Dzisiaj nieco zmienimy temat, bo chciałabym aby w tym cyklu obok postów o zdrowym stylu życia pojawiały się też wpisy na temat dobrego samopoczucia psychicznego i szczęścia. Wszystko to też ma duży wpływ na nasze zdrowie. I szczerze mówiąc ten post siedzi w szkicach mojego WordPressa od dobrych kilku miesięcy… Myślę, że to odpowiedni moment aby go dokończyć i opublikować.
Jak już wspominałam w przeglądzie roku 2015, w ubiegłym roku zrobiłam trochę życiowych porządków, m.in. ograniczyłam pewne relacje. Dodatkowo fala nienawiści, która w ciągu ostatnich kilku miesięcy zalewała mojego Facebooka, pomogła mi zrobić porządki w mediach społecznościowych. Mówiąc wprost – wywaliłam ze znajomych wszystkich ludzi, którzy szerzyli rasistowskie, pełne nienawiści treści. Zastanowiłam się nad swoją przeszłością, przeanalizowałam jaki wpływ na nią mieli otaczający mnie ludzie… I powiedziałam “dość”. Nie będę tolerować w swoim otoczeniu osób, które nie wpływają na mnie pozytywnie. Kiedy byłam dzieckiem, nie miałam wpływu na otaczających mnie ludzi… Ale teraz to ja decyduję z kim współpracuję, z kim się przyjaźnię i z kim utrzymuję jakikolwiek kontakt. I muszę przyznać, że po tych zeszłorocznych porządkach o wiele przyjemniej korzysta mi się z prywatnego Facebooka, lepiej współpracuje z aktualnymi podwykonawcami i ogólnie… Jest lepiej.
Opowiem Wam historię, która zobrazuje to, jaki wpływ na nasze życie mają otaczający nas ludzie. Ostrzegam tylko, że to będzie osobista historia i że opisując ją tutaj miałam okazję poczuć się znowu jak na fotelu u psychologa… Tak tak, to tam kiedyś ten temat wypłynął i była to dla mnie jedna z najtrudniejszych sesji podczas całej terapii. No ale do rzeczy, zacznijmy od tego, że bardzo źle wspominam szkołę podstawową. Szczerze mówiąc to najgorsze lata mojego życia. Nigdy nie byłam przebojowa, raczej wręcz przeciwnie… W podstawówce miałam jedną przyjaciółkę, z którą dobrze się czułam i w zasadzie nie potrzebowałam do szczęścia nikogo więcej. Zresztą i tak innym z jakiegoś powodu przeszkadzałam. Oczywiście nie wszystkim, tylko “grupie trzymającej władzę”. Byłam za spokojna, za cicha, za niska, za biedna…? Do dziś nie wiem, co właściwie było ze mną nie tak. Uczyłam się wtedy bardzo dobrze, ale wśród moich klasowych hejterek też były prymuski, więc chyba nie o to chodziło. W 3 klasie zaliczyłam krótką, tzn. półroczną przeprowadzkę na drugą stronę Wisły i wtedy doznałam szoku. Spodziewałam się totalnej masakry jako “nowa” w klasie, a tymczasem… Nigdzie, w żadnym środowisku, nigdy w życiu nie zostałam tak dobrze przyjęta, jak tam. Teraz po latach mam swoją teorię, dlaczego tak się stało, mogło to wynikać z tego, że w tamtym południowo-praskim, nieco biedniejszym wówczas środowisku nie było “gwiazd”, które prowokowałyby takie sytuacje… A może po prostu miałam szczęście i trafiłam na dobrych ludzi, tzn. dobre, dobrze wychowane dzieci. Niestety po pół roku wróciłam na stare śmieci i wtedy zaczął się koszmar. Byłam gnębiona za to, że śmiałam wrócić (jakby to wtedy zależało od 9-latki…). Nie chcę sobie nawet przypominać epitetów jakie leciały pod moim adresem… Nie trwało to długo bo “koleżanki” po jakimś czasie znalazły sobie inną ofiarę… Ale można powiedzieć, że i ja wpadłam z deszczu pod rynnę. Przeszłam do drugiej szkoły gdzie były starsze klasy i tam trafiłam na “koleżanki” mojego starszego brata. Ten prowadził wówczas bujne życie towarzyskie, zdaje się, że złamał kilka damskich serc i oczywiście na kim to się odbiło? Na początku nie miałam pojęcia o co chodzi, dlaczego obce dziewczyny podstawiają mi nogi, popychają mnie, wyzywają… Nie sposób mi się nie rozkleić teraz jak o tym wszystkim piszę, bo ilość nienawiści jakiej wtedy doświadczyłam spowodowała ranę, którą zdaje się właśnie odświeżam. Nigdy nie zapomnę sytuacji kiedy szłam sobie przez osiedle z przyjaciółką i nagle uświadomiłyśmy sobie, że biegnie za nami jakaś grupa dziewczyn. Zatrzymały nas, zaczęły mnie popychać, wyzywać, drzeć się na całe osiedle. Znałam je z widzenia, chodziły do równoległej klasy, nigdy z żadną z nich nie rozmawiałam… Ale kumplowały się z jakąś znajomą mojego brata. Czułam się wtedy jakby ktoś publicznie wylał na mnie wiadro pomyj, opluł i bardzo dotkliwie pobił, choć znacznie więcej w tym było agresji słownej. Bałam się potem chodzić po osiedlu, przemykałam jakimiś bocznymi uliczkami. Czułam się stłamszona i zastraszona. Nie powiedziałam o tym nikomu, bo po pierwsze było mi wstyd. Wstydziłam się tej sytuacji jakbym to ja zrobiła coś złego. Poza tym oczywiście bałam się, że jak ktoś zareaguje, to będzie jeszcze gorzej. Dziś wydaje mi się, że zryło mi to wtedy psychikę, stałam się bardziej konfliktowa, sama szukałam w swoim otoczeniu słabszych, aby zapomnieć o tym, jak zostałam potraktowana. Potwornie zraziłam się wtedy do kobiet. Choć chłopcy nie byli wcale lepsi, poza kilkoma wyjątkami, którzy byli świetnymi kumplami, niektórzy wyzywali mnie od krasnali, inni od pryszczatych ryjów… Jak pewnie się domyślacie – miało to ogromny wpływ na moje poczucie własnej wartości i powodowało problemy z samoakceptacją.
I przyszło liceum. Zupełnie nowa rzeczywistość, do której oczywiście początkowo podeszłam nieufnie. Szybko jednak okazało się, że w moim otoczeniu jest kilka naprawdę wspaniałych osób. Życzliwych, nie patrzących na stan konta moich rodziców, pomocnych. Liceum dla odmiany wspominam wspaniale. To tam poznałam mojego partnera i najlepszą przyjaciółkę. Tam nabrałam pewności siebie i przede wszystkim odzyskałam wiarę w siebie jako wartościową osobę, która niczym nie zasłużyła sobie na traktowanie, którego doświadczała w podstawówce. Myślę, że gdyby nie ludzie na których trafiłam w liceum, dziś byłabym zupełnie innym człowiekiem… Zakompleksionym, sfrustrowanym… Bardzo niepewnym siebie i źle nastawionym do świata. Czy tego chcemy czy nie – otaczający nas ludzie w jakiś sposób nas kształtują.
Wtedy w szkole nie miałam wpływu na to jakimi ludźmi się otaczałam. W jednej klasie miałam szczęście trafić na świetnych ludzi, w innej traktowano mnie jak człowieka gorszej kategorii. Dzieci potrafią być niesamowicie okrutne i z tego co obserwuję w mediach (głównie społecznościowych) – niestety jest tak do dziś. Okres szkolny rządzi się swoimi prawami, ale w dorosłym życiu mamy do czynienia z tymi samymi schematami. Może nie ma już wyzwisk i gnębienia innych, ale wciąż w naszym otoczeniu pojawiają się osoby, które mają destrukcyjny wpływ na nasze życie i samopoczucie. Nie możemy pozwalać, aby ktoś się na nas wyżywał, dowartościowywał się naszym kosztem lub aby blokował nasz rozwój. Nasze życie będzie dobre tylko wtedy, jeśli będziemy otaczać się ludźmi, którzy nas akceptują i wspierają.
I cóż… Podsumowując – gorąco zachęcam do życiowych porządków w relacjach międzyludzkich. A może już takie porządki zrobiliście? Czujecie różnicę?