Kiedy ok. 1,5 roku temu nagrywałam do ZdrowoManii wywiad na temat akupunktury i medycyny wschodniej, postanowiłam, że kiedyś przetestuję to na sobie. Długo nie mogłam znaleźć ku temu okazji, aż w końcu okazało się, że mam ją od wielu lat… No ale po kolei.
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że to, co w naszej kulturze uznaje się za zdrowy styl życia, mnie przestaje wystarczać. Piramidy żywienia, zalecenia odnośnie aktywności fizycznej… Spoko, ale stosuję się do tego od dobrych kilku lat, a jednak nie mogę pochwalić się super zdrowiem. Przede wszystkim ewidentnie mam obniżoną odporność… Choruję zdecydowanie za często, w szczególności na infekcje górnych dróg oddechowych. Byłam z tym u dwóch laryngologów i jeden stwierdził, że “mam gardło 50-latki, taka moja uroda, trzeba nawilżać”, a drugi wręczył mi skierowanie do gastrologa i życzył “aby to nie było to, co myśli”, przy czym nie chciał powiedzieć co myśli. Dopiero internet i Wasze prywatne wiadomości pomogły mi dojść do tego, że mogę mieć refluks. W oczekiwaniu na wizytę u gastrologa, postanowiłam iść do lekarza medycyny wschodniej.
O swoim podejściu do medycyny wschodniej pisałam już w osobnym poście, ale chciałabym jeszcze tutaj podkreślić, że medycyna wschodnia nie jest opozycją dla medycyny współczesnej. Niektóre z metod medycyny wschodniej są zaakceptowane, a nawet rekomendowane przez WHO i obie te nauki mogą się świetnie uzupełniać w walce z niektórymi problemami. Co z resztą w wielu krajach jest stosowane i dzięki temu niektóre zabiegi medycyny wschodniej bywają refundowane.
Jak wygląda pierwsza wizyta u lekarza medycyny wschodniej?
Pierwszą rzeczą, o którą poprosiła mnie lekarka, było podanie jej rąk w celu zbadania pulsu. Złapała mnie za nadgarstki i po chwili opisała połowę moich problemów ze zdrowiem ;). Nie no, oczywiście przesadzam… Ale te spostrzeżenia były naprawdę bardzo trafne. W dodatku mniej więcej pokrywały się z tym, co zawsze wychodziło mi w ajurwedyjskich testach na dosze.
Nie raz już podkreślałam, że od lekarzy oczekuję przede wszystkim holistycznego podejścia. Dobrym przykładem jest tutaj właśnie moje gardło – lekarze zazwyczaj przepisują mi na nie tabletki lub płukanki, co pomaga wyleczyć infekcję, ale za kilka miesięcy dopada mnie ona znowu. Mnie interesuje dlaczego tak się dzieje i to przyczyny tego problemu chciałabym się pozbyć. Tutaj w gabinecie zapytano mnie o wiele rzeczy zupełnie niezwiązanych z gardłem, np. czy mam tendencję do wzdęć, albo czy często muszę chodzić do toalety na siusiu. Poruszono też kwestię stresu, która w wielu schorzeniach jest jedną z kluczowych rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę. Ja co prawda uważam, że nie mam stresującej pracy i ogólnie wiodę spokojne życie, ale prawda jest taka, że jestem emocjonalną, nerwową i wrażliwą osobą, a to też ma znaczenie.
Nie będę wchodzić w techniczne szczegóły co wstępnie u mnie zdiagnozowano, ale chętnie opowiem Wam, jak ma wyglądać leczenie.
Zalecenia lekarza medycyny wschodniej
Przede wszystkim zalecono mi zmianę diety na rozgrzewającą. Mam problemy z krążeniem, jestem po prostu zimna 😉 Co objawia się m.in. tym, że jestem typowym zmarzluchem i odczuwam temperaturę trochę inaczej niż inni. To by się zgadzało ;). Dostałam więc przykaz jedzenia jak największej ilości ciepłych posiłków, najlepiej doprawionych rozgrzewającymi przyprawami. Zero lodów, jogurtów… Jeśli będę jeść kanapki, to w towarzystwie ciepłej herbaty. To będzie dla mnie strasznie trudne, bo ja czasami przez cały dzień nie jem nic ciepłego. Ale ok, podejmę to wyzwanie, pewnie włączę do diety więcej zup i będę je jeść np. na kolację, lub nawet na śniadanie.
Dodatkowo przepisano mi 3 różne mieszanki ziół i tu mam nieco mieszane uczucia. Po pierwsze dlatego, że tabletki do ssania okazały się być drugą po soku z noni najobrzydliwszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałam w ustach. Naprawdę, to niewyobrażalne obrzydlistwo i cieszę się, że nie widziałam swojej miny po wzięciu tego do ust. Niemiłą niespodzianką okazała się również ich cena. Za 3 wystarczające na miesiąc opakowania zapłaciłam 150 zł. Wydawałoby się, że zioła są tanie, ale trzeba tu pamiętać, że te mieszanki są przygotowywane w Azji i stamtąd są sprowadzane. Pewnie stąd tak wysoka ich cena (plus marża dystrybutora oczywiście).
Trzecim zaleceniem jest akupunktura. I tu znowu – aby to miało sens, trzeba odbyć nawet kilkanaście takich zabiegów, w ok. kilkudniowych odstępach… Jeden zabieg kosztuje 60 zł, więc łatwo policzyć ile wyniesie nas np. 15 takich seansów. Myślę, że to jest trudny temat, bo to naprawdę duże pieniądze i myśl o ewentualnym wywaleniu ich w błoto może spędzać sen z powiek. Ja nie ukrywam, że zdecydowałam się na to również ze względu na bloga. Uważam, że jeśli zdarza mi się na nim coś zarobić, to dobrze wydawać to właśnie na tego typu rzeczy, aby móc później podzielić się z Wami wrażeniami i ewentualnymi efektami, lub ich brakiem oczywiście. Nie jestem super-hiper-optymistycznie nastawiona do akupunktury, więc nie będę przekłamywać rzeczywistości. Powiem Wam szczerze, jak to u mnie wygląda. Ale pamiętajcie, że nie jestem wyrocznią, zawsze tak jest, że to co działa na jednych, niekoniecznie sprawdza się u innych. Z tym niestety trzeba się liczyć.
Jak wygląda akupunktura – czy akupunktura boli?
Pierwszą akupunkturę przeżyłam zupełnie niespodziewanie, bo zaproponowano mi ją od razu po wizycie. Stwierdziłam, że ok, może to i lepiej tak z zaskoczenia ;). Zostałam zaproszona do pomieszczenia, w którym mogłam się roznegliżować do bielizny i położyć na łóżku (takim, jak do masażu), najpierw na brzuchu. Po chwili przyszła lekarka (inna niż ta, u której miałam konsultację), odczytała z kartki zalecenia co do mojej akupunktury i po zdezynfekowaniu wybranych miejsc zaczęła mi wbijać igły. Z pewnością interesuje Was czy akupunktura boli… Otóż zawsze wszyscy mi mówili że nie, ale ja nie do końca się z tym zgadzam, bo oczywiście czuć moment wkłuwania igieł. Porównałabym to do wkłucia towarzyszącego pobieraniu krwi, do czego jestem przyzwyczajona i co nie robi na mnie wrażenia, pomimo niskiego progu bólu. Później z tymi igłami leży się przez zalecony czas (u mnie to było ok. 15 minut) i w tym czasie przy niektórych nakłuciach czułam delikatnie ciągnięcie/pieczenie/mrowienie, ale nie nazwałabym tego bólem. Po tym czasie przychodzi lekarka, wyjmuje igły i każe się przekręcić na drugą stronę. Wszystko jest powtarzane z drugiej strony ciała i znowu leży się tak przez ok. 15 minut. Za każdym razem lekarka pyta też, czy jest nam zimno i czy chcemy być przykryci, ale z tego co słyszę z sąsiednich łóżek (oddzielonych oczywiście ściankami) – prawie nikt się na to nie decyduje 😉 chyba wszyscy (łącznie ze mną) nie potrafią sobie wyobrazić przykrywania się kocem, kiedy z ciała wystają igły.
Ja mam za sobą dwa zabiegi, i za pierwszym i za drugim razem lekarka wkłuwała mi igły w nieco innych miejscach. Za drugim razem robiła to nawet na twarzy, po bokach nosa, bo moim problemem jest też wiecznie lekko zatkany nos. Pozostawiło to po sobie dwie czerwone kropeczki, które zniknęły po kilku godzinach.
Podsumowując…
Na razie nie mam zdania czy medycyna wschodnia działa. Jestem pozytywnie (ale nie bardzo optymistycznie) nastawiona i póki co zadowolona z holistycznego podejścia, ale to, czy akupunktura działa i czy te wszystkie zioła pomagają, będę mogła ocenić po min. miesiącu kuracji. Podjęłam się tego i chętnie opowiem Wam później o ewentualnych efektach i odczuciach.
Przypominam o dwóch wywiadach, które robiłam do ZdrowoManii na temat medycyny wschodniej i akupunktury:
Czekam też na Wasze doświadczenia w komentarzach! Może okażą się pomocne dla innych, bez względu na to, czy są pozytywne, czy negatywne.