Nie wiem co napisać we wstępie, żeby nie zacząć marudzić ;). Moje myśli dominuje niechęć do obecnej pory roku i momentami ta późno-zimowa frustracja wylewa mi się uszami. Powiedzmy sobie szczerze – to nie jest zima, to jest listopad, który trwa 4 miesiące (może z 1-tygodniową przerwą na prawdziwą zimę). A że listopada bardzo nie lubię, to naprawdę mam serdecznie dość. No i co zrobić, jak żyć? Kiedy chce się słońca i długich spacerów, a własnego psa trzeba siłą z domu na spacer wyciągać? Czas paszteta mi się przeciąga, cera nadal nijak nie chce dojść do siebie, zaczynam się już załamywać. Jednego dnia pochwaliłam Wam się, że jest spoko, a następnego dnia obudziłam się z wysypem, który trwa do dziś.
Co by tu napisać pozytywnego… Hmm, pozytywne było może tylko to, że w tym tygodniu udało mi się 3 razy pojechać na jogę… I dzisiaj poćwiczyć w domu, a to naprawdę COŚ.
Joga, joga, joga… Nie wiem czy mi to minie. Nie chcę aby mijało. Wspominałam kiedyś na snapie (i w sumie w ostatnim wpisie również) – moja miłość nie mija, mimo że nie robię postępów. Chodzę do szkoły jogi chyba od października, a w międzyczasie miałam dwie 1-2 miesięczne przerwy spowodowane chorobą. Przez to ciągle zaczynam od nowa, a wszelkie spektakularne asany są totalnie poza moim zasięgiem. Czy mi to przeszkadza? Nie, bo w jodze najważniejsza jest droga, a nie cel.
Dzisiaj po raz pierwszy zmierzyłam się z czymś, co do tej pory mnie przerastało, czyli z mostkiem. W sumie nie wiem czy mnie to przerastało, raczej nie próbowałam tego robić. Nie licząc sytuacji, kiedy jakiś rok czy dwa lata temu coś mi odbiło i spróbowałam zrobić mostek ot tak – położyłam się i próbowałam się dźwignąć. HA HA HA, to był jeden z tych momentów, kiedy uświadomiłam sobie, że mam już swoje lata ;). Dziś skorzystałam z wariantu dla początkujących, czyli z kostkami pod dłońmi… Poprosiłam Wojtka aby zrobił mi zdjęcie, abym mogła porównać moją pozycję z prawidłową, jaką widziałam w książce… I cóż, przede mną jeszcze długa droga, ale niech to zdjęcie posłuży mi do porównania i obserwacji progresu. Bardziej naprawdę nie byłam w stanie się wygiąć.
Wojtek mnie pociesza, że kiedyś dojdę do właściwej pozycji, bo….
“Psa z głową w dół potrafisz zrobić to i to dasz radę. Przecież to to samo, tylko w drugą stronę.”
No przecież! Że też sama na to nie wpadłam 😉
Czy Wasze psy też tak kochają owoce? Luna uwielbia, choć oczywiście dostaje je w bardzo umiarkowanej ilości, jak przysmaki.
Co się dzieje, kiedy Luna podniesie uszy? Zamienia się w nietoperza ;).
Obejrzałam w tym tygodniu dwa godne polecenia polskie dramaty… Pierwszy z nich to “Chemia”, film, którego reżyserem jest mąż zmarłej na raka Magdaleny Prokopowicz, założycielki fundacji Rak and roll. Film nie jest oparty na faktach, scenarzystka wymyśliła historię głównych bohaterów nie wzorując się na historii reżysera i jego zmarłej żony.
I cóż, będę szczera – przeryczałam dosłownie pół filmu, co pewnie zawdzięczam nie tylko fabule, ale i PMS-owi gigantowi, który doskwierał mi w tym tygodniu. Na początku film trochę mnie irytował, gdyż główni bohaterowie wydali mi się bardzo oderwani od rzeczywistości. W dodatku zgodnie z pomysłem scenarzystki, posługiwali się językiem literackim, który potęgował to wrażenie sztuczności. Sami aktorzy mówią, że wejście w te specyficzne dialogi nie było najłatwiejszym zadaniem… Niemniej forma przekazu to jedno, a problem poruszony w filmie to nieco inna, o wiele ważniejsza sprawa. To nie jest film tylko o raku i cierpieniu. To film o relacjach międzyludzkich i o tym, jak trudno je czasami pielęgnować, kiedy warunki wokół są niesprzyjające. Sama nie wiem co budziło we mnie większe emocje, czy ta postępująca choroba i walka z nią, czy to co działo się pomiędzy głównymi bohaterami. Polecam jeśli macie ochotę sobie popłakać (wtedy koniecznie oglądajcie w okresie PMS ;)).
Drugi film to “Chce się żyć” – tak, wiem, niezły mam zapłon! Naprawdę nie wiem jak to się stało, że obejrzałam go tak późno. Może dlatego, że ogólnie nie jestem kinomaniaczką, a dodatkowo na taki film trzeba mieć specyficzny nastrój. Muszę przyznać, że kiedy było o nim głośno, nie mogłam zrozumieć jego tytułu. Wydawał mi się zupełnie nietrafiony, może ironiczny, przekorny…? A jednak pomimo powagi problemu, jaki jest poruszany w filmie, można w tej historii znaleźć coś pozytywnego. Dodatkowo nie mogę nie zwrócić uwagi na genialną grę aktorską Dawida Ogrodnika. Chociażby dla niej warto ten film obejrzeć.
Od ostatniego przeglądu tygodnia na blogu pojawiły się następujące posty:
Właściwości cebuli, czyli dlaczego warto jeść cebulę.
ZdrowoMania o terapii Bacha i TRX
Co warto kupić w LIDLu (w międzyczasie ceny się zdeaktualizowały i orzechy mocno poszybowały w górę…)
15 powodów, dla których warto ćwiczyć jogę.
Ciekawy film dokumentalny o polskich YouTuberach. Warto obejrzeć jeśli chcecie podejrzeć kulisy pracy topowych YouTuberów.
Bardzo ciekawy wpis o sprzątaniu przy pomocy naturalnych metod i o tym, dlaczego nie warto popadać w paranoję sterylnej czystości w domu.
Dlaczego część naszego społeczeństwa ma takie opory przed wspieraniem biznesów swoich znajomych? Dlaczego niektórych tak boli, że inni dzięki nim mogą się wzbogacić? Niezrozumiałe, ale niestety funkcjonujące w naszym społeczeństwie zjawisko…
Bardzo wartościowy wpis o olejowaniu włosów.
Ciekawostki o Korei, mnie rozbroiła niechęć do cyfry 4 😉
Przepis na roślinne masełko – jeszcze nie testowałam, ale chętnie to zrobię 🙂 może jeszcze komuś się przyda.
Wartościowy wpis na temat robienia zdjęć kulinarnych.
To tyle na dziś… Wiem, że znowu ilość zdjęć nie powala, ale serio ostatnimi czasy nie widzę nic ładnego do fotografowania… Wyjątkiem może być jedzenie, ale to zazwyczaj stygnie mi już podczas nagrywania (szykuję kolejne foodbooki) i na fotografowanie nie ma już czasu :(. Udanego tygodnia!