Czuję się trochę, jakbym była między młotem a kowadłem. Z jednej strony bardzo dołują mnie kolejne doniesienia dotyczące losów naszej planety i mam ochotę potrząsnąć ludźmi, aby wreszcie przestali ją niszczyć… A z drugiej strony jestem wielką przeciwniczką eko-terroryzmu i oczekiwania od innych zmian, na które nie są gotowi. Staram się pamiętać, że każdy sam musi dojrzeć do pewnych decyzji i naciski na pewno tu nie pomogą, a wręcz mogą opóźnić ten proces. Ale nie można też pozostać całkowicie biernym. Uświadamianie ludzi o problemach ekologicznych jest bardzo ważne…
Dla chętnych audio do odsłuchania zamiast czytania:
Inspiracja, sugestia, terroryzm
No i tu się zaczyna. Gdzie leży granica pomiędzy inspiracją, sugestią, a eko-terroryzmem? To trzy zupełnie różne formy przekonywania kogoś do zmiany zdania lub zachowania i obserwując środowisko “zero waste” w sieci, co chwilę napotykam na reprezentację każdego z nich. Nie ma dnia, aby na tego typu grupach na Facebooku nie było jakiejś afery. Czasami to już naprawdę zakrawa o paranoję… Np. potępianie ludzi za zjedzenie raz na jakiś czas produktu z drugiego końca świata lub używanie aplikacji mobilnych, bo każde sięganie po telefon zwiększa ślad węglowy. Jest też inna grupa eko-freaków, tych dopatrujących się wszędzie greenwashingu. Dla wyjaśnienia – greenwashing to tzw. ekościema, czyli np. zjawisko komunikowania w materiałach marketingowych, że coś jest bardziej ekologiczne, podczas gdy zazwyczaj jest odwrotnie. Za greenwashing uznawana była np. kampania marketingowa jednej z wód butelkowanych, przekonująca, że plastik jest dla środowiska lepszy od szkła. Za greenwashing można uznać też skórę “ekologiczną”, która jako sztuczny materiał wcale ekologiczna nie jest. Często produkty biodegradowalne też są tylko chwytem marketingowym, bo wcale nie rozkładają się tak łatwo, jak deklarują ich producenci. Dobrze być wyczulonym na tę kwestię i nie dawać się nabierać, ale…
Osobiście uważam, że granica pomiędzy greenwashingiem, a prawdziwymi działaniami na rzecz środowiska jest bardzo cienka. Przeciętny człowiek nie ma za bardzo świadomości, jak produkuje się różne rzeczy, więc na pierwszy rzut oka nie może ocenić, czy np. jakaś technologia umożliwiająca produkcję bardziej ekologicznych materiałów, nie jest w rzeczywistości bardziej szkodliwa dla środowiska. Z tego powodu niektórzy nie dostrzegają prawdziwego greenwashingu, a dopatrują się ekościemy tam, gdzie producent naprawdę stara się wybierać mniejsze zło (bo często to jedyne, co można zrobić). Dlatego ja jestem bardzo ostrożna w wydawaniu takich osądów. Polecam, aby naprawdę 5 razy dokładnie wszystko sprawdzić, zanim posądzi się kogoś o greenwashing. Bo to zjawisko jak najbardziej istnieje i trzeba być tego świadomym, ale warto też doceniać małe kroki.
Ekoterroryści na straży
Gdyby ktoś zapytał mnie, czy uważam, że żyję ekologicznie, nie potrafiłabym odpowiedzieć od razu. Chyba każdy z nas ma inną definicję ekologicznego życia i nigdy nie wiadomo, czy nasza pokrywa się z definicją osoby pytającej. Mieszkam w dużym mieście, robię zakupy w supermarketach, posiadam samochód, podróżuję samolotami, mam sporo kosmetyków w plastikowych opakowaniach… To wszystko nie jest eko.
Z drugiej strony nie jem mięsa, nie posiadam dzieci, nie przynoszę do domu torebek foliowych, piję własnoręcznie gazowaną za pomocą saturatora kranówkę, używam kubeczka menstruacyjnego, większość moich ubrań pochodzi z drugiej ręki. To wszystko jest eko. A niektóre z tych rzeczy robią naszej planecie bardzo dużą różnicę.
I teraz wyobraźmy sobie, że ja, osoba, która nie wydała na świat kolejnego, generującego olbrzymią ilość śmieci człowieka, nie przyczynia się do rujnowania planety przez przemysł mięsny, postępuje zgodnie z zasadami less waste, jeździ nowym, spełniającym wszystkie normy samochodem i nie robi nim nawet 1000 kilometrów miesięcznie, czytam uwagi, że jak mogę jeść awokado lub lecieć samolotem. Co najmniej tak, jakbym robiła to codziennie, choć przykładowo awokado miałam w ustach ostatnio 3 miesiące temu. Przecież to już prawdziwa paranoja!
Dlatego powiem to głośno – staram się żyć ekologicznie, ale nie dam się zwariować. Podróże, również te samolotem, są ważną częścią mojego życia. Mam to życie tylko jedno i nie zamierzam wyrzekać się wszystkiego o czym marzę, w imię ideologii. Z tego samego powodu nie zrezygnuję z posiadania samochodu. W moim rodzinnym domu nie było auta i jak przypominam sobie, jak dźwigałyśmy z mamą ciężkie zakupy z supermarketu, albo jaki miałyśmy problem z dojechaniem w różne miejsca poza miastem, to sorry, ale podziękuję za powrót do tamtych czasów. Z samochodu można korzystać mądrze. Można zrezygnować z dojeżdżania nim do centrum. Można, jeśli trzeba dojeżdżać codziennie do pracy, umówić się na jazdę w większym gronie. W kwestii odżywiania i produktów pochodzących z drugiego końca świata też można znaleźć złoty środek. Oparcie swojej diety na produktach lokalnych i sezonowych to świetny krok, ale w szczególności, kiedy jesteśmy na jakiejś diecie eliminacyjnej (a pro-ekologiczny wegetarianizm można za taką uznać), musimy dbać o dostarczenie sobie wszystkich cennych składników odżywczych, a niektóre z nich są najłatwiej dostępne w postaci produktów importowanych. Takie przykłady można mnożyć… I tutaj ocieramy się o kolejny temat…
Jak żyć ekologicznie bez uszczerbku na zdrowiu
Kiedy ostatnio na Instagramie prosiłam Was o polecenia małych bidonów na wodę, sporo osób napisało, że najbardziej eko jest wykorzystywanie wielokrotnie butelki po kupionej wodzie mineralnej. Ok, może to i jest tanie i zero waste, ale nie jest to zdrowe. Takie butelki wykonane są z plastiku przystosowanego do jednorazowego użytku. Możecie później zabierać sobie w nich wodę np. do przepłukiwania rąk, ale picie z nich nie jest wskazane, ponieważ taka woda będzie już zanieczyszczona bakteriami i mikrocząsteczkami plastiku. Oczywiście wiem, że dla niektórych z Was to podchodzi już pod paranoję na tle zdrowotnym, ale czuję obowiązek, aby na to uczulić.
Tak samo ostatnio na grupie zero waste ktoś się pochwalił, że w plastikowych butelkach po mleku kisi ogórki. I tu znowu – plastik, w jaki pakowane są takie butelki, nie nadaje się do ponownego kontaktu z żywnością. I jeśli nie powinniśmy wykorzystywać ich nawet do przechowywania wody, to tym bardziej nie powinniśmy w nich kisić, bo to jeszcze bardziej będzie wchodziło w reakcję z plastikiem.
Kwestia zdrowia vs. ekologii jest bardzo obszerna. Jest wiele rzeczy, z których ja ze względu na zdrowie nie zrezygnuję i są to nie tylko niektóre importowane produkty spożywcze, ale i takie rzeczy, jak szczoteczka soniczna.
Jak żyć ekologicznie – proste zasady
Choć obecnie mówi się o podsumowaniu zasad zero waste w bodajże 7 “R” (refuse, reduce, reuse, recycle, rot, repair, rethink), ja swoje ujęłabym inaczej i myślę, że też zmieszczę się w 7 prostych punktach.
- Powstrzymaj konsumpcjonizm, kupuj w bardziej przemyślany sposób i jak najmniej.
- Oszczędzaj zasoby takie jak woda, energia czy paliwo. Za zaoszczędzone dzięki temu pieniądze możesz pozwolić sobie na zakup rzeczy, które są droższe dlatego, że są bardziej ekologiczne (np. kosmetyków w szkle, eko środków czystości czy lepszych ubrań).
- W miarę możliwości zrezygnuj z rzeczy jednorazowych – cienkich foliówek, plastikowych lub papierowych kubków, pojemników na jedzenie zabierane z restauracji itp. Noś ze sobą wielorazowe torby, woreczki, sztućce i silikonowe, składane pojemniki. Unikanie rzeczy jednorazowych dotyczy też produktów pakowanych w plastik. Nie mówię tu tylko o wodzie mineralnej, ale i o kosmetykach, czy takich produktach spożywczych, jak ketchup.
- Jeśli już musisz kupić coś plastikowego/ze sztucznego materiału, wybieraj rzeczy pozyskane z materiałów z recyklingu i w opakowaniach nadających się do recyklingu. Jasne, że plastik pozostanie plastikiem, ale tu wracamy do punktu 3 – dzięki recyklingowi nie jest on już tak jednorazowy.
- Ograniczaj i segreguj śmieci – nie marnuj jedzenia, kupuj bilety elektroniczne, nie drukuj tego, co nie jest konieczne, proś w sklepach internetowych o pakowanie w duchu zero waste itp.
- Jak najbardziej ogranicz mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego. Zrobisz w ten sposób coś dobrego nie tylko dla planety (ten przemysł niesamowicie ją niszczy!), ale i dla siebie oraz dla zwierząt.
- Zaufaj naturze! Wybieraj naturalne materiały ubrań, jak najczęściej przemieszczaj się przy pomocy siły własnych nóg (spacer, rower, hulajnoga, longboard), jedz w miarę możliwości jak najbardziej sezonowo i lokalnie, nie narzekaj na nieskoszone trawniki… Spróbuj zbliżyć się do natury i docenić jej wpływ na człowieka.
No i na koniec – edukuj i INSPIRUJ. Nie terroryzuj, nie krytykuj, nie wymagaj. Dawaj dobry przykład, promuj ekologiczne rozwiązania… Pokaż, że takie życie jest proste i fajne i że osoby dbające o planetę nie są żadnymi oszołomami. Nie musisz mieć dużych zasięgów na Instagramie, aby też pozytywnie wpływać na innych. Może Twoje woreczki na taśmie przy kasie zainspirują kogoś do zakupu podobnych. Może Twoje wegetariańskie posiłki posmakują komuś bliskiemu. Działaj i zobacz, jak fajnie jest zainspirować innych do dobrych zmian :).