Czasami ciężkie jest życie aparatki. Są takie dni, kiedy naprawdę mam serdecznie dość. Śruba od pierścienia nie wiedzieć czemu nagle zaczyna wiercić dziurę w policzku… Problem z ugryzieniem kanapki czy nawet durnej kluski w celu sprawdzenia stanu ugotowania makaronu uświadamia, że coś jest nie tak, jak powinno. Zaczynam rozumieć słowa ortodontki, że być może jeszcze konieczne będzie usunięcie czwórek. Patrząc w lustro widzę zbyt wysuniętą do przodu górną szczękę, a przeglądając ostatnie zdjęcia nie mogę znaleźć żadnego, na którym nie mam nienaturalnie wykrzywionych ust. Mam problem z wyraźnym wymówieniem słów zawierających dużo liter “s,c,dz”. Ach, zapomniałabym o dylemacie “czy mogę się uśmiechać, czy może jest to wysoce niewskazane?” który towarzyszy mi podczas każdej rozmowy z jakimś człowiekiem, podczas której pozwoliłam sobie na chociaż gryza czegoś co jedzenia. Wkurza też to, że zęby są już proste a to tak naprawdę dopiero początek drogi.
Mam cholernie dość.
I w takich chwilach tak bardzo, bardzo intensywnie muszę przypominać sobie o swojej motywacji. O latach kompleksów, unikania kamer i aparatów nad którymi nie miałam kontroli. Krzywy zgryz latami odbierał mi pewność siebie. Teraz patrzę w lustro lub na jakieś uśmiechnięte zdjęcie i myślę sobie – wow, ja naprawdę mogę mieć to, czego zawsze zazdrościłam innym. Kosztuje mnie to dużo dyskomfortu, nie mówiąc już o pieniądzach, ale wykonałam już najważniejszy krok – założyłam ten aparat!
Jeszcze kilka miesięcy temu nie mogłam sobie pozwolić na takie naturalne zdjęcie. Wykasowałabym je widząc je na wyświetlaczu aparatu nawet nie przyglądając się szczegółom. Wiem, że jest częściowo prześwietlone, ale nie znalazłam innego, które oddawałoby to, co chcę teraz przekazać…
Za mną dopiero 4,5 miesiąca. Przede mną jeszcze pewnie co najmniej rok, a w tym czasie momentami będzie jeszcze gorzej (nadal drżę o te czwórki). I chociaż tak bardzo mam dość, powtarzam sobie – warto. Dla tej swobody, dla większej pewności siebie, dla widoku w lustrze, który zobaczę za ok. rok. Warto. Na pewno. Ja absolutnie tego kroku nie żałuję. Zrobiłabym go jeszcze raz, najchętniej kilka lat wcześniej. Inni aby wygrać z jakimiś kompleksami wyciskają siódme poty na siłowni, a ja muszę “tylko” przeżyć 1,5 roku z drutami na zębach. Mam dość, ale przeżyję, a prosty uśmiech będzie najlepszą rekompensatą za każdy dzień, w którym dokuczał mi ten dyskomfort.
P.s. Za miesiąc zakładam dolny łuk, więc dyskomfort się podwoi. Ale dam radę. Muszę. A potem będzie super. I wezmę się za kolejne kompleksy, mniejsze na szczęście 🙂
A wy ex-Aparatki też miałyście takie kryzysy? Potrzebuję wsparcia!