Inspiracją do tego wpisu był Instagram i dyskusje, jakie przetoczyły się przez różne profile, w tym również przez mój. Tematem przewodnim tych dyskusji były zakazy w związku. Zakaz spotykania się z koleżankami, zakaz posiadania przyjaciół płci przeciwnej, zakaz kontaktu z ex partnerami… Wiem, że zakaz to mocne słowo, ale nawet jeśli u kogoś ma on postać silnej sugestii/presji/manipulacji, to też jest to zamach na wolność drugiej osoby. Bo przecież każdy dorosły człowiek ma prawo spotykać się z kim chce i nie może być tak, że osoba partnerska dobiera mu znajomych lub ogranicza kontakt z nimi.
To nie jest tak, że wchodząc w związek stajemy się dla siebie całym światem i wszystko, co jest poza nami, powinno przestać istnieć. W wielu związkach jest tak, że nie ma 100% zgodności w kwestii zainteresowań i to bardzo zdrowe, że jak nasz partner nie może pogadać z nami np. o piłce nożnej lub polityce, to robi to z innymi. Generalnie jesteśmy tak skonstruowani, że potrzebujemy relacji z innymi ludźmi. A co, jeśli ten “inny człowiek” jest przedstawicielem płci przeciwnej? Tu często zaczynają się problemy. Bo “okazja czyni złodzieja”, bo “ta koleżanka jest zbyt atrakcyjna”, bo “kiedyś coś między nimi było” itp.
Nie chcę już tłumaczyć, że pomiędzy osobami płci przeciwnej może funkcjonować totalnie nieseksualna i pozbawiona romantycznych emocji relacja… Nawet jeśli te osoby były kiedyś partnerami… Zostawmy to. Bardziej chcę się skupić na tym, że jeśli ktoś ma nas (prędzej czy później) zdradzić, to nasze zakazy nie będą w stanie temu zapobiec. I z pewnością nie mają one dobrego wpływu na relację, bo partner szybko odczuje zmęczenie naszą bezpodstawną zazdrością i chęcią zamknięcia go w klatce.
Czy nie jest milej na sercu z myślą, że nasz partner(ka) jest z nami, bo po prostu tego CHCE? Podejmuje tę decyzję każdego dnia, mimo że na świecie jest tyle innych ciekawych osób. Spotyka je codziennie w pracy, na ulicy, widuje wśród znajomych… A mimo to nie czuje potrzeby zmiany partnera/partnerki jak rękawiczek, tylko w pełni z własnej woli, pomimo braku zakazów i nakazów, jest w związku z nami.
I to dobry moment, aby podkreślić kilka kwestii, które pojawiają się w tym temacie jako wątki poboczne.
- Ja naprawdę wiem, że ludzie zdradzają i robią sobie w związkach okropne rzeczy. To się oczywiście zdarza i ja nie twierdzę, że tak nie jest.
- Wiem, że osobom, które czegoś takiego doświadczyły, dużo trudniej jest zaufać kolejnym partnerom. Ale nie możemy doprowadzać do tego, że nowy partner ponosi konsekwencje tego, co zrobił poprzedni. Każdy na początku zasługuje na jakiś kredyt zaufania.
- Wiem też, że statystycznie zdrady najczęściej odbywają się ze znajomymi i że dużą cześć z tego stanowią ex partnerzy.
- Wiem również i w 100% się z tym zgadzam, że wszyscy mają prawo do swoich emocji, również tych związanych z lękiem i zazdrością. W ogóle tego nie krytykuję. Ba, ja sama zazdrość odczuwam, ale już nauczyłam się, że jest ona MOIM (a nie partnera) problemem i nie mogę wykorzystywać jej do manipulowania partnerem i ingerencji w jego życie. Mogę mu nawet o niej powiedzieć, ale nie mogę oczekiwać, że w odpowiedzi na to on powie “ok, to ja w takim razie ograniczę kontakt z tą osobą”.
- No i wreszcie – wiem, że rozstania są trudne i bolesne. Przyznaję – malutko ich w życiu przeszłam, ale żadne nie spłynęło po mnie jak po kaczce. Trudno było też rozstać się po kilkunastu latach związku, mimo że było to rozstanie bardzo spokojne i dobrze przemyślane. Rozstania nie są miłe, bez względu na to, czy są z inicjatywy partnera czy naszej. Zapewne też bolą o wiele bardziej, kiedy para ma dzieci, albo kiedy odbywają się w nieprzyjemnej atmosferze. Żeby było jasne – ja tego też nie chcę tym postem negować.
Zaczęłam poruszać tematykę relacji po moim rozstaniu m.in. dlatego, że reakcje ludzi pokazały mi pewien społeczny problem. Traktowanie rozstań jako porażki, wielkiego problemu, żalu… Bo coś nie wyszło, bo nie jest do końca życia. W naszym społeczeństwie wciąż funkcjonuje przekonanie, że związki powinny być do grobowej deski, a to sprzeczne z wnioskami, do jakich dochodzą naukowcy, według których człowiek nie jest istotą z natury monogamiczną. W kilku(nastu) krótszych związkach zamiast jednego, poważnego na całe życie nie ma nic złego, a rozstania nie są żadną porażką, tylko początkiem nowej drogi. Nie bez powodu wiele osób po rozstaniach odżywa, a po nich często przychodzi nowa miłość, która przynosi mnóstwo pozytywnych emocji. Można przeżywać to w życiu kilka razy.
Jedyne, o co tak naprawdę mi chodzi w tym poście, a wcześniej też na Instagramie, to aby ludzie mieli w związkach większy luz. Żeby poczuli, że jak kiedyś partner ich opuści lub oni podejmą taką decyzję, to świat się nie zawali. Będzie przez chwilę ciężko, jasna sprawa, ale to można udźwignąć. Trzeba przejść przez okres żałoby (jego czas to bardzo indywidualna sprawa), a potem wszystko się poukłada i wszyscy będą szczęśliwi. Jedni wcześniej, drudzy później, ale to co najgorsze, na pewno minie.
Kiedyś też myślałam, że jest dużo mądrości w tym ckliwym obrazku starszej pary trzymającej się za ręce i podpisie “Teraz jest tyle rozwodów, bo dawniej wszystko się naprawiało zamiast od razu wyrzucać do kosza”. Dziś patrzę na to inaczej, bo ile razy można coś naprawiać? Czy to przyjemne chodzić całe życie w dziurawych, ale zacerowanych skarpetach, w których mimo wszystkich napraw jest jednak zimno, niewygodnie i coś uwiera? To się może sprawdzić, jak naprawia się coś 2-3 razy i to później świetnie funkcjonuje, ale czasami tych napraw jest za dużo, a coś uparcie dalej się psuje. Nie ma najmniejszego sensu tkwić w relacji, w której brakuje takiego zwykłego uczucia szczęścia i komfortu.
W związku z tym po co to kurczowe trzymanie się jednego partnera, paniczny lęk przed zdradą, zakazy, oczekiwania i trzymanie w złotej klatce? Czy nie lepiej cieszyć się związkiem ze świadomością, że nasz partner każdego dnia sam decyduje, że i bez tych zakazów chce z nami być? A jeśli pewnego dnia postanowi odejść (nawet do innej) – jest wolnym człowiekiem, widocznie przestał być w tym związku szczęśliwy i ma prawo szukać szczęścia gdzieś indziej. Jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że obojgu Wam wyjdzie to na dobre, choć w pierwszej chwili oczywiście trudno w to uwierzyć.
Nabieranie tego “wyluzowanego podejścia” w związku to jest proces. To nie zadziała tak, że dzisiaj stwierdzisz, że przestaniesz się spinać i nagle przestaniesz mieć szkodliwe przekonania. Aby coś się w tej kwestii zmieniło, już w trakcie trwania związku (a jeśli ktoś jest singlem, to nawet przed nim), trzeba zbudować silne fundamenty własnego poczucia szczęścia i bezpieczeństwa. Trzeba mieć swój świat – swoje pieniądze, znajomych, sposoby spędzania wolnego czasu bez partnera… Nie można dopuszczać do tego, że wraz z jego ewentualnym odejściem tracimy dosłownie wszystko, bo wtedy naprawdę grunt osuwa nam się spod stóp. Z takich ruin o wiele trudniej się podnieść i zbudować coś nowego. Nie róbmy tego też naszemu partnerowi. Ingerując w jego znajomości możemy wyrządzić mu wielką krzywdę, bo kto wie, czy to Wy kiedyś nie zostawicie go z niczym?
I tak, zanim pojawią się te zarzuty, sama to napiszę – to oczywiście perspektywa “bezdzietnej lambadziary”. Domyślam się, że jeśli w grę wchodzą dzieci, to podchodzi się do tego z większym lękiem o przyszłość, ale i wtedy zakazy nic nie zmienią. Jak partner będzie chciał zdradzić, to zrobi to nawet, jeśli mu na to nie pozwolisz. Tak samo, jeśli postanowi odejść w poszukiwaniu szczęścia gdzieś indziej. Ja jak najbardziej jestem zwolenniczką terapii i prób ratowania związków podczas kryzysów, ale… Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść.
Ja w relacji wolę skupić się nad tym, abyśmy oboje byli w niej szczęśliwi i aby żadne z nas nie miało ochoty na zdradę czy rozstanie. A jeśli mimo to kiedyś to nastąpi – oboje będziemy mieli swoje życie, innych znajomych i cały ten zewnętrzny świat, który pomimo związku też trzeba pielęgnować. Dlatego przeżyjemy. Bo życie nie kończy się na jednym człowieku i kurczowe trzymanie się go nie ma sensu.
Bardzo bym chciała, aby wzrosło zrozumienie dla krótszych relacji i aby przestano traktować je jak życiowe porażki. To naprawdę super sprawa, kiedy komuś udaje się iść razem przez całe życie za rękę. Ale tylko wtedy, kiedy obie strony naprawdę tego chcą i jest to efekt ich uczucia, dopasowania i wspólnego szczęścia… Nie wtedy, kiedy jest to wynikiem lęku przed rozstaniem, obawy przed samotnością, wzajemnych zakazów czy innych tego typu czynników.