Dziś opowiem o tym, czego nauczyłam się po przejściu na freelance i czego nie miałam okazji nauczyć się pracując na etacie. To oczywiście bardzo indywidualna sprawa, ale w moim przypadku freelance okazał się bardziej rozwojowy niż praca dla kogoś, nawet jeśli ten ktoś inwestował w moje szkolenia.
Zacznijmy od tego, że freelancer to trochę “człowiek-orkiestra”. Samodzielna praca wymaga od nas poszerzania wiedzy z bardzo różnych zakresów, również tych nie związanych z naszą działalnością. Przyznaję – bywa to upierdliwe, ale jest to też bardzo rozwojowe.
Kwestie umów, własnej działalności itp.
Niewiele ponad rok temu nie miałam pojęcia z jakimi kosztami wiąże się prowadzenie firmy, jak wystawia się umowy itp. I szczerze mówiąc nadal do końca nie wiem, księgową nie zostałam, ale na własne potrzeby doszkoliłam się w tej kwestii. Za jakiś czas czeka mnie zakładanie DG i wtedy nauczę się jeszcze więcej.
Rozwój w różnych kierunkach
To chyba najcenniejszy z tych wszystkich punktów. Pracując w agencji od wszystkiego miałam podwykonawców – od pisania tekstów, prac graficznych itp. Nie mogłam wręcz zajmować się takimi rzeczami, bo moja rola była zupełnie inna. Teraz nie opłaca mi się do wszystkiego zatrudniać ludzi, więc najprostsze prace wykonuję sama. Musiałam nauczyć się obsługiwać program graficzny, podszkolić warsztat copywriterski (pisanie bloga to coś ZUPEŁNIE innego), zacząć tłumaczyć z angielskiego. Ostatnio nawet rysowałam koślawe storyboardy, wzbudzając tym zainteresowanie współpasażerów w metrze (nigdzie nie marnuję czasu ;)). Jeśli zajdzie taka potrzeba, na pewno rozwinę się też w innych dziedzinach.
Elastyczne podejście do czasu
Kiedy pracowałam na etacie, bardzo pilnowałam tego, aby wszystko miało swój czas. Praca w określonych godzinach, wolne popołudnia i weekendy… Inne rozwiązanie uważałam za złe. Nie chciałam mieszać pracy z życiem prywatnym i odwrotnie. Wiele osób mówi, że “na swoim” to wygląda zupełnie inaczej. Początkowo buntowałam się przeciwko takiemu podejściu, ale ostatecznie sama mu uległam. Praca, życie prywatne i blogowanie zaczęły mi się ze sobą mocno przeplatać… I cóż, nauczyłam się z tym żyć i nagle wszystko zaczęło się tak świetnie układać! Przykład – jadąc na prywatne spotkanie z koleżanką w metrze zrobiłam sobie plan jakichś działań do pracy, a podczas spaceru zrobiłam fotki, z których powstał cały wpis na bloga. Jedno spotkanie i TRZY pieczenie na jednym ogniu. Osiągnęłam wyższy poziom w organizacji własnego czasu – w zapracowanym okresie potrafię wycisnąć dzień jak soczystą cytrynkę 😉
Zamiana “muszę” na “chcę”
To chyba jedna z podstawowych zasad szczęśliwych i spełnionych w swojej pracy ludzi. Według Kasi to też sposób na prokrastynację :). Problem w tym, że ja kiedyś nie zawsze chciałam. Do wielu rzeczy naprawdę musiałam się zmuszać, bo nie były one zgodne z moimi zainteresowaniami, ale były obowiązkami zawodowymi. Teraz wszystko kręci się wokół tego co faktycznie chcę robić. Są w mojej pracy rzeczy, których nie lubię, to jasne i trudne do wyeliminowania. Ale kiedy muszę je wykonywać, przypominam sobie, że są one częścią większej całości. Czy muszę robić na koniec miesiąca te nudne raporty? Nie, ja zaczęłam je robić sama z siebie, bo chciałam pokazać klientom efekty mojej pracy. I tak jest z wieloma innymi rzeczami. Zamiana jednego słowa całkowicie zmienia postrzeganie swojej pracy i… życia ;).
U mnie na chwilę obecną to tyle, ale ciekawa jestem czego Wy (inni freelancerzy) nauczyliście się po porzuceniu etatu 🙂