Tytuł brzmi może nieco patetycznie, ale moim zdaniem nie ma w nim ani krzty przesady. Ten post chodzi mi po głowie od roku, albowiem to właśnie wtedy doznałam olśnienia w temacie, który chcę dzisiaj poruszyć. Wszystko zmieniła moja pierwsza wizyta w Norwegii, podczas której chyba po raz pierwszy w życiu doświadczyłam uczucia… Poczucia bezpieczeństwa podczas jazdy samochodem.
W Polsce to uczucie jest mi obce. Zresztą w południowoeuropejskich krajach nie jest pod tym względem dużo lepiej. Choć to ciekawy przypadek, że podczas naszej ostatniej podróży po Europie (Czechy, Austria, Słowenia, Chorwacja, Węgry, Słowacja) przez 2 tygodnie nie widzieliśmy żadnego wypadku, ani nawet stłuczki. Dopiero wracając, po przekroczeniu polskiej granicy napotkaliśmy aż 3 jednego dnia! Oczywiście byłam też w krajach, w których nigdy nie odważyłabym się wypożyczyć samochodu (np. Gruzja, Turcja…), ale naprawdę nie pociesza mnie, że gdzieś jest gorzej niż u nas. Interesują mnie natomiast wzory do naśladowania, a tym powinna być dla nas Skandynawia.
Nie raz już pisałam, że traktuję samochód jako wielkie udogodnienie i nie wyobrażam sobie, aby go nie mieć, ale jednocześnie wiem, jak w jednej chwili może on zniszczyć moje lub czyjeś życie. Wiem, że pewnie większość z Was w ogóle się nad tym nie zastanawia, ale… Może jednak czasami warto się nad tym pochylić? Zerknijmy do statystyk policyjnych z 2017 roku:
- 32 760 wypadków
- ponad połowa z nich (19 205) miała miejsce przy dobrych warunkach atmosferycznych, aż 17 947 wypadków wydarzyło się na prostej drodze, a najczęstszą ich przyczyną była nadmierna prędkość
- 2 831 ofiar śmiertelnych
- 39 466 osób rannych
- z czego 11 103 to osoby ciężko ranne, które skutki wypadku mogą odczuwać przez resztę życia
- 436 469 zgłoszonych kolizji drogowych
To są liczby. I często właśnie tak je traktujemy – jako zbiór cyfr. A przecież za tymi liczbami stoją prawdziwe ludzkie tragedie, złamane życia. Dziś dotyka to obcych dla nas ludzi, jutro może dotknąć nas.
Dla porównania znalazłam informację, ile śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych odnotowano w 2017 roku w Norwegii i było to 107 osób. Oczywiście – Norwegów jest mniej i co za tym idzie samochodów w tym kraju też jest mniej, ale raczej nie odczuwa się tego przemieszczając się po drogach w okolicy dużych miast. Odczuwa się natomiast, że Norwegowie stosują się do (bardziej restrykcyjnych niż nasze!) zasad prawa o ruchu drogowym i ma to odzwierciedlenie w ich statystykach wypadków. Są one tak “korzystne” m.in. dlatego, że każde 10 km/h prędkości robi dużą różnicę, jeśli chodzi o skutki wypadku. Każde dodatkowe 10 km/h może zadecydować o tym, czy wyjdziemy z wypadku bez szwanku, czy zostaniemy sparaliżowani, czy zginiemy. Wystarczy obejrzeć sobie jakieś crash testy, aby sobie to uświadomić.
A gdyby tak wziąć przykład ze Skandynawów? Wiem, że dla Polaków to nie do pomyślenia (dla mnie też było to szokujące ;)), ale… Da się jeździć zgodnie z ograniczeniami prędkości! Można jechać po mieście 50 km/h a poza nim 70 km/h. W Norwegii zauważyłam, że rzadko ktoś wyprzedza na jednopasmowej, dwukierunkowej drodze. Nikt na nikogo nie trąbi i się nie wkurza z powodu wolniejszej jazdy, bo jeżdżą tak prawie wszyscy. I możecie się śmiać, ale dla mnie to było odkrycie. Bo nie będę udawać świętej – też czasami chcę docisnąć pedał gazu i do tej pierwszej wizyty w Norwegii uważałam, że inaczej się nie da, że ograniczenia prędkości są przesadzone i że to zupełnie naturalne, że jeździ się trochę szybciej.
Ale rok temu, kiedy zobaczyłam, że to może wyglądać inaczej, postanowiłam zacząć jeździć wolniej.
I nie mówię tu o sytuacji, że chcę sobie jechać powoli lewym pasem, bo ten tekst pojawia się zawsze, kiedy mówię, że Polacy jeżdżą niebezpiecznie. Nikt nie mówi wtedy: “No tak, Polacy jeżdżą za szybko”, tylko najczęściej słyszę/czytam “No tak, Polacy ciągle blokują lewy pas i utrudniają wyprzedzanie!”. A teraz zastanówmy się… Jadąc w kilkugodzinną trasę… Ilu spotykamy tych blokujących lewy pas, a ilu tych jadących szybciej, niż pozwalają na to ograniczenia prędkości? Tych drugich często nie dostrzegamy, bo… sami jesteśmy jednymi z nich. Blokowanie lewego pasa też jest problemem, ja w 100% się z tym zgadzam, ale dlaczego to jest najczęściej tym pierwszym skojarzeniem? Czemu tak wiele osób największy problem widzi w braku możliwości wyprzedzania, a nie w tym, że Polacy notorycznie przekraczają dozwoloną prędkość? I nie piszę tu o piratach drogowych, którzy dopuszczają się rażących wykroczeń. Wiem, że nie ma ich aż tak wielu. Mówię o zwykłych użytkownikach drogi, którzy praktycznie zawsze jadą szybciej, niż nakazują przepisy. Jest ich mnóstwo. Czasami nie wytrzymam i będąc pasażerem zwrócę komuś uwagę, że jedzie za szybko. A wtedy najczęściej słyszę “co chcesz, prosta droga”, albo “są dobre warunki, to można sobie pozwolić”. Dlatego właśnie wyżej przytoczyłam statystyki. Prawie 2/3 wszystkich wypadków odbywa się przy dobrych warunkach atmosferycznych, z czego miażdżącą przewagę stanowią te na prostej drodze! Statystyki wytrącają z ręki ten idiotyczny argument. Opowiadał o tym też Kuba Bielak w wywiadzie, który przeprowadziłam z nim do ZdrowoManii (ogólnie bardzo polecam tę rozmowę):
Mam wrażenie, że ludzie wypierają ze świadomości temat wypadków samochodowych i wychodzą z założenia, że ich to nie dotyczy. A już najbardziej “uwielbiam” kiedy ktoś mówi, że “nie myśli o wypadkach, bo je w ten sposób przyciągnie”. Ja nie tylko nie jestem wyznawczynią “teorii przyciągania”, ale przede wszystkim jestem dowodem na to, że ona nie działa. Często myślę o zagrożeniach związanych z jazdą samochodem, czytam statystyki, przeszłam szkolenie w Akademii Bezpiecznej Jazdy… Dlatego jeżdżę wolniej i dużo ostrożniej niż ci, którzy tego nie robią. Przez 12 lat posiadania samochodu niczego nie przyciągnęłam, natomiast nie raz udało mi się uniknąć niebezpiecznej sytuacji bo np. przeszłam szkolenie z wychodzenia z poślizgu, albo po prostu dzięki rozsądnej prędkości zdążyłam wyhamować.
A teraz przyznam się do czegoś, co na pewno niektórych z Was oburzy. Trudno. To, że ja to napiszę i tak nic nie zmieni, a chcę w ten sposób podkreślić, jak duża zmiana zaszła w moim podejściu. Od jakiegoś czasu nie “mrugam” już długimi, aby ostrzec innych kierowców, że na drodze stoi policja. Nie oznaczam też tego w aplikacji Janosik, aby poinformować innych kierowców o kontroli prędkości. Policja i tak nie łapie tych, którzy przekraczają prędkość o 10 czy 20 km/h… A ci, którzy przekraczają ją znacznie bardziej, powinni się liczyć z konsekwencjami, do których zaliczają się też straty finansowe. I tak pół biedy, jeśli jest to tylko mandat, bo przecież konsekwencje mogą być znacznie poważniejsze. Ja się z tymi ludźmi już nie solidaryzuję, nie popieram ich i nie mam zamiaru ich chronić.
Wiem, że to o czym piszę, dużej części z Was nie dotyczy. Bo nie macie prawda jazdy, bo też jeździcie ostrożnie… Dlatego podrzucam jeszcze jeden cytat z raportu, aby zachęcić Was do rozmowy na ten temat z Waszymi bliskimi. Statystyki mówią jasno, że sprawcami wypadków częściej są mężczyźni:
Analizując płeć kierujących, stwierdzić należy, iż sprawcami wypadków najczęściej byli mężczyźni – kierujący pojazdami, którzy spowodowali 73,5%, natomiast kobiety spowodowały 22,5% wypadków
Warto sobie uświadomić, że często przekroczenie prędkości powoduje, że dojedziemy do celu np. o 2 minuty szybciej. Czasami będzie to 5 minut, a w przypadku dłuższej trasy może nawet 20. Tak czy siak – w skali całego dnia to jest chwila. Czy dla tej chwili warto ryzykować zniszczenie sobie życia?
Ja przez cały ubiegły rok uczyłam się innej jazdy. Takiej w rytmie slow, podczas której czerpię przyjemność z jazdy samej w sobie, a nie z prędkości. Bywa, że mam ochotę docisnąć pedał gazu. Bywa, że denerwuje mnie, kiedy ktoś przede mną jedzie za wolno. I wtedy znowu wracam myślami do Norwegii. Jeżdżą powoli i żyją. Dosłownie.
Niestety wiem, że pewnie jakieś 99% osób czytających ten tekst totalnie zignoruje mój przekaz, niektórzy może nawet będą chcieli się ze mną sprzeczać. To głównie dlatego, że nie opisałam tu żadnego dramatu, nie straciłam nikogo bliskiego w wypadku, nie byłam o włos od śmierci... Gdybym opisała coś takiego, pewnie niejedna osoba byłaby wstrząśnięta, puściłaby ten tekst dalej w świat, może nawet zmieniłaby coś w swoim zachowaniu. A ja przyszłam tu ze spokojnym przekazem i opowieścią, jak zmieniłam swoje podejście do jazdy samochodem. Czy bez tego dramatu w tle ten post zrobi na kimś wrażenie i skłoni do refleksji? Gdyby chociaż u 1% czytających wywołałby on taki efekt, byłabym szczęśliwa.