Work-life balance, czyli mówiąc po naszemu równowaga pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym, to niesamowicie ważna sprawa. Dla mnie najważniejsza i zawsze bardzo o nią dbałam. Nie da się żyć samą pracą – jest to niezdrowe i do niczego dobrego nie prowadzi.
Kiedy pracowałam na etacie, to było stosunkowo proste – wszystko miało swój czas, były godziny pracy i wolne godziny popołudniowe i weekendy. Rzadko pozwalałam sobie na odstępstwa od tego, a jak musiałam czasami wieczorem popracować, był to dla mnie spory ból. Po przejściu na freelance moja równowaga została zachwiana na korzyść czasu wolnego. Na początku miałam go zbyt wiele i zupełnie nie potrafiłam się zorganizować. Później posypały się zlecenia i zaczęłam pracować za dużo, tłumacząc sobie, że równowaga w przyrodzie musi być – po luźniejszej pierwszej połowie roku przyszedł czas na odpracowanie jej. W końcu jednak przypomniałam sobie jakie są moje życiowe priorytety (zdrowie i dobre samopoczucie, nie pieniądze) i nauczyłam się odmawiać. Jesienią ubiegłego roku wydawało mi się nawet, że wypracowałam sobie idealny złoty środek i że teraz będzie już sielanka. Tiaa…
Prawie każdy kto pracuje na swoim mówi, że tak naprawdę jest w pracy 24h na dobę. Nigdy nie podobało mi się to stwierdzenie, więc postawiłam sobie za cel udowodnienie sobie i innym, że może być inaczej i że nawet prowadząc własną działalność można uwolnić od niej swoje myśli na jakąś część dnia. Niestety, poniosłam na tej płaszczyźnie klęskę. Przez ostatnie tygodnie myślałam o pracy niemal non stop – przed zaśnięciem, zaraz po przebudzeniu, na zakupach, w poczekalni u lekarza, stojąc w korku… itd. Będąc u rodziców opowiadam o pracy, ze znajomymi rozmawiam o pracy, nawet oglądając film rozmyślam jak rozwiązać jakiś problem albo przypominam sobie co mam zrobić. Kiedy praca jest pasją, bardzo łatwo się w niej zatracić. Ale skoro uświadomiłam sobie, że wpadłam w tę pułapkę, to jestem na dobrej drodze do ocalenia 😉 opracowałam sobie plan naprawczy i wprowadzam go w życie od około tygodnia. Idzie mi całkiem nieźle! Największy problem póki co mam z punktem drugim.
1. Koniec z siadaniem do pracy zaraz po przebudzeniu
Bywały takie dni, że wiedząc jak wiele mam do zrobienia, włączałam komputer jeszcze leżąc pod kołdrą albo siadałam do niego zaraz po wyjściu z łóżka. Praca oczywiście całkowicie mnie pochłaniała i dopiero koło południa uświadamiałam sobie, że wypadałoby zjeść śniadanie. Dość tego. Postanowiłam zaczynać dzień od lekkiego treningu – 10 minut z Mel B plus stretching. A wszystko to koniecznie w towarzystwie dobrej muzyki. Czy muszę dodawać, że pełna koncentracja na dźwiękach muzyki i na wysiłku swojego ciała jest obowiązkowa?
2. Minimum jeden posiłek przy stole
Niestety ostatnio to norma, że jadam posiłki przy komputerze. Niby robię to z oszczędności czasu, ale i tak wtedy nie pracuję na 100%, więc to bez sensu. Mój plan to robienie sobie pełnoprawnej przerwy na śniadanie, obiad lub kolację podczas której nie sprawdzam na tablecie maila. Idealnie byłoby jeść śniadania przed włączeniem komputera, ale nie stawiam sobie poprzeczki aż tak wysoko ;).
3. Nie sprawdzanie maila poza domem
Kolejny idiotyczny nawyk – częste sprawdzanie maila kiedy wyjdę gdzieś coś załatwić. Zazwyczaj i tak nie mogę wtedy odpisać czy zrobić tego o co ktoś mnie prosi, a oczywiście mam już tym nabitą głowę. Postanowiłam nie sprawdzać poczty podczas niezbyt długich wyjść, chyba że czekam na coś bardzo ważnego co np. mogę załatwić telefonicznie nawet będąc poza domem.
4. Mniej rozmów o pracy ze znajomymi
Ciężko będzie, bo wszyscy w dużej mierze żyjemy pracą. W ciągu ostatniego roku kilka osób w moim otoczeniu założyło swoją firmę, więc naprawdę mamy co omawiać. Ale gdyby tak przystopować z tym tematem? Marta, myślisz, że to możliwe? 🙂
5. Więcej aktywności fizycznej
Taniec, squash, bieganie… Właściwie każda aktywność sprzyja przełączeniu mózg z trybu “praca” na tryb “relaks”. Chyba czas się przeprosić z bieganiem.
6. Evening chill
Zapożyczenie celowe, to tytuł mojej ulubionej wieczornej playlisty na Spotify. Czasami chodzę spać niemalże prosto z pracy, przez co podczas zasypiania myślę jeszcze o różnych obowiązkach. Zarządzam minimum godzinną przerwę pomiędzy pracą a położeniem się do łóżka.
6 stosunkowo prostych punktów… Ale jednak muszę się pilnować aby się ich trzymać. Wyjazdy i urlopy też są fajnym rozwiązaniem, ale pomagają na krótko. O równowagę trzeba dbać codziennie, a nie “z doskoku”. Ciekawa jestem czy ktoś z Was też przyłapał się na takim zatraceniu w pracy i jak sobie z tym poradził. Dajcie znać w komentarzach 🙂