Najwyższy czas podzielić się z Wami moimi hitami roku 2017. Część z nich przewijała się już w różnych ulubieńcach miesiąca, ale to naturalne, że nie pokazuję Wam teraz rzeczy wymyślonych na potrzeby tego wpisu, tylko takie, które faktycznie mi przez ten ubiegły rok towarzyszyły 🙂
Ortosoczewki
To zdecydowanie jeden z moich największych hitów roku 2017. Przetestowałam je w ramach współpracy, ale ta skończyła się bodajże w lutym, a soczewki zostały ze mną na cały rok. Oczywiście stosowałam je z przerwami, bo czasami zdarzyło mi się zasnąć zanim zdążyłam je założyć, albo miałam któregoś dnia podrażnione oczy i nie chciałam nic na nie aplikować. Ale o ile w codziennym życiu przy mojej niewielkiej wadzie spokojnie mogę funkcjonować bez okularów i soczewek (a czasami po prostu chcę ponosić okulary), o tyle podczas wyjazdów są one dla mnie prawdziwym “must have”. Nie wyobrażam sobie jazdy na nartach lub podziwiania krajobrazów pięknej wyspy bez pełnej ostrości wzroku 😉 a kiedy ciągle wchodzi się do morza, lub nosi narciarskie gogle, ciężko polegać na okularach. Twarde soczewki zakładane tylko na noc okazały się dla mnie świetnym rozwiązaniem i bardzo mnie cieszy, że się na nie zdecydowałam, choć byłam do nich bardzo sceptycznie nastawiona.
Kubeczek menstruacyjny
Właściwie kubeczek powinien znaleźć się już w ulubieńcach 2016 roku, bo to wtedy zaczęłam go używać… Ale wtedy zupełnie o nim zapomniałam, więc nadrabiam to teraz. Ten mały gadżet niesamowicie ułatwia życie 🙂 z nim po prostu zapomina się o posiadaniu okresu. W zeszłym roku przytrafiły mi się “te dni” na wakacjach i gdyby nie kubeczek, pewnie byłabym tym faktem załamana… A tak, to w ogóle tego nie odczułam, nie musiałam rezygnować z aktywności, z wchodzenia do wody itd.. Więcej o kubeczku pisałam w tym poście.
Taniec
Taniec jest jedną z moich ulubionych aktywności już od wielu lat, ale to w 2017 roku wysunął się na pierwszy plan. Przede wszystkim dzięki tanecznym sobotom na Instagramie, które były totalnym spontanem, a później stały się dla mnie też motywacją, aby tańczyć więcej i częściej w domowym zaciszu. Dla Was taneczna sobota to było jednominutowy filmik na IG, ale dla mnie to była minimum godzina nagrywania, a co za tym idzie ruchu. Trochę żałuję, że nie nagrywam już tanecznych sobót regularnie, bo były one dla mnie najlepszą motywacją do regularnego pląsania… A to przynosiło mi bardzo wiele korzyści! Poprawiało nie tylko nastrój, ale i kondycję. Myślę, że powinnam do tego wrócić, choć sama już za bardzo nie mogę patrzeć na efekt tych nagrań :D. Przypominam też post, w którym opowiadam o idei tanecznej soboty.
Acro Yoga
O acro yodze wspominałam w ulubieńcach jesieni, bo to wtedy pojawiła się ona w moim życiu tak na dobre. Wcześniej trochę się w to bawiliśmy, ale nie miało to za bardzo ładu i składu. Dopiero kurs acro yogi pokazał mi, czym naprawdę jest ta aktywność i jak wiele jestem w stanie zrobić ze swoim ciałem. Stało się to dla mnie dodatkową motywacją do częstszej praktyki jogi, bo przy wielu acro yogowych pozycjach doszłam do muru, którego nie mogłam przeskoczyć bez wzmocnienia niektórych części ciała. Jak teraz to piszę, to jest mi przykro, bo przez prawie cały grudzień nie ćwiczyliśmy acro ze względu na kontuzję Wojtka i jakoś nam się to wszystko rozjechało, utraciliśmy pewne umiejętności. Chciałabym to odzyskać i znowu iść dalej.
P.s. Może kogoś zainteresuje fakt, że w styczniu Michał Maciaszek organizuje kolejne warsztaty wprowadzające do acro yogi.
Aerial Yoga
Wybaczcie, to kolejna powtórka z ulubieńców jesieni, ale co poradzę, że moja chusta i akrobacje na niej też zasłużyły na miano ulubieńców roku… Do tego tematu jeszcze powrócę w osobnym poście :).
Gosia Mostowska
Gdyby pewnego dnia ktoś dał mi bana na You Tube i łaskawie pozwolił oglądać tylko jeden kanał, wybrałabym kanał Gosi. I wcale nie ze względu na jogowe sekwencje, bo te ćwiczę głównie “z głowy” i rzadko korzystam z filmów… Bardziej chodzi mi o “gadane” filmy Gosi, które oglądam zawsze, bez względu na to, o czym opowiada. Gosia niesamowicie mnie inspiruje i z przyjemnością podglądam jej styl życia, aby podpatrzeć w nim czasami coś, co mogę zastosować również u siebie. No i to Gosia poleciła Natalię…
Natalia Mierzwa
Czyli kosmetolożkę, która od kilku miesięcy dzielnie i z dużym zaangażowaniem walczy z moją cerą 😉 a przeciwnik trafił jej się bardzo trudny. A może właśnie Natalia wcale z moją skórą nie walczy, tylko ją wspiera? Tak czy siak – zdecydowanie jest ona moim “ulubieńcem” roku, bo to dzięki niej wreszcie poświęciłam swojej twarzy więcej uwagi. Jeśli jeszcze nie znacie Natalii, zerknijcie do mojego posta o aktualnej pielęgnacji (która od tamtego czasu już troszkę się zmieniła :D) i obejrzyjcie dwa moje wywiady z nią :). Byłam dziś u Natalii i wspominała, że nie tylko sporo moich czytelniczek ją odwiedziło, ale i że polecacie jej usługi swoim znajomym i rodzinie. Bardzo mnie to cieszy, bo to chyba oznacza, że jesteście zadowolone z jej działań tak samo, jak ja <3
Podkład mineralny
W zeszłym roku zrezygnowałam ze zwykłych podkładów do twarzy. Przestawiłam się na Annabelle Minerals, a często też całkowicie rezygnowałam z makijażu. Powiem szczerze, że choć bywają dni, kiedy moja skóra nie najlepiej dogaduje się z minerałami, nie wyobrażam sobie już powrotu do zwykłych podkładów. Rozważam jednak zmianę Annabelle Minerals na inne, bo raz Natalia zauważyła, że ten podkład wcale nie stapia się idealnie z moją skórą. Jeśli możecie mi polecić jakieś fajne minerały, to będę wdzięczna :).
“Happy Detoks” i “Happy Uroda” Kasi Bem
To dwie najbardziej inspirujące książki, jakie trafiły w moje ręce w 2017 roku. Niby ich główną wartością są dwa specjalne programy (upiększający i oczyszczający), ale ja żadnego z nich nie realizowałam, a i tak znalazłam w tych książkach mnóstwo inspiracji. Autorka w obu tych pozycjach skupia się na holistycznym podejściu do ciała i bardzo dużo czerpie z filozofii i medycyny wschodu, przede wszystkim z ajurwedy. W książkach tych znajdziemy sporo prostych i zdrowych przepisów, mnóstwo wskazówek odnośnie technik oddechowych, medytacji, jogi twarzy i całego ciała.