Znacie to uczucie, kiedy już w niedzielę po południu macie kiepski nastrój, bo myślicie o poniedziałku? Jeśli nigdy tego nie doświadczyliście, to jesteście szczęściarzami. Ja w całym moim “zawodowym” życiu niewiele miałam takich okresów, ale kiedy się one pojawiały, był to dla mnie sygnał, że czas na zmiany. Chyba w każdej pracy pojawiają się czasem problemy, które wpływają na tę niechęć do poniedziałku. Na przykład kiedy nawarstwiają się mało przyjemne sprawy lub zaległości… O ile to okresy przejściowe to moim zdaniem wszystko jest ok, ale jeśli zaczyna się z tego robić stan permanentny, to… chyba trzeba coś z tym zrobić, prawda? Dla mnie freelance miał być sposobem na “odczarowanie poniedziałków”. Czy tak się stało?
Zacznijmy od najważniejszego – jednym z moich założeń dot. freelance’u było “dobieranie sobie” klientów. Zdaję sobie sprawę jak głupio to brzmi – niestety to nie tak, że klienci walą do mnie drzwiami i oknami, a ja przeprowadzam casting 😉 Nie. Ja po prostu dbam o to, abym lubiła wszystkich swoich klientów, promowane produkty lub usługi i co za tym idzie – moje obowiązki zawodowe. Dlatego nie szukam klientów wśród producentów wędlin czy kleju do glazury, bo to nie moje klimaty… Mogę oczywiście podejść do sprawy w pełni profesjonalnie i robić swoje bez względu na osobiste upodobania, ale… No właśnie, tu przechodzimy do sedna – musiałam to robić pracując na etacie w agencji. Wiem, że to może doprowadzić do wypalenia. Teraz nie mogę sobie na to pozwolić – chcę lubić swoją pracę, nie chcę stresować się z powodu nadejścia poniedziałku. Dlatego podsumowując – dbam o to, aby współpracować z fajnymi partnerami biznesowymi i aby wspólnie z nimi promować produkty, do których sama również jestem przekonana. Uważam, że to układ win-win.
Oczywiście, ze takie podejście przekłada się na kwestie finansowe. Ale o tym już pisałam, więc teraz tylko w skrócie wyjaśnię – pieniądze nie są dla mnie ważniejsze od mojego dobrego samopoczucia.
Teraz moje poniedziałki wyglądają inaczej. Wstaję rano wyspana, sprzątam biurko po weekendzie i siadam do pracy bo chcę, a nie bo muszę. Każdy poniedziałek przynosi nowe wyzwania, które podejmuję z przyjemnością – w końcu sama je do swojego życia zaprosiłam i nikt mi ich nie narzucił.
A żeby nie było za słodko 😉 ten post napisałam dziś rano i jak widać bije od niego pozytywne nastawienie. Następnie od pisania oderwały mnie moje cudowne wyzwania, które solidnie mnie przeczołgały i wypompowały… Ale to nic! Zaraz wyłączę komputer i pójdę na spacer z psem, a jutro rano usiądę do tego wszystkiego z nową energią.
I nie ważne, czy pracujemy na etacie czy na własną rękę – moim zdaniem o ten komfort dobrego samopoczucia o poranku trzeba dbać. I szkoda niedzieli na myślenie o poniedziałku. Serio.