Dziś mija tydzień od mojego zadrutowania, więc to dobry moment na kolejny wpis z pamiętnika aparatki. Muszę przyznać, że już od dłuższego czasu nie mogłam się doczekać tego dnia. Naprawdę. Założenie aparatu było moim wielkim marzeniem i byłam przekonana, że kiedy ten dzień nastąpi, zacznę się uśmiechać od ucha do ucha. Dziś już wiem, że się myliłam 😉
Zakładanie aparatu ortodontycznego
Zakładanie jednego łuku trwało ok. 45 minut. Nie był to może najprzyjemniejszy “zabieg”, ale nie chcę demonizować, wizyta u dentysty jest gorsza ;). Cały ten proces składa się z kilku etapów:
– czyszczenie zębów i przygotowanie ich do przyklejenia zamków
– zakładanie pierścieni
– przyklejanie zamków i naświetlanie ich w celu utwardzenia
– przeciągnięcie przez zamki łuku i przymocowanie go gumkami (ligaturkami)
A co potem?
Kiedy ortodontka z asystentką uwolniły moją szczękę i podały lusterko, myślałam, że się rozpłaczę, bynajmniej nie z tej radości ze spełnionego marzenia ;). Raz, że czułam w szczęce ogromny dyskomfort i w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl “jak z tym funkcjonować??”. Dwa, że widok w lustrze też nie przypadł mi do gustu ;). No ale ok, co zrobić…
Po powrocie do domu natychmiast zastosowałam się do Waszych rad (za które bardzo, bardzo Wam dziękuję!!!) i okleiłam się woskiem ;). Konkretnie kilka zamków, które podejrzewałam o złe zamiary względem mojej śluzówki. Później stopniowo rezygnowałam z wosku aby się od niego nie uzależniać. Niestety w jednym miejscu nie mogę z niego zrezygnować, ale na szczęście jest to miejsce niewidoczne. Ogólnie jeśli chodzi o obtarcia śluzówki – w ogóle nie miałam z nimi problemu, może to dzięki Waszym radom :).
Jeśli natomiast chodzi o ból – po tym co się naczytałam i nasłuchałam, spodziewałam się, że zęby będą boleć przez cały czas. Bałam się tego, ale w ogóle nie miało to miejsca. Pod tym względem mogłam zupełnie normalnie funkcjonować. Ból odczuwałam tylko przy dotyku, jakimkolwiek, nawet lekkie dotknięcie rurką podczas picia napoju powodowało ból. I to miało trwać max. 3 dni, ale u mnie zajęło prawie tydzień.
Wiązało się to oczywiście z przejściem na dietę “bezzębną”. Nie mówię, że płynną, bo dzień po założeniu na przykład zjadłam u mamy rybę po grecku i placki ziemniaczane (a raczej ich środek pokrojony na mini-mini kawałeczki). Mam takie spostrzeżenia, że jedzenie spożywane w sposób “bezzębny” jest pozbawione smaku. Jednak to istotne aby rozprowadzać pokarm po wszystkich kubkach smakowych ;). Generalnie przez te pierwsze dni strasznie tęskniłam za normalnym jedzeniem i skręcało mnie z zazdrości na widok najzwyklejszych kanapek. Chociaż koktajle, smoothie i zupa marchewkowa są naprawdę przepyszne 😉 ale ile można?
Dopiero w sobotę olśniło mnie, że mogę spróbować wykorzystać ósemki. Nie usuwałam ich, bo moja dentystka uznała, że wyrosły mi w sposób prawidłowy i są pełnowartościowe. Baaardzo mi się przydały, dzięki nim po ponad tygodniu mogłam sobie przypomnieć jak to jest coś przeżuwać.
No dobrze, to tyle jeśli chodzi o moje samopoczucie fizyczne. Przejdźmy do psychicznego, bo to trochę inna sprawa. Co tu dużo mówić – ja po założeniu aparatu czułam się jak po nieudanej operacji plastycznej. Cały czas mam problem z zaakceptowaniem tego rusztowania na moich zębach i pewnie nie zmieni się to dopóki trochę się one nie wyprostują (aparat teraz tylko podkreśla tę wadę). Na szczęście mój mężczyzna mówi, że aparat jest sexy, ale nie sądzę abym kiedyś doszła do podobnego wniosku ;). Ja póki co dopiero powoli zaczynam go akceptować.
Podsumowując moje samopoczucie w dwóch zdaniach – fizycznie mogło być gorzej, ale psychicznie mogłoby być lepiej 😉. Już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty i podkręcenia tego mechanizmu 😉