Najwyższy czas na recenzję książki, która odniosła niesamowity sukces – w księgarniach jest już trzeci jej dodruk! Wcale mnie to nie dziwi – kuchnia roślinna (na moje szczęście) jest coraz popularniejsza, a Marta Dymek na swoim blogu od dawna pokazuje, że takie gotowanie może być smaczne, zdrowe i wcale nie skomplikowane. Uwielbiam Jadłonomię, zarówno online jak i offline 🙂
Najpierw kilka faktów na temat samej książki. Jest naprawdę przepięknie wydana, ma grubą oprawę i dość pokaźne rozmiary. Na ponad 280 stronach znajdziemy 150 przepisów, z czego 100 jest zupełnie nowych, a pozostałe można znaleźć też na blogu. Na początku poznajemy historię autorki i jej wskazówki co przydaje się w kuchni weganina (i nie tylko). Na liście niezbędników jest m.in. blender ręczny, sos sojowy i wędzona papryka. Szczerze mówiąc sama nie wiem jak mogłam kiedyś żyć bez wędzonej papryki, przecież to najwspanialsza przyprawa na świecie 🙂 (na podium razem z chili i cynamonem).
Dodatkowo na końcu książki znajdziemy przepisy podstawowe np. na bulion warzywny lub bułki burgerowe.
Książka podzielona jest na kategorie według dominujących w przepisach składników. Przyznam, że dla mnie jest to ciut mało intuicyjne, osobiście wolałabym podział na rodzaj przepisu, np. zupy w jednym dziale, pasty kanapkowe w innym, pasztety w innym itd. Ale można się przyzwyczaić do takiego podziału, a na końcu na szczęście mamy całkiem czytelny spis wszystkich potraw.
Co do samych przepisów – ślinka cieknie na ich widok. Zdjęcia są bardzo “swojskie”, ale apetyczne – nie są przesadnie wystylizowane, podoba mi się to. Każdy przepis składa się z krótkiego wstępu, listy składników, opisu procesu przygotowania i dodatkowego komentarza autorki – np. podpowiedzi gdzie kupić jakiś składnik albo czym go zamienić.
Ja póki co zaliczyłam tylko dwie wpadki – dwa przepisy zupełnie mi nie podeszły, ale nie wiem czy to wina jakiegoś mojego błędu czy może po prostu nie były to moje smaki. Nie będę nawet mówić co to było, bo nie chcę nikogo do niczego zniechęcać – przecież każdy ma inny smak.
Książka kosztuje 69 zł i choć może się to wydawać dużo – zapewniam, że jest tak wysokiej jakości, że jest warta tej ceny.
No dobra, to teraz czas na mój póki co ulubiony przepis na chili sin carne 🙂
- - 1 szklanka suchej czerwonej fasoli ugotowanej do miękkości lub 2 puszki czerwonej fasoli
- - 3 papryki (najlepiej różnokolorowe)
- - 2-3 cebule
- - 2 łodygi selera naciowego
- - 1/4 szklanki przecieru pomidorowego
- - 1,5 łyżeczki mielonego kuminu
- - 1,5 łyżeczki ostrej papryki (lub trochę mniej chili)
- - 1 łyżeczka słodkiej papryki
- - 1 łyżeczka wędzonej papryki - koniecznie! Ona robi tu kawał roboty 🙂
- - 0,5 łyżeczki cynamonu
- - 2 łyżki sosu sojowego
- - 1 łyżka octu balsamicznego
- - kilka łyżek oleju
- - sól i pieprz
- Papryki pokroić na niezbyt wąskie paski i zgrillować na patelni grillowej aż lekko zmiękną.
- Cebulę, selera i zgrillowane papryki pokroić w kostkę i wrzucić to na podgrzany olej, a następnie doprawić przyprawami sypkimi.
- Po podduszeniu tego przez ok. 10 minut dodać fasolę, przecier pomidorowy, sos sojowy, ocet balsamiczny, sól i pieprz
- Dusić to przez około godzinę i postarać się w tym czasie nie zjeść wszystkiego.
- Chili doskonale smakuje z ryżem lub po prostu z chlebem. Nie polecam podawać go z kaszą gryczaną, jakoś te smaki ze sobą nie współgrają. Całość można ozdobić posiekaną kolendrą - osobiście nie znoszę tej przyprawy, więc to pomijam.