To jeden z tych dni w miesiącu, które spędzam od rana do wieczora przed komputerem. Skończyłam właśnie pracę i z rozpędu postanowiłam napisać ten post. Tak dla relaksu. Dziś dobra okazja aby napisać coś o blogowaniu, bo 31 sierpnia to Dzień Blogera. Muszę jednak przyznać, że nie lubię nazywać siebie blogerem, ale nie wie czy jest sens w to wnikać ;).
Po co w ogóle bloguję?
Uwielbiam dzielić się z innymi ludźmi uchwyconymi w kadr momentami i widokami, a także inspiracjami i spostrzeżeniami… Sprawia mi to olbrzymią przyjemność i jakkolwiek idiotycznie by to nie zabrzmiało – czuję w tym wszystkim misję. Chcę promować umiejętne zarządzanie swoim życiem – zdrowiem, karierą, relacjami i czasem wolnym. Choć na blogu i na Instagramie przewijają się też jakieś czysto prywatne zdjęcia, zdecydowana większość z nich przed publikacją przechodzi przez sito w postaci pytania “czy to może kogoś zainspirować do czegoś pozytywnego?”. Nawet zdjęcia Luny są częścią “misji” bo chcę na swój sposób promować adopcję zwierząt, szczególnie tych ze schronisk czy fundacji, często nierasowych. Zdjęcia zdrowych potraw czy aktywności są raczej oczywiste, te z podróży czy spacerów to nie tylko pamiątka dla mnie, ale też promocja odwiedzanych przeze mnie miejsc i zachęcanie do aktywnego spędzania wolnego czasu. Wychodzę z założenia, że jeśli choć jedna osoba poczuje się pod wpływem mojej internetowej działalności zmotywowana do pewnych mniejszych lub większych zmian, to będzie to mój sukces i motywator do dalszego działania. Będę to robić dopóki będę od Was otrzymywać sygnały, że to ma sens i dopóki będzie mi to sprawiać frajdę.
Jak powstają moje posty?
Z założenia nie tworzę żadnych planów. Posty powstają spontanicznie i zazwyczaj są odzwierciedleniem tego co dzieje się w moim życiu i tego, co mnie zainspiruje. Bywa czasami, że dzieje się sporo, a wena sprzyja i wtedy robi mi się na blogu kolejka postów do publikacji. Jeśli chodzi o inspiracje do nowych postów – one są wszędzie dookoła mnie. Całe moje życie i praca kręcą się wokół zdrowego stylu życia, dlatego nie narzekam na brak pomysłów. Zazwyczaj wpadają mi one do głowy w jakimś mało oczekiwanym momencie, wtedy zapisuję je gdzieś na kartce albo w Evernote. Potem w sprzyjającej chwili siedzę i piszę, a na końcu organizuję zdjęcia. Bywa, że to brak zdjęć tygodniami powstrzymuje publikację jakiegoś posta. Pół biedy jeśli zrobienie jakichś zdjęć (np. kulinarnych) należy tylko do mnie, ale gorzej jeśli trzeba zorganizować jakąś “sesję” z moim udziałem na zewnątrz. Wtedy zazwyczaj trochę czasu mija zanim mój osobisty fotograf będzie miał czas wtedy co ja i warunki zewnętrzne będą sprzyjające. Bywa, że są średnio sprzyjające, ale i tak realizuję “sesję” bo mam dość odwlekania publikacji. Tak było np. z niezbędnikiem miejskiego rowerzysty – tak mnie wtedy przewiało, że odchorowałam to potem przez bite 2 tygodnie. Czasami zdjęcia powstają na długo przed przygotowaniem posta – tak było np. z fotkami do wpisu o jodze, który pojawi się za jakiś czas. Blogowanie to w dużej mierze łączenie przyjemnego z pożytecznym, przed każdym spacerem zastanawiam się, czy mogę przy okazji zrobić fotki do jakiegoś planowanego wpisu. Częściej niż kiedyś noszę ze sobą aparat.
Wybaczcie, że tak rzadko pytam Was o Wasze potrzeby, nie przeprowadzam ankiet… Z doświadczenia wiem, że i tak nie potrafię się do nich potem zastosować, bo niektórzy chcą abym pisała o czymś co kompletnie mi nie leży (np. uroda), a niektórym nie pasuje pisanie o tym, co sama najbardziej lubię. Jako że to moje miejsce w sieci, będzie takie jak ja czuję, a Wy przed wejściem na post widzicie tytuł i możecie ocenić, czy Was on zainteresuje. To takie proste :).
Prace okołoblogowe
Za stronę techniczną bloga odpowiada mój facet. On też często wyłapuje jakieś literówki po publikacji, albo zauważa, że nie odpowiedziałam komuś na komentarz i zwraca mi uwagę, że powinnam to zrobić. Dobrze mieć takie wsparcie, bo mimo wszelkich starań zdarza mi się coś przeoczyć. Ogólnie praca nad tworzeniem jednego posta zajmuje mi mniej więcej od 2 do nawet kilkunastu godzin.Teoretycznie w momencie kliknięcia przycisku “opublikuj” praca się nie kończy, ale jeśli mam być szczera… Nie będę ściemniać jaka to ciężka i skomplikowana praca zadbać o dostosowanie posta pod kątem wyszukiwarek i późniejsze promowanie go w social media i gdzie tam jeszcze się da. Powód jest prosty – nie robię tego, chyba jestem na to zbyt leniwa, a może po prostu nie ma to dla mnie znaczenia. Raczej nie czytam też poradników blogowych bo i tak nie wprowadzam potem w życie tych wszystkich porad. Być może właśnie z powodu kulejącego marketingu mój blog bardzo powoli się rozwija, ale naprawdę szkoda mi pozbawiać się tej radości z blogowania i zawracać sobie głowy takimi rzeczami jak odhaczanie kolejnych punktów z “planu promocji” po każdej publikacji posta. Szczerze podziwiam blogerów, którzy dbają o takie rzeczy. Zdarza mi się, że zapomnę podlinkować post na Facebooku, na Instagramie to już w ogóle robię to bardzo rzadko, nie mam Twittera, nie linkuję bloga na prywatnym profilu. Czasami ktoś pyta mnie jak wypromować bloga… Jako marketingowiec mogłabym dać mu dziesiątki porad, ale sama ich nie stosuję, bo przecież szewc bez butów chodzi ;). Nie oznacza to wszystko jednak, że na dodaniu posta kończy się moja praca. Kluczowy dla mnie jest kontakt z Wami, więc odpisuję chyba na wszystkie maile i komentarze, które tego wymagają. Do tego dochodzą jeszcze maile w sprawie współpracy, ale… Patrz niżej.
Czy czytam inne blogi?
Tak, czytam to co mnie na innych blogach zainteresuje, raczej nie ma takich gdzie czytałabym wszystko, bo to zajęłoby mi za wiele czasu. Kojarzę blogi większości z Was – regularnie udzielających się tutaj Czytelników. Niestety najczęściej czytam je na tablecie, gdzieś przy okazji, dlatego rzadko mam możliwość aby zostawić po sobie jakiś ślad.
Czego nie lubię w blogowaniu?
Dwóch rzeczy. Po pierwsze licznych, zupełnie niedopasowanych do mojego bloga albo wręcz śmiesznych ofert współpracy. Staram się odpisywać na większość z nich, ale czasami zdarza mi się odpuścić. Wolę poświęcić ten czas na tworzenie wartościowych treści. W blogowaniu nie lubię też tego, że duża grupa czytelników nie stosuje się do bardzo prostej życiowej zasady – jak czegoś nie lubimy to lepiej tego unikać. Nie rozumiem po co się męczyć czytając bloga kogoś, za kim się nie przepada. Nie jestem banknotem 100$ żeby mnie wszyscy lubili, nie zależy mi też na rosnących statystykach, a na żywych odbiorcach, którzy coś pozytywnego z tego bloga dla siebie wynoszą. I nie rozumiem osoby, która pod każdym moim filmem na YT zostawia kciuk w dół jeszcze zanim go obejrzy, nie kumam po co pisać komuś komentarze czepiające się czasami tak absurdalnych rzeczy, że cycki opadają. Nie lubię w blogowaniu tego, że niektórzy nieszczęśliwi, znudzeni swoim życiem ludzie traktują blogerów jak worek treningowy na którym wyżywają się za swoje frustracje. Robi im się lepiej kiedy dowalą komuś obcemu w sieci. To strasznie smutne, sama nie wiem co mnie bardziej smuci – czy to, że ktoś wbija mi szpile choć na to nie zasłużyłam, bo nie zrobiłam mu nic złego, czy to, że są tacy nieszczęśliwi ludzie, którzy w taki sposób próbują sobie pomóc (a tak naprawdę szkodzą sobie jeszcze bardziej). Smutne. Dopóki nie zaczęłam prowadzić tego bloga, nie miałam z takimi ludźmi kontaktu. Bardzo Wam współczuję nieszczęśliwi ludzie i jeśli mogę coś doradzić – zamiast wyżywać się na obcych ludziach w sieci, idźcie do psychologa albo zróbcie coś dobrego dla siebie.
Podsumowując…
Blogowanie ma swoje blaski i cienie jak wszystko. Póki co blaski są dla mnie znacznie cenniejsze, a cienie… Jak widać dalej robię swoje, więc są totalnie bez znaczenia.
Ogólnie bardzo polecam blogowanie, bo to rozwijające zajęcie, które bardzo otwiera na otoczenie i na pozytywne zmiany w życiu. Jeśli ktoś dopiero zaczyna albo planuje to zrobić – polecam świetny, jeszcze ciepły e-book ze zbiorem porad innych blogerów. Znalazło się w nim też coś ode mnie 🙂