Ubiegły tydzień obfitował w różnego rodzaju emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Najbardziej pozytywnie zaskoczyła jednak pogoda i uświadomienie sobie, że za nami już połowa lutego! W sobotę można było poczuć wiosnę, więc wybraliśmy się na dłuższy spacer połączony z eksplorowaniem kolejnych zakątków stolicy. Udało nam się dotrzeć do takich, które są jeszcze nieco niedostępne… Ale niedługo będzie tam naprawdę pięknie 🙂 Utworzyłam na Instagramie zakładkę “Warszawa”, gdzie będę zapisywać stories prezentujące takie fajne miejscówki spacerowe i nie tylko.
W ubiegłym tygodniu udało mi się też zaliczyć dwa ważne “przeglądy”. Luny, który zaowocował ostateczną diagnozą, którą podejrzewałam od dawna (odprysk jajnika)…
I samochodu, po którym nie spodziewałam się żadnych “rewelacji”, bo moje auto przez rok nie zrobiło nawet 12 tysięcy kilometrów.
I z perspektywy tego roku stwierdzam, że to była dobra decyzja, aby kupić auto z salonu. Owszem, raz w roku, w lutym mam jednorazowy wydatek rzędu 2500-3000 zł, ale później przez cały rok cieszę się nie tylko komfortem psychicznym, ale i fizycznym, bo jazda nowym samochodem to po prostu czysta przyjemność. Kilka dni temu otrzymałam propozycję zostania ambasadorem innej marki i otrzymania na rok nowego samochodu do użytku prywatnego. I odmówiłam, bo nie wyobrażam sobie, aby przez rok nie jeździć swoim ukochanym autkiem. To tak abstrahując od tego, że współpraca ambasadorska zamyka mi drzwi do testowania innych aut na blogu, a to jest mój nieśmiały plan na 2019 🙂
A propos propozycji współprac… Ostatnio boję się wchodzić na skrzynkę mailową. Nie wiem gdzie się podziali marketingowcy, który potrafią chociaż zerknąć na bloga lub Instagram osoby, której proponują współpracę. Niewielu z nich zagląda do mnie. Idzie wiosna, więc moją skrzynkę mailową zasypują propozycje współprac różnego rodzaju rzeczy związanych z odchudzaniem lub suplementów diety. Brakuje mi propozycji udziału w takich fajnych kampaniach, jak “Warzywa i owoce na szczęście” lub zeszłoroczna promująca jazdę Veturilo. Tworzenie takich postów i filmów w ramach współpracy to czysta przyjemność i układ, w którym wygrywają wszystkie trzy strony. Chciałabym sama wychodzić z propozycją współpracy do marek, które towarzyszą mi na co dzień, albo które po prostu chcę dla Was przetestować. Brakuje mi jednak odwagi, aby to robić. Szkoda.
Chociaż… Zaraz zaraz! Niedawno na Insta Stories odważyłam się “zaczepić” Dolinę Noteci, jako idealnego partnera mojej akcji wyprowadzania psów ze schroniska. I udało się! Dzisiaj mamy spotkanie, na którym ustalimy, co Dolina Noteci może zaoferować zwierzakom z Fundacji Azylu Pod Psim Aniołem. Nawet nie wiecie, jak się cieszę <3
Skoro już jesteśmy przy zwierzakach 😉 u mojego wszystko po staremu.
Na koniec trochę jedzonka….
I ruchu. Mam ostatnio niesamowitą fazę na taniec. Roznosząca mnie energia zaprowadziła mnie nawet na zajęcia do szkoły tańca, na których nie byłam już od…. dawna! Lepiej się czuję improwizując sobie w domu, ale zajęcia też są fajne, bo można nauczyć się czegoś nowego. Ja masy kroków już nie pamiętam, ale nie było tak tragicznie, jednak istnieje coś takiego, jak pamięć mięśniowa. Tylko pamięci do choreografii brak 😉
Ale wracając jeszcze do jedzenia, to chciałabym podkreślić, że nie zawsze odżywiam się tak “czysto” i kolorowo. Ale dwa wege hot dogi z IKEA jeszcze nikogo nie zabiły. Dwa kęsy walentynkowych muffinek też nie.
To chyba temat bardziej dla psychologa, niż dla mnie 😉 Mnie pracoholizm jest raczej obcy, o czym najlepiej świadczy ten post:
Kiedy 6 lat temu praca za bardzo wchodziła mi na głowę, przeszłam na freelancing. Faktem jest, że będąc na swoim chyba jeszcze łatwiej jest popaść w pracoholizm, ale nie wtedy, kiedy ma się dobrze poukładane priorytety. Dla mnie priorytetem zawsze jest zdrowie i dlatego nie wyobrażam sobie, aby je tracić z powodu pogoni za karierą lub pieniądzem. Dlatego sposobem na uniknięcie pracoholizmu jest według mnie miłość i szacunek do samego siebie i swojego ciała.
Po Waszych rekomendacjach fajnych źródeł wiedzy o psach, totalnie wsiąkłam w kanał “Piesologia”. Kilka osób po jednym z wyżej zamieszczonych zdjęć pytało, dlaczego musimy ograniczyć aportowanie… Podrzucam więc film Kasi z Piesologii na ten temat…
Ale sama nie do końca się z tym zgadzam. Kiedyś faktycznie rzucaliśmy Lunie piłkę częściej i chyba przez to ona totalnie zafiksowała się na jej punkcie. Były to jednak też czasy, kiedy Luna na spacerach nie sprawiała tylu problemów behawioralnych, co teraz. Była też dużo szczuplejsza. Mówi się, że pies powinien być “zabawiany” przede wszystkim poprzez zabawy węchowe i ćwiczenia umysłowe, ale uważam że to trochę kłóci się z troską o jego zdrowie fizyczne. Od wywąchiwania i zjadania przysmaczków Luna jakoś nie chce schudnąć, a nadwaga jest dla psa dużo większym zagrożeniem, niż zafiksowanie na punkcie piłeczki. Dlatego my z piłki na pewno nie zrezygnujemy. Jedyne co chcemy ograniczyć, to ilość rzutów pod rząd, na zasadzie kilka rzutów – spokojny spacer – kilka rzutów – spokojny spacer itd. Pomiędzy rzutami będziemy pozwalać Lunie nosić piłkę, bo kiedy jest ona nią zajęta, nagle przestają dla niej istnieć inne bodźce generujące stres (zresztą nawet behawiorystka, która raz była z nami na spacerze radziła mi, aby pozwalać Lunie nieść sobie patyk lub piłkę aż do samego domu). Pies wtedy nie wszczyna awantur, nie straszy dzieci… Potrafi na chwilę odłożyć piłkę na bok i załatwić swoje potrzeby, nie zapomina o nich. Dlatego daleka jestem od demonizowania piłki i nie zamierzam odbierać swojemu psu tej radości z zabawy nią. Tym bardziej, że o tej porze roku ma to tak bardzo rzadko.
Ważny wpis o miejskich hulajnogach elektrycznych. Dotyczy nie tylko tych, którzy na nich jeżdżą, więc przeczytajcie proszę, jeśli po prostu są one dostępne w waszym mieście.
Agata napisała bardzo ważny post o cytologii w ciąży i o postępowaniu przy nieprawidłowym wyniku.