Skończyła się moja przygoda z aparatem ortodontycznym… Trwała niecałe 2 lata, a mówiąc konkretniej – w sumie 22 miesiące:
- górny łuk założyłam 15 stycznia 2014, a zdjęłam 3 września 2015, czyli nosiłam go nieco ponad półtora roku
- dolny łuk założyłam 25 czerwca 2014, a zdjęłam 25 listopada 2015, czyli nosiłam go niecałe półtora roku.
Czas leczenia przewidywany wstępnie przez ortodontę – do półtora roku. Jak widać nie do końca się to udało, ale ten czas ponad normę to była też wina problemów ze zgraniem się z ortodontą w okresie wakacyjnym itp. Generalnie – naprawdę bardzo szybko zleciało… Czy było ciężko przetrwać ten czas? Poza kilkoma poważnymi kryzysami – nie. Czy było warto? W moim przypadku oczywiście tak. Nowy uśmiech otwiera wiele możliwości, poprawia samoocenę, samopoczucie… A to jest bezcenne, więc nie żałuję ani jednej wydanej na aparat złotówki.
Koszty
A propos tych złotówek, to ile ich było? Mniej niż się spodziewałam. Wynika to z dwóch rzeczy… Po pierwsze jako pesymistka założyłam, że będę nosić aparat 2 lata. Po drugie liczyłam, że podczas każdej wizyty z dwoma łukami będę płacić 250 zł. Tak się jednak nie stało, było całkiem sporo wizyt, kiedy ortodontka zmieniała coś tylko przy jednym łuku, a wtedy za wizytę płaciłam 150 zł. Nie znając też kosztów zdjęcia aparatu i retencji, wymyśliłam sobie, że będą to kwoty nieco wyższe niż są w rzeczywistości. Ostatecznie spodziewałam się wydatku rzędu kilkunastu tysięcy, a zmieściłam się w 10 tys. Przy czym koszty te można podzielić mniej więcej tak:
- 2000-2500 zł – przygotowanie do założenia aparatu (pierwsza konsultacja, wyciski, rentgen, wyleczenie wszystkich zębów, ewentualna wymiana jakichś starych plomb, czyszczenie przed zadrutowaniem itp.) – koszty te u mnie mocno zawyża jedno leczenie kanałowe
- 3100 zł – założenie dwóch łuków
- 3000-3500 zł – comiesięczne wizyty (nie wiem dokładnie bo na koncie widzę, że na wizyty poszły 3 tys, ale pamiętam, że kilka razy płaciłam za nie gotówką)
- 1000 zł – zdjęcie obu łuków i retencja (500 zł zdjęcie górnego łuku + nakładka przezroczysta, 500 zł zdjęcie dolnego łuku + “drucik” retainer)
- do tego trzeba doliczyć niezliczoną ilość szczoteczek do zębów, wyciorków i innych tego typu rzeczy 😉
Trzeba oczywiście podkreślić, że większość tych kosztów rozkłada się w czasie, więc naprawdę nie jest tak źle. W mniejszym mieście mogą one być jeszcze mniejsze, bo pewnie koszty comiesięcznych wizyt są niższe (są?).
ALE… To wszystko to nie koniec kosztów związanych z aparatem, bo to nie koniec wizyt u ortodonty. Przez jakiś czas trzeba jeszcze kontrolować efekt. Ja taką wizytę kontrolną będę miała w styczniu.
Efekty
Zacznijmy od tego, że w moim przypadku nie są idealne. Zęby faktycznie są równiuteńkie, ale nieco zepsuł mi się zgryz. Górna szczęka jest o pół zęba za mocno z obu stron wysunięta. Owszem, można było to naprawić, ale tylko poprzez usunięcie dwóch zdrowych zębów, już pod sam koniec leczenia… Nie zdecydowałam się na to, bo to i tak nie gwarantowałoby osiągnięcia idealnego efektu, a efektem ubocznym mogła być zmiana rysów twarzy. I cóż, zgodnie z moimi obawami zdjęcie dolnego aparatu jeszcze uwypukliło ten efekt wysuniętej szczęki. No ale za stara jestem żeby płakać z takiego powodu, trzeba to zaakceptować i już. Bardziej doskwiera mi związana z tym problemem lekka wada wymowy, której chyba przez aparat się nabawiłam. W przyszłym roku chciałabym pójść do logopedy aby zacząć pracować nad dykcją.
To jak moje zęby wyglądały PRZED można zobaczyć w tym poście.
Retencja
Na górze noszę przezroczystą nakładkę, z którą od razu się polubiłam. Jeśli macie do wyboru taką opcję retencji – bardzo polecam! Mogę ją nosić prawie cały dzień, nawet wychodząc do ludzi, bo nie rzuca się w oczy i nie przeszkadza w mówieniu… Jedynym jej minusem (w porównaniu ze stałym aparatem) jest to, że nie można w niej jeść i pić nic poza wodą, więc trzeba analizować czy np. wychodząc gdzieś na miasto planuje się coś spożywać… Wtedy albo trzeba zabrać ze sobą pojemnik na nakładkę i akcesoria do mycia zębów, albo po prostu jej nie zakładać. Ale jest to upierdliwe tylko na początku, bo po jakimś czasie możemy nosić nakładkę już tylko na noc. Co jest ważne przy tym rodzaju retencji – trzeba się bardzo pilnować, aby nie zapomnieć jej ze sobą zabrać na jakiś wyjazd. Czasami 2 dni nie zakładania jej mogą spowodować, że już się w nią nie zmieścimy.
To zdjęcie jest zrobione z nakładką. Na pierwszy rzut oka zupełnie jej nie widać.
Dopiero kiedy przyjrzymy się z bliska, widać, że coś tam jest i trochę się błyszczy 😉
Zagadka – czy na tym zdjęciu z profilu pod hasłem “efekty” mam nakładkę, czy nie? 😉
Na dole mam inną retencję, przyklejany po wewnętrznej stronie drucik. Na razie jest on nieco upierdliwy, język jeszcze się nie przyzwyczaił, więc niewygodnie mi się je i troszkę seplenię. Myślę jednak, że szybko się przyzwyczaję i problem ten zniknie.
Jak z perspektywy czasu oceniam swoje leczenie?
Było zaskakująco bezproblemowo. Zaliczyłam tylko dwie “wpadki”. Pierwsza to stan zapalny szóstki, który spowodował konieczność zdjęcia pierścienia na miesiąc… A drugi to odklejenie jednego zamka przez dentystkę podczas usuwania kamienia. Poza tym nie miałam wielu powodów do narzekań… Na dietę płynną przechodziłam tylko po zakładaniu łuków, comiesięczne wizyty nie powodowały takiej konieczności. Niezbyt miło wspominam też okres noszenia wyciągów (mój rekord to zakładanie 6 wyciągów jednocześnie) i przez nie wylałam trochę łez, ale szybko o tym “cierpieniu” zapomniałam.
Podsumowując odczucia po rozstaniu się z aparatem…
Ja chyba przez to że oba łuki zdejmowałam osobno, nie odczułam żadnego szoku po zdjęciu aparatu. Nie było mi jakoś szczególnie łyso, nie mówiło się dziwnie (nie licząc tego lekkiego seplenienia po założeniu dolnej retencji). Jedyne co zaskakuje to ta łatwość mycia zębów! Niesamowite uczucie kiedy szczoteczka tak po prostu przesuwa się po zębach i o nic nie zahacza :D. Myślałam, że będę miała obsesję pt. “zęby mi się wykrzywiają”, ale nic takiego się nie dzieje. Przestrzegam zaleceń dot. retencji, więc zęby są cały czas na swoim miejscu, a ja nie zaprzątam sobie głowy myśleniem o nich.
Mam za to obsesję na punkcie dbania o zęby. Został mi nawyk częstszego ich mycia i już na pewno nie będę dopuszczać do sytuacji, że jakaś próchnica mi się rozrasta a ja nic z nią nie robię. Dobrze, że już nie boję się dentysty. Niedługo planuję zrobić piaskowanie, aby te zęby jeszcze dobrze doczyścić z kleju itp… Nieśmiało myślę też o jakimś wybielaniu, ale na razie chcę dać odpocząć szkliwu.
Mam też małe zboczenie na punkcie zębów innych ludzi… Potrafię niemal bezbłędnie rozpoznać kiedy ktoś nosił aparat, a kiedy efekt prostych zębów jest naturalny, tzn. bez wspomagania aparatem ;). Gorzej, że nie potrafię się czasami powstrzymać od zadania tego pytania :D. Jak ktoś z kim rozmawiam ma prosty, ładny uśmiech, nie mogę się też powstrzymać od powiedzenia mu tego. No ale to chyba nic złego, ludziom robi się wtedy miło.
Ufff, podsumowując… Dobrze mieć to już za sobą, ale nie wspominam aparatu jako jakiegoś życiowego koszmaru. Szybko minął ten czas, było warto… Ale na pewno nie polecam zakładania aparatu każdemu. To jednak spora ingerencja w organizm, nie jestem pewna czy nie odbije się to na moich zębach “na starość”. Ale jeśli ktoś ma jakiś poważny problem ze zgryzem, albo zwyczajnie ma spore kompleksy z tego powodu, to na pewno warto sobie taką “przygodę” zafundować.