Pamiętam dzień założenia aparatu i tę pierwszą, straszną myśl po powrocie do domu: Ja mam z tym wytrzymać 1,5 roku?? Jeszcze nie raz przeklinałam to metalowe rusztowanie na zębach i nie raz miałam go dość. A najgorsze było chyba to, że od jakiegoś czasu wiedziałam, że efekt końcowy nie będzie u mnie idealny z powodu zbyt rozrośniętej górnej szczęki… Przez to jak widziałam np. na Instagramie czyjeś zdjęcia po zdjęciu aparatu, robiło mi się przykro i zazdrościłam innym, że osiągnęli taki piękny efekt. Prawie całe życie zazdrościłam innym pięknych uśmiechów i trochę to było dobijające, że pomimo ponad 1,5 roku “walki”, idealny uśmiech miał dalej pozostać w mojej sferze marzeń. Aż w końcu przyszedł TEN dzień, kiedy mogłam przekonać się co kryje się pod moim rusztowaniem.
Dzień przed TYM dniem nie docierało do mnie, że to już. Śmiesznie brzmi to “już” po ponad półtora roku, ale chodzi mi o to, jak to szybko zleciało. W TYM dniu byłam tak podekscytowana, że myślałam, że zaraz eksploduję. Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, ale raczej byłam nastawiona na to, że początkowo będę niezadowolona i będę musiała oswoić się z nowym wyglądem.
I cóż, szybko się oswoiłam.
Jak wygląda zdejmowanie aparatu?
Trwa to niesamowicie szybko, ortodonta ma taki specjalny przyrząd, którym ekspresowo odkleja zamki. Zdjęcie pierścieni jest trochę nieprzyjemne, ale też trwa chwilkę. Potem następuje czyszczenie zębów i to nie jest zbyt przyjemne, ale nie jest też bolesne. Na końcu ortodonta robi wycisk, taki jak przed założeniem aparatu… I już! Wszystko to trwa bardzo krótko, niewiele dłużej niż zwykła wizyta.
Retencja
Przy górnym łuku za radą ortodonty zdecydowałam się na przezroczystą nakładkę zwaną pozycjonerem. Podobno pacjenci tę metodę najbardziej chwalą, a poza tym w moim przypadku alternatywą była podwójna retencja, czyli nakładka retencyjna i drucik podklejony od wewnętrznej strony zębów. To dlatego, że jeszcze przez jakiś czas będę nosić dolny łuk (próbujemy go trochę wyciągnąć do przodu) i mógłby on uderzać w ten drucik i powodować jego odklejanie. Moja wada podobno lubi wracać, więc do retencji przykładam olbrzymią wagę. Jeśli chodzi o nakładkę – przed chwilą ją dostałam i na razie nie mam do niej zastrzeżeń. Na pierwszy rzut oka jest zupełnie niewidoczna. Mogę w niej też normalnie mówić, nie seplenię jakoś szczególnie (no, tylko troszkę, ale pewnie język musi się przyzwyczaić ;)).
Pierwsze wrażenie po zdjęciu aparatu
– “O Boże jakie wielkie, końskie zęby” – chyba większość osób tak ma…
Drugie wrażenie to:
– “Spoko, są czyste” – myślałam, że na zębach zostaną jakieś resztki kleju.
A trzecie wrażenie to już sam zachwyt nad tym jakie zęby są proste, białe i w ogóle… WOW! Wracając do domu nie mogłam przestać się uśmiechać, żeby nie wyglądać dziwnie i nie zwracać na siebie uwagi zadzwoniłam do mamy, bo do telefonu jakoś lepiej suszyć zęby ;). W domu mój chłopak oglądając efekt prosił abym zamknęła usta bo chciał sprawdzić czy coś się zmieniło w rysach twarzy, a ja nie mogłam tego zrobić, bo nie mogłam przestać się szczerzyć :D.
Niektórzy mówili, że po zdjęciu aparatu trzeba na nowo uczyć się mówić, że ma się wrażenie jakby nie miało się zębów, że cały czas przejeżdża się po nich językiem żeby sprawdzić jakie są proste i czy w ogóle są na swoim miejscu. U mnie żaden z tych “objawów odstawienia” 😀 nie wystąpił. Może wynika to z tego, że z mojej jamy ustnej zniknęła tylko połowa żelastwa i organizm nie przeżył szoku ;).
Szok przeżyłam dopiero podczas wieczornego nitkowania zębów, kiedy przez chwilę próbowałam przecisnąć nitkę pod aparatem, którego nie ma. Po chwili olśniło mnie jak bardzo proste stało się teraz czyszczenie zębów. Drugi szok przeżyłam dziś rano kiedy wgryzłam się w śliwkę – jakie to dziwne uczucie kiedy zęby wchodzą w pokarm tak bez przeszkód :D.
Czy jestem zadowolona z efektu?
Ba! Przeszedł on moje najśmielsze oczekiwania! Pod aparatem nie wyglądało to tak dobrze. Zęby są idealnie proste, jak z reklamy – takie, o jakich nawet nie miałam odwagi marzyć. Było to warte każdej chwili bólu, każdej łzy i każdej wydanej złotówki. I każdego dnia, tygodnia i miesiąca oczekiwania. Tym bardziej, że to naprawdę bardzo szybko zleciało. Mam jeszcze dolny łuk, ale on był zakładany w celu korekcji zgryzu, nie miałam tam krzywych zębów, łuk ten jest też mniej widoczny, więc nie ma dla mnie aż takiego znaczenia jak ten górny. Dół zdejmę za kilka miesięcy.
A co z tą rozrośniętą szczęką?
Moja górna szczęka nadal jest pierwszoplanowa, ale trochę mniej niż myślałam, że będzie. Widocznie stripping i długi okres noszenia wyciągów zrobiły swoje. Ortodontka mówi, że to niedociągnięcie ratuje fakt, że moje zęby mają bardzo ładny kształt i kolor, dzięki czemu nie widać tej lekkiej wady zgryzu. Poza tym TAKA szczęka może sobie być i pierwszoplanowa, nie mam nic przeciwko. Podsumowując – bez sensu martwiłam się na zapas! I oczywiście cieszę się, że gdzieś tam na jednym z najtrudniejszych etapów leczenia nie zdecydowałam się jednak na usunięcie dwóch zębów.
Wiem, że brzmi to nieco górnolotnie, ale aparat ortodontyczny dużo zmienił w moim życiu, dlatego jego zdjęcie było dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem. To bez wątpienia jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Zrozumie to pewnie tylko ten, kto sam pozbył się jakiegoś wielkiego kompleksu, np. za pomocą długiego leczenia czy operacji. U mnie kompleks zniknął dosłownie w ciągu 1,5 miesiąca od założenia aparatu, to wtedy zaczęłam się szczerzyć do zdjęć (musiałam się tego nauczyć po wielu latach nie uśmiechania się do zdjęć) i przestałam przejmować się wyglądem zębów. Ale to co widzę w lustrze teraz, to największa nagroda za te ponad 1,5 roku niedogodności.
Krótko mówiąc: polecam założenie aparatu każdemu, kto ma kompleks uśmiechu. Naprawdę WARTO.