Mamy grudzień, więc przepis z cyklu “domowe odpowiedniki” też będzie dopasowany do tego miesiąca ;). A tak serio to jem za mało ryb i postanowiłam zadbać o zwiększenie ich ilości w mojej diecie.
Za śledziem szczerze mówiąc nie przepadam, ale to już nie ten wiek żebym pozwalała sobie na wybrzydzanie. Śledzie są bogatym źródłem kwasów tłuszczowych nienasyconych. Zawdzięczamy im zdrowy układ krążenia i większą odporność. Oprócz tego śledzie są też źródłem łatwo przyswajalnego białka i wielu witamin i mikroelementów. Kupując tę rybę warto wybierać tę z beczki, te na tackach i w wiaderkach zazwyczaj są dodatkowo konserwowane. Hmm, niewykluczone, że te z beczki też, ale pewnie mniej niż te wiaderkowane z roczną datą przydatności ;).
Jako dziecko śledzie byłam w stanie przełknąć tylko w postaci koreczków po giżycku lub – również sklepowych – śledzi w śmietanie. Jakie to było smaczne! A potem w dorosłym życiu zaczęłam czytać składy i czar prysł. No bo co się kryje w składzie koreczków po giżycku znanego producenta?
60% marynowane filety śledziowe ze skórą (Clupea harengus membras)* (płaty śledziowe, woda, sól spożywcza, ocet spirytusowy, substancje konserwujące: benzoesan sodu i sorbinian potasu, substancja słodząca: sacharyna), cebula marynowana (cebula, woda, ocet spirytusowy, sól spożywcza, przeciwutleniacze: kwas L-askorbinowy i kwas cytrynowy, substancja konserwująca: pirosiarczyn sodu), olej roślinny, ekstrakt papryki przyprawowej
Ach więc to czerwone zabarwienie to po prostu ekstrakt z papryki? A ja myślałam, że może jakieś pomidorki się tam kryją ;).
Domowym (smakowym) odpowiednikiem takich koreczków są śledzie po kaszubsku. Wykonałam je według przepisu Magdy Gessler.
W skład widocznego na zdjęciu słoiczka wchodzą:
- 4 filety śledziowe z beczki (moczone przez kilkanaście godzin w 2 razy wymienianej wodzie – można ten czas skrócić do kilku godzin)
- 2 małe cebule
- kilka łyżek oleju (tak aby pokrył dno patelni)
- 1 łyżka cukru
- 2 łyżki octu spirytusowego
- ok. 2-3 łyżki koncentratu pomidorowego
- 3 listki laurowe
- 3 ziarna ziela angielskiego
- w oryginalnym przepisie była też gorczyca – ja jej nie miałam
Wykonanie: Rozgrzewamy olej i szklimy na nim cebulę. Po chwili dodajemy do niej cukier i też podsmażamy to razem jeszcze chwilę. Następnie wlewamy ocet, dodajemy przyprawy (ziele angielskie i liść laurowy) oraz koncentrat pomidorowy. Całość dusimy do miękkości przez kilka minut. Na końcu można dodać gorczycę.
Filety śledziowe kroimy na kawałki i wkładamy je do słoiczka przekładając wystudzonym sosem. Śledzie najlepiej smakują następnego dnia, muszą się trochę zamarynować.
Jestem ciekawa czy lubicie śledzie, a jeśli tak – w jakiej postaci najbardziej?