Gdybyście zapytali mnie za co najbardziej kocham freelance, mogłabym odpowiadać na to pytanie ciągiem przez co najmniej godzinę. Tych rzeczy jest mnóstwo! Gdybym jednak miała wybrać jedną, nie miałabym z tym najmniejszego problemu. Nie wiem tylko czy da się to określić jednym słowem, ale zdecydowanie – najbardziej kocham freelance za wolność, elastyczność i niezależność. Za to, że wszystko zależy ode mnie.
Każdy freelancer sam decyduje jaką drogę wybierze. Można pracować dużo i ciężko i zarabiać spore pieniądze, a można też postawić na zupełnie inne wartości. Możliwości jest tyle ilu jest freelancerów. Ja nie ukrywam, że powodem mojej rezygnacji z etatu nie była chęć poprawienia swoich zarobków. Wręcz przeciwnie – liczyłam się z tym, że mogą się one zmniejszyć. Ja chciałam mieć więcej czasu na życie. Być może to mało popularny powód w czasach, kiedy prawie wszyscy chcą mieć więcej, ale nie czasu tylko pieniędzy i rzeczy materialnych – lepszy samochód, większe mieszkanie, dalsze podróże. Ja oczywiście też chcę zwiększać komfort swojego życia, ale nie jest to moim priorytetem. Nigdy nie będę się zarzynać czy decydować na pracę w stresujących warunkach aby ten nowy samochód czy mieszkanie zdobyć. Jeśli większe pieniądze przyjdą jako skutek uboczny pracy, którą bardzo lubię – to super. Jeśli nie, mnie i tak będzie dobrze z tym co mam. Jest mi dobrze z tym, że w piękny wiosenny dzień mogę pojechać z psem na dłuższy spacer za miasto. Cieszę się, kiedy mam gorszy dzień i mogę sobie pozwolić na odpuszczenie, zostanie w łóżku czy spotkanie z przyjaciółką w środku dnia. I wiecie co? Czuję się szczęśliwa i nie potrzebuję więcej. Pewnie mogłabym w tym czasie wziąć jakieś dodatkowe zlecenia i zarobić na lepsze wakacje czy zmianę samochodu, ale… chyba za mało mi na tym zależy skoro tego nie robię.
Niektórzy mogą powiedzieć, że to z mojej strony lenistwo, ale dla mnie to życie tu i teraz i delektowanie się życiem zanim mnie ono negatywnie zaskoczy. Ponad 2 lata temu straciłam w wypadku przyjaciela, a jego odejście całkowicie odmieniło mój stosunek do życia. Tamto wydarzenie przyczyniło się też do mojej decyzji o odejściu z etatu – poczułam, że marnuję swoje życie, a przecież w każdej chwili może mi ono zostać odebrane. Powiem szczerze – gdyby mój przyjaciel żył, nie mam pojęcia czy byłabym teraz w takiej sytuacji jak teraz. Intuicja podpowiada mi, że jednak trzymałabym się etatu i nie zdecydowałabym się na jego porzucenie. Nie wiem czy w ogóle przyszłoby mi to do głowy, przecież wtedy nie miałam poczucia, że życie jest kruche i że marnuję je tracąc nerwy w swojej pracy.
Czasami piszecie, że bardzo dużo pracuję. Ale to nieprawda, ja aktualnie pracuję o wiele mniej niż na etacie. Owszem, są dni, kiedy pracuję po kilkanaście godzin dziennie, ale dla równowagi są też takie, kiedy mogłabym włączyć komputer tylko na 2 godziny. Inna kwestia, że naprawdę trudno mi ocenić co w moim życiu jest pracą a co nie. Czy jest nią testowanie nowych przepisów, bo niektóre mogę potem wykorzystać w ZdrowoManii? Czy pracą jest doszkalanie się z obsługi YouTube albo czytanie książki, o której potem napiszę na blogu? Gdyby przyjąć, że to wszystko jest pracą, to faktycznie pracuję dużo, ale czy takie założenie jest słuszne…? Pracy, za którą nie przepadam a do której kilka razy w tygodniu muszę przysiąść i wykonać ją na określony termin jest w moim życiu bardzo mało. Wszystko inne robię pod wpływem jakiegoś “flow” i serio – w ogóle nie czuję, że pracuję. Poświęcam też wiele czasu na bloga, ale choć ten czasami na siebie zarabia – tego też nie nazywam pracą. To chyba tak jak w tym powiedzeniu “Rób to co kochasz, a nigdy nie będziesz musiał pracować”. To dlatego mam problem z zaliczaniem pewnych swoich działań jako pracy.
I naprawdę kocham freelance za to, że dzięki niemu mogę pracować mniej i mam więcej czasu na delektowanie się życiem. Cieszyć się życiem można też na Malediwach za zarobione dzięki ciężkiej pracy pieniądze, ale to nie jest mój cel (co oczywiście nie znaczy, że inni nie mogą takiego mieć).
Piszę ten post po to, aby pokazać, że w dzisiejszych czasach można mieć też takie podejście do pracy. I jeśli też chcielibyście pracować mniej i zastanawiacie się, czy wszystko z Wami w porządku czy może jesteście leniami do potęgi, zapewniam, że nie jesteście sami. I że jest coś pomiędzy obijaniem się i życiem na czyjś koszt a zarzynaniem się w celu zadowolenia szefostwa albo klientów. I żeby była jasność – zupełnie nie neguję robienia kariery i postawy nastawionej na zarabianie dużych pieniędzy. Swoje słowa kieruję raczej do tych, których marzenia są bardziej przyziemne i być może czują się z tym dziwnie w dzisiejszym świecie. A przecież nie wszyscy muszą być prezesami, budować dom za miastem i zmieniać auto kiedy kończy się na nie gwarancja. Najważniejsze aby wsłuchać się w swoje priorytety, żyć zgodnie z nimi i czerpać z tego radość. Ot, całe przesłanie tego przydługiego posta 😉
Oczywiście bardzo chętnie poznam Wasze opinie na ten temat i Wasze priorytety. Zapraszam do komentowania.