Od jakiegoś czasu dużo się mówi o witaminie D. Dużo teorii na temat sposobu i warunków jej wytwarzania, wartości suplementacji itp. Ja nie lubię teorii, dlatego postanowiłam zrobić na sobie eksperyment i sprawdzić, jak to wygląda w praktyce. Zaczęłam od zmierzenia sobie poziomu witaminy D w trakcie zimnej połowy roku, czyli pod koniec grudnia. Poziom wyszedł mi doprawdy oszałamiający, czyli 13 ng/ml. Norma (a raczej absolutne minimum) zaczyna się powyżej 30 ng/ml, poniżej 20 ng/ml mówi się już o ciężkim niedoborze i konieczne jest włączenie mocniejszej, dostępnej na receptę suplementacji. Ja dostałam wtedy Devikap (15 000 jednostek w 1 ml), ale jako że miałam brać go w końskich dawkach, szybko mi się skończył jego zapas. Zdecydowanie za długo zbierałam się do lekarza po receptę na kolejny, aż w końcu przyszła wiosna. I wtedy postanowiłam – ok, sprawdzimy jak to jest z tym wytwarzaniem witaminy D w naturalny sposób. Kocham słońce, więc powinno pójść jak z płatka.
Niedobór witaminy D – mój eksperyment
Dużo czytałam na ten temat. Nie ufam nieco przestarzałym teoriom, że do produkcji odpowiedniej ilości witaminy D wystarczy 30-minutowy spacer w słoneczny dzień i że wystarczy mieć wtedy trochę odkrytego ciała. No nie, to by chyba było zbyt proste i tylu ludzi nie miałoby niedoborów… Bardziej pesymistyczne teorie mówią, że trzeba wychodzić na słońce w godzinach okołopołudniowych (czyli tych “najgorszych” pod kątem szkodliwości promieniowania UV) i odsłaniać tego ciała jak najwięcej, nie wystarczy sama twarz i dłonie. Skłoniłam się ku tej opcji i postanowiłam wykorzystać mój balkon. Mniej więcej od maja kilka razy w tygodniu (kiedy dopisywała pogoda), starałam się wychodzić na balkon, ubrana jak na plażę, na ok. 30 minut. Oczywiście bez smarowania się filtrem*, w godzinach między 8 a 13, bo wtedy mam na balkonie słońce. Nie zawsze miałam możliwość wyjść w samo południe, bo czasami było na to zbyt gorąco lub nie miałam czasu. Ale naprawdę tego czasu na słońcu spędziłam w tym roku sporo, co widać po mojej opaleniźnie... Oprócz opisywanych wyżej seansów z witaminą D, byłam też przez tydzień na Sardynii. Na przełomie lipca i sierpnia uznałam, że zdecydowanie wyrobiłam już swoją normę i postanowiłam sprawdzić jak mój poziom witaminy D miewa się teraz, w samym środku lata. Spodziewałam się, że mogę mieć całkiem przyzwoity poziom ok. 40 ng/ml, a te 30 ng/ml to już jakaś czysta formalność.
Dlatego kiedy zobaczyłam swój wynik, nieco mnie zatkało. Dwadzieścia. 20 ng/ml w samym środku lata, 13 ng/ml w samym środku zimy. Lubię teorie spiskowe, że niektóre tematy są rozdmuchiwane, aby koncerny farmaceutyczne mogły zarabiać na nas, biednych żuczkach kasę, ale ich macki nie sięgają chyba aż tak daleko, aby przekupywać laboratoria. Serio patrzę teraz na ten niedobór witaminy D i nadal nie dowierzam.
Jedna z Was (dziękuję Joannie) napisała mi, że słyszała o teorii, że witamina D powstaje na powierzchni skóry i przenika do krwioobiegu w ciągu 48h! Co oznacza, że przez dwa dni po takim “seansie z produkcją wit. D” nie powinno się myć ciała mydłem. Oczywiście można to zrobić w strategicznych częściach ciała (pod pachami i miejsca intymne), ale takie, jak ręce czy nogi można umyć samą wodą. Nigdy o tym nie słyszałam, a sama po każdym “opalaniu” brałam prysznic, bo zwyczajnie byłam cała mokra od potu. Nie mam jednak w zwyczaju namydlać zawsze całego ciała, więc powiedzmy, że spełniałam ten warunek w jakichś 30-40%. Inna osoba napisała mi, że ważne jest też “wchłanianie” promieniowania UV przez oko, ale absolutnie nie wyobrażam sobie rezygnacji z okularów przeciwsłonecznych. Znaczenie może mieć też dieta – moja jest zbliżona do wegańskiej, więc też jestem bardziej narażona na niedobory.
Czy to dlatego mam taki duży niedobór witaminy D? Nie wiem, tych teorii jest dużo i szczerze mówiąc nie mam zamiaru już więcej eksperymentować. Pokornie wrócę do suplementacji, bo witamina D jest dla naszego organizmu zbyt ważna, aby pozwalać sobie na jej niedobory. Witamina ta wpływa na cały organizm i pracę każdego układu. O jej poziom powinny dbać szczególnie kobiety z PCOS, bo niedobór wit. D może powodować pogłębienie tego schorzenia.
Zachęcam Was do zrobienia badania witaminy 25-OH D3. Skierowanie na nie można uzyskać od specjalisty (np. ginekolog, endokrynolog), a prywatnie kosztuje ok. 100 zł (czasami można gdzieś trafić na promocje). To w sumie niewiele, jak na wiedzę o tak istotnej dla naszego zdrowia rzeczy. Kiedy zimą wspomniałam o swoim niskim poziomie, dostałam od Was mnóstwo komentarzy, że Wasze wyniki były równie fatalne, nawet po wielu miesiącach brania suplementacji, albo w samym środku lata. Okazuje się, że ten problem dotyczy wielu z nas, ale mało kto ma jego świadomość, bo badanie poziomu wit. D nie należy do rutynowych, zlecanych przez lekarza pierwszego kontaktu. A jest wysoce prawdopodobne, że wy również będziecie musieli sięgnąć po suplementację. Tyle tylko, że większość suplementów oferuje nam dawkę 1-2 tys. jednostek, podczas gdy dla osób z niedoborami to jest mały pikuś i ilość zupełnie niewystarczająca.
Napiszcie jak u Was wygląda kwestia witaminy D. Może zmotywujecie tym innych do badań i kontroli poziomu tego niezwykle ważnego składnika.
*Absolutnie nie popieram smażenia się na słońcu bez stosowania kremów z filtrem UV, ale pół godziny to czas bezpieczny dla większości osób. Co więcej, pozwala on na stopniowe przygotowywanie skóry do kontaktu ze słońcem i tym samym zmniejsza ryzyko występowania poparzeń słonecznych, które są największym sprzymierzeńcem czerniaka.