Uff, jak to mówią – lepiej późno niż wcale. Zapraszam Was dzisiaj na małe podsumowanie kwietnia i rzeczy, które w tym miesiącu polubiłam lub odkryłam. Mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie, bo jak zwykle prezentuję rzeczy z bardzo różnych kategorii.
Chętnych zapraszam na film, na którym opowiadam o tych rzeczach i pokazuję je w formie video (tak, stanie na głowie też ;)):
A dla pozostałych wersja tekstowo-zdjęciowa:
Kwiecień zdecydowanie był miesiącem jogi. Zgodnie z planem na początku miesiąca kupiłam karnet “no limit” od poniedziałku do piątku do godziny 17tej i był to strzał w 10tkę. Niestety nie było ani jednego takiego tygodnia, w którym udałoby mi się iść na zajęcia codziennie, ale i tak była to bardzo opłacalna opcja. W kwietniu nauczyłam się też stać na głowie, co okazało się być znacznie prostsze i bardziej komfortowe niż myślałam. Odkryłam też, że joga prawdopodobnie ma cudowny wpływ na mój układ hormonalny! Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak książkowy, nieregulowany pigułkami cykl miesięczny jak w tym miesiącu, kiedy regularnie ćwiczyłam jogę i robiłam pozycje odwrócone.
Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, to chciałam pochwalić też ubrania sportowe marki F&F. Mam je od około 2 miesięcy i przez cały ten czas były dość mocno eksploatowane. Legginsy kosztowały ok. 40 zł, a nie prześwitują i są naprawdę solidnie wykonane. Koszulce też nie mam nic do zarzucenia. Warto zerknąć na te ubrania kiedy będziecie w Tesco 🙂
Jeżu co się dzieje z plecami w okolicy łopatek podczas tej asany :O
Mam nowego faworyta pośród napojów roślinnych! To “mleko” ryżowo kokosowe kupiłam kilka razy w Leclercu w promocji 1+1 za 15 zł. Cena bardzo przyzwoita, skład bardzo dobry, a smak… Najlepszy! Napój jest lekko słodki (ale nie ma dodatku cukru) i po prostu bardzo mi smakuje, póki co najbardziej ze wszystkich tego typu napojów.
Jeśli czasami skuszę się na zainstalowanie w telefonie jakiejś gry, to najczęściej jest to coś z cyklu “ucieczki z pokoju”. Rozwiązywanie zagadek jest nie tylko świetną zabawą, ale i treningiem dla naszych “szarych komórek”. Jakiś czas temu w Polsce pojawiły się escape roomy “na żywo” i jako fanka tych gier oczywiście postawiłam sobie za cel, aby jakiś odwiedzić. W kwietniu w końcu się to udało, do czego niewątpliwie przyczyniło się zaproszenie od Room Escape – potrzebowałam takiego bodźca, aby wreszcie zorganizować towarzystwo ;). Do pokoju może wejść grupka 2-5 osobowa, nas było czworo. Postawiliśmy na pokój “Piwnica” zlokalizowany w Room Escape na Śniadeckich. Przyznaję, że trochę się bałam czy nie wyjdziemy na głąbów, którzy nie potrafią poradzić sobie z zagadkami 😉 na szczęście w razie totalnej niemocy umysłowej “opiekun” obserwujący wszystko za pomocą kamer, może troszkę podpowiadać i naprowadzić grupę na właściwy trop. Odbywa się to za pomocą specjalnego monitora, na którym widać też upływający czas. Właściwie poza tym nie mogę powiedzieć Wam nic więcej, bo nie chcę psuć zabawy osobom, które taką rozrywkę mają dopiero przed sobą. Od siebie mogę tylko powiedzieć, że bardzo polecam wizytę w takim pokoju, bo to naprawdę dobra zabawa i ciekawa forma spędzenia czasu ze znajomymi. Ja na pewno będę chciała odwiedzić też kolejne pokoje, bo po jednym czuję niedosyt.
Miesiąc temu pokazywałam Wam mój notes podróżniczki i wspominałam, że mam zamiar wypełniać go wstecz. Przyznam, że dość długo się do tego zbierałam, bo bardzo nie lubię wywoływać zdjęć. Wybieranie ich jest tak upierdliwe, że odechciewa mi się to robić na samą myśl o tej zabawie. Tutaj dodatkowo zależało mi na tym, aby wywołane zdjęcia były jak najmniejsze, aby były tylko drobnym dodatkiem do notatnika – wszak nie jest on albumem na zdjęcia. Jakiś czas temu widziałam na kanale Kasi z Worqshop zdjęcia wywoływane przez Projektogram i wtedy pomyślałam, że to musi być coś dla mnie. I faktycznie – wybór zdjęć zajął mi bardzo mało czasu, bo w dużej mierze postawiłam na te z Instagrama lub Facebooka (do tego część zdjęć brałam z dysku). Wywołałam te mniejsze kwadraty i choć są naprawdę małe, mają dla mnie wielkość idealną do notesu podróżniczki albo do przyczepienia ich na lodówce zamiast magnesów z podróży. Jakość też jest bardzo dobra, więc potwierdzam wszystko co Kasia mówi na ten temat w swoim filmie :).
Na koniec gadżet, który kupiłam pod koniec kwietnia, ale już zdążyłam go pokochać. Kamerka sportowa Xiaomi Yi chodziła mi po głowie od jesieni, ale cały czas czekałam na wiosnę, która stwarza więcej okazji do nagrywania vlogów. Dodatkowo trochę się wahałam, czy jakość tych filmów będzie OK, czy będę chciała wzbogacić nimi moje vlogi… Oglądałam w sieci wiele nagrań prezentujących możliwości Xiaomi i cóż, tyłka to nie urywało. Ale powiedzmy sobie szczerze – czy sprzęt niewiele większy od pudełka zapałek może tworzyć coś spektakularnego? Kamerę jednak kupiłam, bo vlogi nagrywać chcę, a korzystanie z lustrzanki np. na rowerze zupełnie nie wchodzi w grę. I muszę przyznać, że jakość filmów nagranych Xiaomi Yi zupełnie przerosła moje oczekiwania (choć podkreślam, że były one niewielkie). Kamerka jest malutka i leciutka, a co za tym idzie dość dyskretna. Najnowsza wersja (1.3) daje nam możliwość nagrywania nie tylko w HD ale i w 2K. Obraz jest dobrej jakości, kolory wyraziste, szeroki kąt daje możliwość pokazania całkiem sporego zakresu naszego otoczenia. Ja jestem bardzo zadowolona :). Do kamery warto dokupić trochę akcesoriów, np. selfie stick z pilotem, uchwyt rowerowy, dodatkowe baterie i ładowarkę, obudowę wodoszczelną… To wszystko da nam możliwość nagrywania filmów w bardzo różnych sytuacjach.
Jeśli chodzi o jakość filmu, to ten vlog jest nagrany tą kamerą (nie jest to maksymalna dostępna rozdzielczość):
Kamerę i akcesoria do niej kupiłam w sklepie Fajnie i Tanio oraz na Allegro (też w tym sklepie, tylko przez aukcje). Kamera kosztowała 359 zł, akcesoria od 10 do 110 zł.
To tyle na dziś, napracowałam się troszkę, więc koniecznie dajcie znać, czy coś Was zainspirowało 🙂