A może ten tytuł powinien brzmieć: żyj zdrowo i daj żyć innym? 😉
Zdrowy styl życia to temat rzeka… W dodatku rzeka dosyć niezbadana, ponieważ nauka nie jest zgodna co do jedynych słusznych rozwiązań. Decydując się na zmiany w swoim stylu życia sami musimy zdecydować w co będziemy wierzyć.
Osobiście bardzo nie lubię przesady w żadną ze stron, szczególnie kiedy coś zakrawa na fanatyzm. Nie lubię nawracania innych na “jedyną słuszną” drogę i wtrącania się w czyjeś życie ze swoimi “dobrymi radami”. Jako blogerka pisząca w dużej mierze o zdrowym stylu życia zdecydowałam się być transparentna w kwestiach dotyczących mojego stanu zdrowia i dlatego nie raz mogliście przeczytać o tym, że zmagam się z PCOS i problemami metabolicznymi (insulinooporność, hipercholesterolemia). Poruszanie na blogu tych tematów spowodowało, że dostałam od czytelników sporo maili z dobrymi radami. I naprawdę bardzo doceniam to, że komuś się chciało poświęcić te kilka minut aby zwyczajnie spróbować mi pomóc. Zawsze odpisuję na takie wiadomości i zapoznaję się z materiałami, które mi przesyłacie. Ale póki co tylko jedną taką radę czytelniczki zdecydowałam się wprowadzić w życie. Dlaczego? Bo gdybym wprowadzała wszystkie, oszalałabym.
Głównym zagrożeniem dla mojego zdrowia jest cukrzyca i to na tym problemie postanowiłam się skupić. Dlatego moja dieta opiera się przede wszystkim na niskim indeksie glikemicznym. Gdybym jednak odżywiała się w 100% właściwie i na każdym kroku pamiętała o wszystkich moich problemach, z mojego jadłospisu musiałabym wykluczyć bardzo wiele rzeczy. Przykładowo:
- produkty o wysokim IG czyli np. ziemniaki, większość kasz, niektóre owoce i warzywa
- warzywa strączkowe, w tym produkty sojowe bo krążą mity szkodzą osobom z problemami hormonalnymi takimi jak moje
- produkty mocno przetworzone jak biała mąka, biały makaron itp.
- większość serów ze względu na wysoką zawartość tłuszczu
- produkty zawierające cukier
Dodatkowo przypomnę, że nie jadam mięsa. Już teraz analizując powyższą listę zauważymy, że bez wyrzutów sumienia mogę jeść tylko niektóre owoce i warzywa, nieliczne dodatki do obiadu i trochę chudego nabiału. Niezbyt wiele tego, ale te ograniczenia to jeszcze nic. Przecież gluten to cichy zabójca, nabiał to zło, a po soi (której i tak teoretycznie nie powinnam jeść ze względu na PCOS) na bank wyrosną mi wąsy i trzecia noga. Ach no i najważniejsze, to aby jeść same surowe rzeczy! Bo “tylko surowa dieta jest zdrowa dla organizmu”.
Ja wysiadam, przepraszam. Gdybym wzięła pod uwagę absolutnie wszystkie wskazania i przeciwwskazania dietetyczne dla osób z moimi problemami, a dodatkowo uległa modzie na diety eliminacyjne, mogłabym jeść tylko kilka owoców i warzyw, na surowo oczywiście. Nigdy nie mówię nigdy, ale na chwilę obecną mogę powiedzieć kategorycznie – absolutnie się na to nie zdecyduję. Jedzenie jest jedną z moich największych życiowych przyjemności, ja je uwielbiam i nie chcę sobie odmawiać kolejnych rzeczy. Muszę patrzeć też na mój organizm jako całość – nie brakuje mi energii, mam płaski brzuch, nie mam rewolucji żołądkowych po nabiale, a dieta oparta na niskim IG daje mi poczucie kontroli nad czyhającą za zakrętem cukrzycą. Po tym wszystkim wnioskuję, że moja dieta mi służy i nie ma powodów aby ją zmieniać. Chociaż – jeśli już coś powinnam w niej zmienić, to tylko coś dodać, a na pewno nie wyeliminować bo śmieciowego, niezdrowego jedzenia na co dzień w niej nie ma.
Druga kwestia jaką jestem zmęczona to paranoiczne pilnowanie aby przypadkiem ktoś nie pokroił sałaty nożem, nie zjadł ogórka w jednej sałatce z pomidorem albo nie przesadził z ilością nasion chia. Ciągle dowiadujemy się, że jakieś połączenia są niefortunne, a produkty uważane do tej pory za super foods mają jednak jakieś złe właściwości. No cóż – właśnie tak to jest skonstruowane. Szpinak czy jarmuż są super zdrowe, ale zawierają dużo szczawianów… Ksylitol może działać przeczyszczająco… Banany dla jednych będą lepsze dojrzałe, dla innych niemal zielone. Zielona herbata jest bardzo zdrowa, ale wysusza gardło. Chyba nie istnieją produkty idealne, tak samo jak nie ma rozwiązań uniwersalnych dla wszystkich. Grunt to nie popadać w paranoję, obserwować swój organizm i zachować umiar we wszystkim co spożywamy. Gdyby ktoś mi jutro powiedział, że płatki owsiane są rakotwórcze, nie wyrzuciłabym w panice swoich zapasów do kosza. Sama zachęcam do tego aby czytać składy i unikać szkodliwych składników, ale jeśli raz na kilka miesięcy z braku innych produktów kupię śmietanę zawierającą karagen, to od tego jednego opakowania nie wyrośnie mi od razu nowotwór.
Prowadząc bloga opieram się wyłącznie na subiektywnych odczuciach i moich doświadczeniach. Nie przedstawiam stosowanych przeze mnie rozwiązań jako jedynych słusznych. Nie mam do tego odpowiednich kompetencji! Jeśli wierzycie w szkodliwość jakiegoś stosowanego przeze mnie składnika – po prostu nie realizujcie przepisów z jego udziałem. Nie mówcie mi też, że ten składnik jest szkodliwy, jeśli nie jest to wiadome jednoznacznie (jak np. w przypadku papierosów, których na moim blogu na pewno nigdy nie zobaczycie). Poza tym podkreślam – moja dieta jest zróżnicowana, nie jem codziennie pasztetów sojowych, makaronu czy kaszy jaglanej. Jeśli któryś z tych składników nie jest super-hiper zdrowy, i tak nie powinien mi zaszkodzić.
Na koniec jeszcze dodam, że szkic tego wpisu dojrzewał w wersjach roboczych przez kilka miesięcy. Kilka razy chciałam go opublikować, ale wtedy dostawałam jakiegoś troskliwego maila od czytelniczki, a nie chciałam aby ktokolwiek pomyślał, że jest on publiczną odpowiedzią na jego maila. Dodam też, że zjawiska o których piszę (przesadnych dobrych rad, troski o niełączenie pomidora z ogórkiem) na moim blogu pojawiają się bardzo sporadycznie, ale obserwuję je ogólnie w sieci i dlatego zdecydowałam się o tym napisać.
Więc… Żyjmy zdrowo i nie dajmy się zwariować i… Żyjmy zdrowo i dajmy żyć innym 🙂 i wybaczcie ten kobylasty wpis 😀