystarczy, aby za każdym razem robić krok w tył w kwestii elastyczności.
Jak wygląda kryzys w praktyce jogi?
Ale nie o przerwach ma być dzisiejszy post, a bardziej o kryzysach. Często przerwy idą w parze z kryzysem, ale nie musi tak być. O jogowym kryzysie moim zdaniem można mówić wtedy, kiedy do praktyki trzeba się zmuszać. Nie przychodzi nam ona naturalnie, nie zabieramy się do niej z przyjemnością, a bardziej z poczucia obowiązku. A kiedy już się zmusimy, coś nas w tej praktyce uwiera… Może mamy problem z koncentracją, może z blokadami w ciele, może jesteśmy sfrustrowani swoim brakiem postępów… Niektóre joginki twierdzą, że joga tak uzdrawia duszę i ciało, że z naszego życia znikają wszystkie negatywne emocje, a co za tym idzie – nie odczuwamy żadnej frustracji… Ale ja się z tym nie zgadzam, ze mnie joga nie uczyniła nad-człowieka, niestety…
I chcę napisać o swoich kryzysach, bo myślę, że może zmagać z nimi więcej osób, a prawdopodobnie wiele z nich ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Ja też je kiedyś odczuwałam, ale wybawiła mnie od nich książka Agnieszki Passendorfer “13 lekcji jogi”. Agnieszka przekonuje, że taki kryzys może przytrafić się każdemu i że jest czymś zupełnie normalnym. Trzeba ten stan zaakceptować i przeczekać. Czasami minie po kilku dniach, a czasami może to trwać znacznie dłużej, ale nie powinno być źródłem dodatkowej frustracji i obwiniania się.
Jednocześnie jednak uważam, że w pewnym momencie warto zmierzyć się z tym kryzysem, bo pozostawiony tak całkiem sam sobie, może trwać zdecydowanie za długo. I to nie dlatego, że ciało potrzebuje tak długiej przerwy, tylko z powodu zwykłego rozleniwienia.
Mój ostatni jogowy kryzys
Może opowiem o swoim ostatnim kryzysie i o tym, jak go pokonałam. Przede wszystkim od jakiegoś czasu zupełnie nie miałam ochoty na praktykę trwającą dłużej niż pół godziny. Przestawiłam się więc na krótkie, najczęściej kilkunastominutowe sekwencje (z YouTube) nastawione na ćwiczenie konkretnych partii ciała. Niektóre z nich uświadomiły mi, że jestem totalnym kapciem. Niby jestem osobą aktywną, a jednak nie mogę wykonać kilku bardziej intensywnych ćwiczeń, bo trzęsą mi się nogi i zaczyna mi się robić niedobrze… To rodziło frustrację. W sumie to lubiłam te sekwencje i po ich skończeniu czułam jednocześnie dużą satysfakcję, ale jednak następnego dnia znowu musiałam się do nich zmuszać. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że w tej mojej praktyce jest za dużo pogoni za efektami, a za mało prawdziwej jogi. A że efektów za bardzo nie było, bo pracuje się na nie znacznie dłużej niż tydzień czy dwa, to zaczęłam to wszystko traktować jak przykry obowiązek. To wszystko, czyli jogę, która kiedyś dawała mi tyle satysfakcji i tak dobrze robiła mojemu ciału. Gdzieś się pogubiłam i postanowiłam się z tym zmierzyć.
Jak pokonać kryzys w jodze?
Któregoś dnia weszłam więc na matę nie stawiając obok komputera. Postanowiłam robić tylko to, co podpowiada mi ciało. Zaczęłam od sekwencji powitania słońca. Uświadomiłam sobie, że nie robiłam jej co najmniej od kilku tygodni! Naturalnie, płynnie przeszłam do kolejnych asan zgodnych z tym, co podpowiadała mi intuicja i z każdą kolejną uświadamiałam sobie, jak bardzo mi ich brakowało. Niektórych nie robiłam chyba od kilku miesięcy, bo akurat nie było ich w filmikach, z którymi ćwiczyłam. A ja wcale nie potrzebowałam codziennie robić deski, tylko właśnie gołębia, tancerza i rozciąganie tyłu nóg z paskiem. Oczywiście te pozycje znalazłabym w innych filmikach ale tutaj dochodzi jeszcze druga kwestia – indywidualnego podejścia. Ja po prostu czuję, że w niektórych asanach muszę pobyć dłużej, a w niektórych krócej. Żaden nauczyciel tego na temat mojego ciała nie wie, a już na pewno nie taki przemawiający do mnie z ekranu laptopa. Podczas tej pierwszej od dawna, zupełnie samodzielnej praktyki, wykonywałam w zasadzie bardzo podstawowe asany… I wiecie co mnie najbardziej zaskoczyło? Dwie rzeczy. Po pierwsze to, że nawet się nie zorientowałam, kiedy minęło 45 minut. Po drugie to, że następnego dnia bolały mnie mięśnie! To pokazało mi, że w pędzie za efektami zaniedbałam totalne podstawy.
Koniec końców postanowiłam na jakiś czas odstawić ćwiczenie z filmikami i zdać się wyłącznie na swoją intuicję. Tym bardziej, że aktualnie jak na złość muszę trochę ograniczyć swoją praktykę, ale to zupełnie inna bajka i nie ma teraz sensu wchodzić w szczegóły.
Dlatego podsumowując – moją receptą na jogowy kryzys jest wsłuchanie się w siebie (wiem, jak banalnie to brzmi, ale nie da się tego ująć inaczej). Za każdym razem możemy “usłyszeć” coś innego. Czasami nawet organizm może nam podpowiedzieć, że potrzebuje przerwy i wtedy powinniśmy mu ją dać. Ale taką kontrolowaną 😉 Kilkutygodniowa powinna nas już nieco zaniepokoić i jeśli wcześniej joga była w naszym życiu ważna, warto zmusić się do tego pierwszego po przerwie wejścia na matę. A potem posłuchać siebie i swojego ciała i zrobić dokładnie to, na co ono ma ochotę, nawet jeśli to będzie tylko 30 minutowa savasana :). Zazwyczaj to wystarcza, aby przypomnieć sobie, co jest w jodze najpiękniejsze i co do tej pory skłaniało nas do jej praktyki.
Ja myślę, że to o czym piszę można przełożyć nie tylko na inne aktywności, ale też ogólnie na życie. Kryzysy w innych życiowych obszarach też mogą wynikać z wejścia w jakiś nie do końca dopasowany do naszych potrzeb schemat i ich rozwiązanie może przynieść tylko dokładne wsłuchanie się w siebie.