Imbir to nieodłączny składnik mojej zimowej diety. Dodaję go do przede wszystkim do napojów, ale też do zup i innych dań obiadowych. Jak powszechnie wiadomo, imbir działa rozgrzewająco i ma właściwości antybakteryjne, więc bardzo przydaje się o tej porze roku. Dobrze zawsze mieć go pod ręką… I właśnie na to mam pewien patent, który testuję tej zimy i który rewelacyjnie mi się sprawdza – woda imbirowa! A raczej bardzo esencjonalny napar z imbiru, który nawet przez kilka tygodni można przechowywać w lodówce i dodawać go do różnych dań, bez zabawy w tarcie lub krojenie i zaparzanie.
Istnieje oczywiście możliwość, że świeżo starty imbir ma największą moc, tak jest z wieloma produktami. Ale ile razy nie dodaliśmy imbiru do herbaty wcale, bo akurat nie było go w domu, albo zwyczajnie nie chciało nam się brudzić noża? 😉
Sięgnięcie po ten napar zajmuje dosłownie kilka sekund, a gwarantuję, że nawet po kilku tygodniach posiada on bardzo charakterystyczny, pikantny smak i świetnie komponuje się z herbatą, lub na przykład koktajlem.
Przygotowanie jest banalne. Obieramy kilkucentymetrowy kawałek imbiru, ścieramy go tarce i zalewamy wrzątkiem (ok. 250-300 ml). Szybko przykrywamy i odstawiamy do naciągnięcia, a kiedy napój wystygnie, przelewamy go do wyparzonej wrzątkiem butelki, zakręcamy i chowamy do lodówki. Imbirowe farfocle można oczywiście odcedzić i wyrzucić. Mnie nie przeszkadzają, więc je zostawiam. Można też to wszystko zrobić od razu w butelce, jeśli macie pewność, że przeżyje kontakt z wrzątkiem ;). Nie polecam drogi na skróty i zalewania wrzątkiem pokrojonych plasterków imbiru – taki napar nie będzie miał tak dużej mocy, jak ten ze startego imbiru.
Gwarantuję Wam, że z tą imbirową esencją w lodówce o wiele częściej będziecie korzystać z dobroczynnych mocy imbiru :).
P.s. To samo pewnie można zrobić z kurkumą, ale ja nie próbowałam.