Wiosną opowiadałam Wam o moich początkach z medytacją. Dziś muszę przyznać, że trochę na tej płaszczyźnie poległam. Nie udało mi się zrobić z medytacji swojego codziennego nawyku, przerwy od jej praktykowania trwały u mnie nawet tygodniami i nie mogę powiedzieć, że weszło mi to w krew. Nie zmieniam swojego zdania co do korzyści płynących z medytacji, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że ta “pasywna” forma medytacji nie jest dla mnie. Może nie tyle całkowicie nie jest dla mnie, co nie zawsze się u mnie sprawdza.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie jednak, że dokładnie tę samą rolę spełniają u mnie spacery. Samotne, tzn. bez drugiego człowieka, ale w moim przypadku oczywiście z psem (choć posiadanie psa absolutnie nie jest konieczne, a może nawet stanowić pewne utrudnienie). Spacerować z psem też można na różne sposoby i ja często dostosowuję ten swój spacer do aktualnego nastroju i potrzeb. Czasami pozwalam sobie na małą “burzę mózgu” – analizuję różne sprawy, jestem otwarta na płynące z otoczenia inspiracje… A czasami totalnie się wyciszam, trenuję wdzięczność lub/i uważność. Jak to wygląda? To naprawdę jest banalne, bardzo skuteczne i zarazem niesamowicie przyjemne. Trzymam się dosłownie kilku prostych zasad:
- Zostawiam w domu myślenie o pracy, nie sprawdzam maila, nie układam sobie w głowie listy rzeczy do zrobienia. Na początku może się to wydawać trudne, ale w rzeczywistości wcale takie nie jest. Wystarczy skupić się na kolejnych punktach.
- Mocno koncentruję się na otoczeniu i na swoich odczuciach. Na początku przyglądam się swojemu samopoczuciu fizycznemu – czy jest mi ciepło, czy mam wygodne buty, czy na przykład mam zakwasy po wczorajszych ćwiczeniach itp.
- Staram się odbyć ten spacer w miejscu, w którym jest mało ludzi, a dużo natury. I znowu analizuję, tym razem otoczenie – zatrzymuję się i patrzę na ptaki, obserwuję jak o danej porze roku wyglądają drzewa i trawniki, wpatruję się na przelatujące nad moją głową samoloty. Zdarza mi się też ukucnąć i obserwować owady. Zawsze zadziwiają mnie mrówki, są niesamowicie pracowite
Dzięki tym spacerom nabrałam jeszcze większego szacunku do natury. Czasami zdarza mi się sięgnąć po telefon, aby wygooglować nazwę jakiegoś ptaka i dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego gatunku. Obserwuję też innych ludzi, a że najczęściej w takich miejscach spotykam psiarzy, przyglądam się jakie mają relacje ze swoimi zwierzętami. Nikogo nie oceniam, koncentruję się na zwykłej obserwacji i na odczuwaniu pozytywnych emocji.
- Kiedy mam jakiś gorszy czas, staram się łączyć ten trening uważności z praktykowaniem wdzięczności. Tutaj też kluczowa jest koncentracja na tym co dobre. Odczuwam wdzięczność za pogodę (kiedy leje deszcz, raczej nie chodzę na te spacery ;)), za to, że mam czas korzystać z życia, za to że jestem zdrowa itd.
- Taki spacer wymaga czasu, o tej porze roku to minimum pół godziny, latem zazwyczaj trwa to co najmniej godzinę. Nie spieszę się, nie patrzę na zegarek, czasami wkurzam Lunę swoim zatrzymywaniem się i gapieniem się na różne obiekty ;).
Po takim spacerze czuję się identycznie jak po medytacji, czyli tak, jakby ktoś zrobił mi reset nagromadzonych w moim mózgu procesów myślowych ;). A przy okazji mam trochę aktywności fizycznej, szczęśliwego psa i dotleniony organizm.
Moim zdaniem takie uważne spacery to najprostsza medytacja. Choć oczywiście z teoretycznego punktu widzenia nie można nazwać tego medytacją, ale u mnie to spełnia właśnie taką rolę i poniekąd stanowi alternatywę (nie zrezygnowałam z tradycyjnej medytacji, ale praktykuję ją rzadziej niż te “spacery uważności”). Polecam Wam też jeden z odcinków ZdrowoManii, w którym psycholog, Magdalena Widłak-Langer opowiedziała o roli uważności i sposobach na wprowadzenie jej do swojego codziennego życia.