Dziś chciałabym powrócić do źródła… W sumie znacie już powody, dla których postanowiłam odejść z etatu, ale nie pisałam jeszcze na temat mojego wypalenia zawodowego, przez które przechodziłam mniej więcej rok temu.
Mówi się, że na wypalenie zawodowe są narażone szczególnie te zawody, które pełnią coś w rodzaju służby – pracują z ludźmi i dla ludzi… Mowa tu o pielęgniarkach, nauczycielach itp. Ja dodałabym do tej grupy jeszcze pracowników agencji. Muszę jednak zaznaczyć, że nie chcę tu demonizować agencji – taka praca to naprawdę świetna droga rozwoju. Uważam, że jeśli ktoś chce pracować w marketingu, PR lub reklamie, to nigdzie nie nauczy się tyle, co w agencji. Praca przy bardzo różnych projektach, często rzucanie się na głęboką wodę… To jest ciekawe, kształtuje osobowość i pomaga znaleźć swoją specjalizację… Ale w dłuższej perspektywie potrafi też wypalić. I niestety – mnie to spotkało, a jedyne co mogę za to obwiniać to niedopasowanie niektórych projektów do mojej osoby. Czasami tak bywa, że wegetarianin musi promować parówki, albo kobieta obsługuje producenta wiertarek lub kleju do glazury. Możecie powiedzieć, że to ciekawe wyzwanie zawodowe, albo że poradzenie sobie z tym to kwestia profesjonalizmu… A ja jak najbardziej się z tym zgodzę – można sobie z tym poradzić i jest to ciekawe wyzwanie. Ale czy w dłuższej perspektywie jest to dobre dla pracownika i klienta?
Ale ok, wróćmy do mojej sytuacji sprzed roku, bo skoro już przyznałam się, że byłam totalnie wypalona zawodowo, to może narodzić się pytanie jakim cudem dalej pracuję w tej samej branży i jestem z tego powodu szczęśliwa. Cóż, przeszłam dość długą drogę zanim znowu pokochałam swoją pracę. Na początku nie mogłam się zmotywować do poszukiwania klientów – nie szło mi to i nie robiłam tego z entuzjazmem. Z perspektywy czasu wiem, że potrzebowałam odpoczynku i musiałam nabrać dystansu do swojej pracy. Musiałam zrozumieć co mi w niej nie odpowiada, abym w przyszłości mogła tego unikać. Dodatkowo w tym okresie boleśnie zderzyłam się z freelancerską rzeczywistością i było mi wtedy cholernie trudno. I to trwało około pół roku! Przez pół roku nie pracowałam nawet na 50% moich możliwości. Później zaczęłam brać prawie wszystkie zlecenia jakie mi wpadały, choć nie zawsze były one trafione… I dopiero od kilku miesięcy moja sytuacja wygląda tak, jak sobie ją wymarzyłam – lubię wszystkie moje projekty, wszystkie są związane ze zdrowym stylem życia i do wszystkich promowanych przeze mnie produktów i idei jestem przekonana. Jeśli jakiś propozycja współpracy mi nie odpowiada – nie przyjmuję jej. Klientów ostatnio szukałam w marcu, później wszyscy przyszli do mnie sami. Sytuacja idealna. Prawdopodobnie nigdy nie osiągnęłabym jej pracując na etacie w agencji.
W moim przypadku lekarstwem na wypalenie zawodowe okazało się ograniczenie aktywności zawodowej na kilka miesięcy, a później dążenie do pracy wyłącznie przy projektach zgodnych z moimi przekonaniami i zainteresowaniami. Trudniej zastosować takie rozwiązanie, jeśli chce się pracować na etacie – nigdy nie wiadomo, czy odchodząc z pracy i później znajdując kolejną nie trafia się “z deszczu pod rynnę”. Z drugiej strony jednak freelancerski start z pozycji pracownika wypalonego jest dużo trudniejszy – to też trzeba wziąć pod uwagę.
Oczywiście pamiętajcie, że moje wywody na temat freelancingu i pracy zawodowej to wyłącznie moje subiektywne odczucia i doświadczenia. To co sprawdziło się u mnie, nie musi sprawdzić się u innych. Jedyne co wydaje mi się uniwersalne i do czego chcę zachęcić, to unikanie sytuacji, kiedy praca jest tylko przykrym obowiązkiem. Warto czasami podążać za marzeniami, choć trzeba się nastawić na ciężką pracę i wiele trudności po drodze. Ale na końcu zazwyczaj czeka nagroda. I tej nagrody Wam wszystkim życzę :).