Powrócimy dzisiaj do korzeni, czyli blog stanie się dla mnie miejscem zapisu luźnych przemyśleń na temat tego, co akurat dzieje się na świecie. A tych oczywiście mi teraz nie brakuje, bo to tak bardzo nietypowa sytuacja, że trudno przejść obok niej obojętnie.
Zastanawiam się tylko, od czego tutaj zacząć. Może od tego…
…jak ja sobie radzę w tej sytuacji?
Zaskakująco dobrze. Jak na osobę wysoko wrażliwą, która ma tendencję do przesadnego zamartwiania się, do tego tematu podeszłam na dość dużym luzie. Kiedy ostatnio podczas terapii online użyłam zwrotu “jakoś to będzie”, moja psycholożka śmiała się, że koronawirus zrobił w mojej terapii większą robotę, niż ona przez pół roku. Bo wreszcie odpuściłam kontrolę. Bo zapanowałam nad swoim lękiem.
Ja jestem sobie wdzięczna, że bardzo późno zaczęłam się przejmować wirusem. Kiedy był jeszcze w Chinach albo nawet we Włoszech, podchodziłam do tego tematu z olbrzymim dystansem. Wielu Polaków robiło już pustki na marketowych półkach, a ja tylko śledziłam statystyki na worldmeters i czekałam na rozwój sytuacji. Ci od robienia zapasów ostrzegali, że jeszcze im tych zapasów pozazdrościmy, a ja póki co zamiast zazdrościć, współczuję życia w tym stresie już tak długo. Na początku wkurzało mnie, że jest w Polakach taka żądza sensacji i że niektórzy chyba tylko czekali, aż ich czarny scenariusz się ziści, aby móc z satysfakcją powiedzieć tym bardziej wyluzowanym “a nie mówiłem?”.
Później doszłam do wniosku, że każdy ma prawo przeżywać ten czas zgodnie ze swoimi emocjami. U każdego będzie to wyglądało inaczej. Niektórzy problem wyolbrzymiają (bojąc się wyjść nawet do własnego ogrodu), a inni bagatelizują (żyjąc, jakby nic się nie działo i świadomie postępując wbrew zaleceniom). Osobiście uważam, że społecznie bardziej szkodliwe jest to drugie podejście, ale myślę też, że jest ono lepsze (przynajmniej na tym etapie) dla samopoczucia psychicznego tych osób. Prawdopodobnie ich też ten problem dopadnie, np. kiedy zachoruje ktoś z ich bliskich albo kiedy uświadomią sobie, jakie spustoszenie w gospodarce zostawi po sobie ten wirus. To jest coś, z czym wszyscy będziemy musieli się zmierzyć i wszyscy odczujemy tego skutki, dlatego trzeba się na to przygotować.
Szkodliwe społecznie jest też szerzenie niesprawdzonych informacji, teorii spiskowych sprzecznych z nauką i przesadne sianie paniki. Podkreślam to przesadne, bo mówienie o powadze sytuacji uważam wręcz za społeczny obowiązek, ale trzeba naprawdę uważać, żeby nie przesadzić w drugą stronę. Szczególnie twórcy internetowi powinni teraz uważać na to, co mówią, bo przestraszeni odbiorcy z łatwością chłoną nawet fake newsy.
Ja oczywiście martwię się o moją rodzinę, bo niestety nie wszyscy mają możliwość zamknąć się w domu. Nie wszyscy też tego chcą, a ja nie przywiążę nikogo do kaloryfera. Ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie też jedną, bardzo ważną rzecz, o której bardzo mało się mówi. Gdyby mój tata, który z wielu powodów jest w grupie olbrzymiego ryzyka chorób układu krążenia, miałby na czas izolacji narodowej zalec na kanapie przed telewizorem, zamiast chodzić do pracy… To zastanawiam się, czy zawał, udar lub wylew nie dopadłby go szybciej, niż koronawirus. Nie zapominajmy, że najczęstszą przyczyną zgonów w Polsce nadal pozostają choroby układu krążenia i one nie zrobiły sobie wolnego z powodu ataku wirusa. Wręcz przeciwnie – życie w stresie i izolacji jeszcze bardziej im sprzyja. A biorąc pod uwagę, w jakim stanie już w tym momencie jest polska ochrona zdrowia, seniorzy powinni w tym momencie szczególnie zadbać o siebie i o profilaktykę innych chorób.
Już raz się przekonałam, jak ważny w życiu starszych osób jest ruch. Moja ukochana Babcia była w doskonałej formie fizycznej, dopóki opiekowała się naszym psem wychodząc z nim codziennie na dwa spacery. Dosłownie miesiąc po jego śmierci dostała udaru i od tego momentu jej zdrowie znalazło się na równi pochyłej. Ten problem dotyczy wszystkich seniorów – potrzebują tego wyjścia z domu zarówno dla zdrowia psychicznego, jak fizycznego. Na tym polega cała trudność tej sytuacji. Bo tak, koronawirus jest dla nich dużym zagrożeniem, ale brak ruchu to też olbrzymie ryzyko. A dla mojego taty to wyjście do pracy czy na zakupy jest jedynym ruchem. Niestety nie będzie w domu tańczył ani ćwiczył jogi.
Dlatego przestałam się wkurzać na moich rodziców, że nie dają się zamknąć w domu. Jest mi bardzo trudno, ale wiem, że po 1. nie mam nad tym kontroli, więc nie ma co się tym zadręczać, a po 2. uświadomiłam sobie, że siedzenie w domu przez kilka tygodni może być dla nich groźniejsze. Pociesza mnie jedynie to, że zachowują (prawie) wszystkie możliwe środki ostrożności (mama na przykład zrezygnowała z windy, a ojciec przepuszcza pociągi metra, które są zbyt zatłoczone). Obsesyjnie też wszystko dezynfekują ;).
A czy martwię się o siebie? Trochę tak. Oczywiście prawdopodobieństwo poważnych powikłań lub zgonu w przypadku młodej osoby jest mniejsze, ale organizm ludzki to skomplikowana maszyna i nigdy nie wiemy, jak zareaguje na nową sytuację. Ale przyznam, że po swoim pierwszym w życiu ataku paniki (przy podłączaniu mnie do kroplówki) bardziej boję się wszystkiego tego, co wiązałoby się z ewentualnym leczeniem. Wiem też, że moja psychika jest w stanie wmówić ciału wszystko. Dlatego ostatnio żartowałam do Wojtka, że gdybym miała pozytywny wynik testu na koronawirusa, swoją psychiką doprowadziłabym do poważnych duszności i pewnie to by mnie zabiło ;).
#zostańwdomu, ale uruchom empatię
I tutaj płynnie przejdę do drugiej, kontrowersyjnej kwestii. Wszędzie widzę bardzo zero-jedynkowe podejście do tego tematu, które generuje mnóstwo przepychanek. Dlatego już na wstępie proszę Was o spojrzenie na to szerzej, z empatią i otwartym umysłem.
Spacery podzieliły społeczeństwo na dwa obozy. Na tych, którzy z nich korzystają i na tych, którzy wyzywają od idiotów, bezmózgów i tym podobnych epitetów wszystkich z tej pierwszej grupy.
Oficjalne stanowisko jest takie, że na tym etapie epidemii na spacery chodzić można, bo zostały one uznane za wyjście pierwszej potrzeby (być może z powodów, o których wspomniałam wcześniej – zwiększona ilość zawałów, udarów i wylewów w połączeniu z koronawirusem też może doprowadzić do zapaści ochrony zdrowia). Co prawda po zaostrzeniu restrykcji w pierwszej chwili podobno zakazano również wyjść na spacer, ale szybko się zreflektowano i ten komunikat został zmieniony. Bo powiedzmy sobie szczerze – rząd się trochę rozpędził. Tak mocne ograniczenia wolności obywateli są możliwe tylko w stanie wyjątkowym albo klęski żywiołowej (nie wiem dokładnie, jak to brzmi, ale na pewno wiecie o co chodzi), a tego rząd nie wprowadzi, bo jest bardzo przekonany o zwycięstwie swojego kandydata w najbliższych wyborach i nie chce dopuścić do ich przełożenia.
Ale abstrahując od kwestii politycznych – naukowcy też są zgodni co do tego, że spacery są bezpieczne, pod warunkiem, że będziemy na nich omijać ludzi. W izolacji społecznej nie chodzi bowiem o zamknięcie się w 4 ścianach, bo w powietrzu krąży wirus, tylko o odseparowanie się od innych ludzi, bo to oni wirusa przenoszą. Na spacerach jest to możliwe, jeśli po drodze nie będziemy niczego dotykać i będziemy pilnować, aby nie dotykać twarzy. Dotychczasowe badania dowodzą, że wirus pozostaje aktywny na pewnych powierzchniach np. po kilkanaście godzin. Jeśli chodzi o obecność w powietrzu, to WHO właśnie wypuściło komunikat, że wirus jest zbyt ciężki, aby unosić się w powietrzu. Trochę inaczej wygląda to w badaniach opublikowanych na NEJM, ale musimy pamiętać, że takie badania przeprowadzane są w kontrolowanym środowisku i nie można tego tak do końca porównać z tym, co dzieje się w normalnych warunkach. Na ten moment bardziej racjonalne wydaje mi się wytłumaczenie WHO. Pamiętajmy, że niektórzy ludzie nie zarażają się nawet mając kontakt z osobą “pozytywną”. To jest bardzo indywidualne, uzależnione m.in. od układu odpornościowego danej osoby. Dlatego wyzywanie osób, które wychodzą na spacer od bezmózgów jest daleko idącą nadinterpretacją, bo te osoby prawdopodobnie właśnie mózgów używają i słuchają przeprowadzających i analizujących badania naukowców, zamiast ulegać panice i bać się wyjść nawet na balkon lub do własnego ogrodu (takie komentarze też w sieci widziałam).
ALE! Mamy tutaj jedno wielkie ALE.
W akcji #zostańwdomu chodzi przede wszystkim o to, aby osoby bezobjawowe nie zarażały innych. I niby tak, jeśli taka bezobjawowa osoba (która przecież nawet nie kaszle) też nie będzie niczego dotykać i zachowa odstęp od innych ludzi, to nie będzie stanowiła dla nich zagrożenia. Ale czy faktycznie każdy z nas jest tak ostrożny? Czy naprawdę niczego nie dotykamy, do nikogo się nie odzywamy? A co, jak ktoś ma wiosenną alergię i zaraz zacznie się sezon na kichanie?
Moim zdaniem cały problem polega na tym, że jest wiele osób, które z wyżej i niżej wymienionych powodów potrzebują tych wyjść z domu czy spacerów, ale aktualnie trudno znaleźć naprawdę niezaludnione miejsca. Dla mnie unikanie ludzi na spacerach to chleb powszedni z powodu moich psów, ale jeszcze nigdy nie było to tak trudne, jak teraz. Na głównych ulicach Warszawy jest teraz luźniej, niż w parkach. I tak, nadal nie podchodząc do ludzi bliżej niż na kilka metrów, jesteśmy w miarę bezpieczni, ale nie każdy dba o zachowanie tego dystansu. Dlatego tak ważne jest, aby ten kto może zostać w domu (bo np. spacery nie są dla niego jedyną formą aktywności) faktycznie w tym domu pozostał i stworzył seniorom i innym wychodzącym z konieczności, warunki do swobodnego przemieszczania się po jak najbardziej pustych ulicach.
I tak, wiem, że wielu seniorów chodzi do aptek czy sklepów po jakieś duperele i nic sobie nie robią z ryzyka. Domyślam się, że wynika to z niezaspokojenia potrzeb społecznych i trudno przemówić takim osobom do rozsądku. Myślę, że każdy z nas powinien się zastanowić, jak może im pomóc. Może powinniśmy zadbać o to, aby codziennie dzwonić do swoich dziadków, rodziców, samotnych cioć… Ustalić w rodzinie jakieś dyżury… Nie wiem. To jest bardzo ważny sprawdzian relacji rodzinnych dla nas wszystkich.
Wracając jeszcze do wychodzenia z domu – największym problemem jest samo opuszczenie budynku, czyli np. jazda windą. Ale to musimy zrobić nawet podczas wyjścia po chleb do sklepu czy ze śmieciami… Dlatego uważam, że najrozsądniej jest załatwiać wszystkie te potrzeby (wyrzucanie śmieci, spacer z daleka od ludzi i zakupy) za jednym wyjściem z domu.
Ja przez ten problem z tłumami w parku bardzo ograniczyłam spacery z psami, mimo że mam do nich pełne prawo i jak już pokonam jazdę windą, to nie ma większego znaczenia, czy przejdę się tylko dookoła bloku, czy omijając ludzi pójdę dalej. Uważam jednak, że w tej sytuacji to miejsce w parku i ten spacer jest ważniejszy dla ludzi, którzy bardziej tego spaceru potrzebują, bo nie mają aktywności w domu. Jak już naprawdę muszę iść na dłuższy spacer, wychodzę o niepopularnych godzinach, np. wcześnie rano.
Staram się ogólnie żyć tak, że gdyby się okazało, że jestem chora i musiałabym zgłosić sanepidowi, z kim miałam bliższy kontakt w ostatnich dwóch tygodniach, to będę miała do wskazania tylko Wojtka. Inne relacje (minięcie się z kimś na klatce lub na spacerze) nie pasują do definicji bliskiego kontaktu, który niesie ryzyko zarażenia. Swoją drogą – jak jest u Was? Ile osób musielibyście wskazać?
Ale wracając do tematu głównego, bo w dzisiejszym wpisie miała nim być empatia… Bolą mnie te wyzwiska w kierunku spacerujących osób, bo nigdy nie wiemy, co ich na ten spacer zaprowadziło. Chcę w tym wpisie podkreślić, że dla wielu osób siedzenie w domu jest zagrożeniem porównywalnym do koronawirusa. Bo:
- są w grupie wysokiego ryzyka chorób układu krążenia i ruch ma olbrzymie znaczenie dla ich zdrowia i życia,
- bo na przykład są krótko po zawale i spacer raz dziennie jest dla nich ważnym zaleceniem lekarskim,
- bo chorują na depresję lub mają stany depresyjne i spacer jest im niezbędny dla zdrowia psychicznego,
- bo chorują na cukrzycę i ruch jest niezbędnym elementem ich stylu życia,
- bo żyją w rodzinach patologicznych i to wyjście na spacer jest dla nich jedyną szansą na oderwanie się od tego,
- bo w ich życiu dzieją się bardzo złe rzeczy (choroba nowotworowa, żałoba…) i ten spacer jest szansą na przewietrzenie głowy,
- bo spacer to dla nich jedyna możliwość, aby przez telefon odbyć terapię albo pozałatwiać sprawy służbowe, dzięki którym mogą utrzymać swoje miejsce pracy…
Przykłady można mnożyć, a niestety nie każdy ma możliwość wsiąść w samochód i wyjechać na spacer za miasto, dlatego w parkach jest tak dużo ludzi. I dlatego ci, którzy nie muszą do nich chodzić, powinni z tego zrezygnować.
Z niepokojem i smutkiem obserwuję, jak ta cała sytuacja wpływa na ludzi. Zaglądam czasami na grupę “Widzialna ręka” na Facebooku, aby poczytać, jak ludzie są dla siebie pomocni i życzliwi. Tak dla równowagi po tym, jak czasami na tablicy FB migną mi różne internetowe donosy, np. zdjęcie spacerującej po parku osoby i publiczne wyzwiska pod jej adresem. Przykre jest to, że koronawirus dał nam kolejną okazję do tego, żeby oceniać, mieszać z błotem, a nawet namawiać do publicznego linczu innych ludzi, zamiast przez chwilę się zastanowić, co oni mogą przeżywać. Przecież jesteśmy w tym wszyscy razem, więc powinniśmy się wspierać. Owszem, niektórzy umawiają się w grupkach na piwo w parku, albo ploteczki na ławeczce i te osoby niewątpliwie postępują niezgodnie z zaleceniami, ale to nie powód, aby przez nie obrażać wszystkich innych, którzy zachowują się rozsądniej.
A to obserwuję w internecie codziennie od kilku tygodni. I o ile jestem w stanie zrozumieć, że można (bez wyzwisk) skrytykować urządzanie sobie pikników w grupce znajomych, o tyle wyzwanie od idiotów dwójki spacerujących razem seniorów jest bardzo krótkowzroczne i niesprawiedliwe.
Podsumowując…
Jestem całym sercem za akcją #zostańwdomu. Uważam że pozostanie w domu jest w obecnej sytuacji wielkim przywilejem, który trzeba doceniać. Ale proszę też o pamiętanie o tych, dla których kilkutygodniowa izolacja społeczna też stanowi zagrożenie, porównywalne z koronawirusem. Nie ma tu rozwiązania idealnego, trzeba szukać w tym jakiegoś złotego środka.
I na koniec – mój apel o empatię dotyczy całej tej sytuacji z koronawirusem. Przestańmy wreszcie narzucać innym, co mają w tym okresie czuć i jak mają to przeżywać. Widziałam na Instagramie akcję #zamknijmorde i totalnie się z nią nie zgadzam. Każdy ma prawo radzić sobie z obecną sytuacją inaczej i nic nam do tego, dopóki to nikogo nie krzywdzi i nie obraża. To, że ktoś (np. pracownicy ochrony zdrowia lub pracownicy sklepów) ma gorzej, nie odbiera nam prawa do odczuwania swoich trudnych emocji i mówienia o nich. Powstrzymajmy się od ocen, pomyślmy raczej ciepło o innym człowieku, bez względu na to, z jakiego (błahego naszym zdaniem) powodu jest mu źle. Szczególnie apeluję o to do osób siedzących w te pierwsze wiosenne dni w swoich ogródkach i wyzywających od idiotów mieszkańców miast, którzy też nie wytrzymali w 4 ścianach.
Nie pozwólmy, żeby ten wirus, który zabrał nam już tak wiele, odebrał nam też empatię, bo bez niej pozagryzamy się nawzajem. Uważam, że empatia jest nam teraz szczególnie potrzebna – aby otworzyć się na potrzeby innych i przestać koncentrować się tylko na swoich trudnych emocjach.
P.s. Planowałam poruszyć w tym wpisie więcej tematów, ale tak się rozpisałam o tej empatii, że na inne przemyślenia nie wystarczyło już miejsca. Dlatego możliwe, że wkrótce wrócę jeszcze z tematem koronawirusa, ale skupię się na innych aspektach tej sytuacji.