Nie wiem jak Wasz, ale mój luty minął w ekspresowym tempie, bo połowę przespałam… Cóż, nie raz marzyło mi się aby zapaść w sen zimowy i oto moje marzenie zostało spełnione… W powiedzeniu “uważaj o czym marzysz, bo twoje marzenie może się spełnić” jest naprawdę wiele prawdy :).
OK, kto ma ochotę na film, tego zapraszam tutaj:
W lutym delektowałam się Jeżycjadą (a raczej odświeżaniem jej sobie). Upadł mój pomysł, aby czytać jedną książkę z tej serii miesięcznie… Przeczytałam część “zerową”, czyli “Małomównego i rodzinę”, potem “Kłamczuchę” (“Szóstą klepkę” czytałam w styczniu), a potem oczywiście “Kwiat kalafiora”. Niestety z książek otrzymanych na gwiazdkę została mi już tylko Ida, a okazja do otrzymania kolejnej książki będzie chyba dopiero w sierpniu, dlatego kolejne części będę prezentować sobie sama ;). P.s. Wiem o istnieniu bibliotek, ale moje założenie jest takie, że chcę posiadać całą Jeżycjadę w swojej biblioteczce.
Druga książka, którą chciałabym Wam polecić, a przy okazji którą mogę się z Wami podzielić to “Książka do przeżycia”. Jest to książka kreatywna, przeznaczona dla dorosłych. Nikt nie każe Wam wylewać na nią kawy, rwać na strzępy i po niej deptać… Ale zmusi Was ona do pewnych przemyśleń i pokaże na czym polega uważne życie. Gdybym miała podsumować tę lekturę jednym zdaniem, to powiedziałabym właśnie, że uczy ona uważności i życia w trybie “slow”, a także zwraca naszą uwagę na to, co dzieje się poza światem wirtualnym (w którym aktualnie spędzamy bardzo wiele czasu). Autor podsunie Wam proste ćwiczenia, które pomogą Wam zwrócić uwagę na rzeczy, o których na co dzień nie pamiętacie. Ta książka zmusza do myślenia, do wspominania, do rozejrzenia się po swojej okolicy, do poznawania świata, do wsłuchania się w siebie i swoje potrzeby, do przeanalizowania swoich znajomości, planów na przyszłość… I do wielu innych, często zupełnie zaskakujących rzeczy. Naprawdę trudno w takiej krótkiej recenzji opisać wszystko, co kryje się na tych 250 stronach, ale wierzcie mi, że każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie.
Uwaga, KONKURS! Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka mam dla Was 6 takich książek, 3 rozdam tutaj a 3 na YouTube.
Pytanie konkursowe brzmi:
Gdybyś miał(a) stracić jeden ze zmysłów, to którego najbardziej by Ci brakowało i dlaczego?
Jest to jedno z zadań pojawiających się w książce 🙂 spodziewam się, że większość z Was odpowie, że najbardziej brakowałoby Wam wzroku, dlatego mam propozycję, abyście napisali też o drugim w kolejności zmyśle 🙂
Na odpowiedzi czekam do końca tego tygodnia (6 marca, do godz. 23:59), zostawiajcie je proszę pod tym postem. Wybiorę 3 najciekawsze, a jeśli będę miała z tym duży problem, bo poziom będzie podobny, to szczęśliwą trójkę wylosuję (lub zrobię opcję łączoną, czyli wybiorę np. 10 najciekawszych odpowiedzi i z nich wylosuję trójkę). Żebyście mieli pewność, że losuję uczciwie, zrobię to na Snapchacie (nick: lifemanagerka).
W tym miesiącu postawiłam na zioła. Nadal regularnie pijam miętę zieloną (spearmint), której zadaniem jest m.in. regulowanie poziomu testosteronu we krwi. Co prawda w badaniach kilka lat temu nie wyszedł mi podwyższony poziom tego hormonu, ale endokrynolog zasugerował, że skóra może pobierać go zbyt wiele i stąd mogą brać się moje problemy z cerą.
Szukając informacji na temat mięty zielonej trafiłam m.in. na wątek kobiet zmagających się z hirsutyzmem i z wypowiedzi niektórych z nich wynika, że picie mięty zielonej pomaga na tę dolegliwość. Badania wykazały, że picie herbatki miętowej dwa razy dziennie pozytywnie wpływa na regulację poziomu hormonów płciowych we krwi. Może komuś się to przyda.
Ja swoją miętę zieloną kupiłam w internetowym sklepie Magiczny Ogród.
Dodatkowo kupiłam w tym miesiącu moje pierwsze herbatki Pukka, ostatnimi czasy osławione w blogosferze… I powiem szczerze, że jestem daleka od zachwytu nad nimi. Kupiłam wersję Detox Lemon oraz Herbal Collection zawierającą 5 różnych smaków. I w każdym poza mieszanką 3 odmian mięty jest lukrecja! Zawsze wydawało mi się, że lubię lukrecję, bo kojarzy mi się ona ze szwedzkimi słodyczami, które kiedyś z podróży przywoziła mi babcia… Ale teraz przez te herbaty, mam mieszane uczucia. Smak lukrecji dominuje każdą z mieszanek i o ile np. Night Time lub Detox Lemon wydają się być ciekawe w smaku i działaniu, to dla mnie są zbyt zdominowane przez ten charakterystyczny smak. Polecam jednak tę mieszankę Three mint, ponieważ zawiera ona 3 odmiany mięty (w tym również zieloną), a jest wygodniejsza do stosowania niż ta sypana, którą posiadam.
Za sprawą styczniowego pudełka “Naturalnie z pudełka” trafiłam wreszcie na “czysty” szampon, który nie robi mi z włosów siana. Moje włosy są naprawdę trudne w obsłudze i te wszystkie polecane przez włosomaniaczki szampony z dobrym składem zupełnie się u mnie nie sprawdzały. Wydawało mi się, że moje włosy po prostu nie mogą dobrze wyglądać bez silikonów i muszę się z tym pogodzić. I wtedy zjawił się on. Szampon Organic Shop Marokańska Księżna. Przyjemny w użyciu, nie robi mi z włosów siana, wydajny, niedrogi… Mam ochotę przetestować więcej szamponów tej marki, macie z nimi jakieś doświadczenia?
Drugą rzeczą “dla ciała” o której chciałam Wam napisać jest kurs “Zdrowy kręgosłup“, o którym wspominałam już jakiś czas temu. Dostałam go do przetestowania, a teraz właśnie rusza jego sprzedaż.
Kręgosłup to moja duża bolączka, bo bywają dni, kiedy spędzam przed komputerem prawie cały dzień i ból (w szczególności w okolicy karku), który potem odczuwam jest naprawdę bardzo niepokojący. Już nawet nie chodzi o to, że kręgosłup musi służyć mi przez całe życie i to jak traktuję go teraz ma ogromny wpływ na to, jak będzie wyglądał komfort mojego życia na starość. Najgorsze jest to, że ja duży dyskomfort odczuwam już teraz, a być może nie jestem nawet w połowie swojego życia. Co będzie dalej? Dlatego moim postanowieniem noworocznym jest zwiększona troska o kręgosłup i naprawdę bardzo staram się tego pilnować. Oczywiście kluczowym działaniem jest dla mnie regularna joga, ale kurs “Zdrowy kręgosłup” też podsunął mi kilka świetnych rozwiązań.
Kurs jest podzielony na 5 tygodni, a w każdym z nich jest 5 kilkuminutowych, filmowych lekcji. Oprócz filmików mamy do dyspozycji również PDF z artykułem na dany temat. To właśnie z jednego z artykułów dowiedziałam się, że tak często polecane w czasopismach wciąganie brzucha w codziennym życiu (po to aby wyglądać szczuplej i wzmacniać mięśnie) jest tak naprawdę szkodliwe, a nie korzystne. Na kursie poznałam też najlepsze i chyba najprostsze ćwiczenie na świecie, które zdarza mi się stosować czasami jako przerwę od pracy. Generalnie znajdziecie w nim wiele zestawów różnego rodzaju ćwiczeń wzmacniających mięśnie dookoła kręgosłupa i nie tylko. Jeśli lubicie takie krótkie, proste i skuteczne zestawy ćwiczeń, to warto w ten kurs zainwestować. Jeśli nie lubicie ćwiczyć w domu z różnego rodzaju filmikami – ten kurs raczej nie jest dla Was.
Podsumowując co znajdziecie w bajlowym kursie “Zdrowy kręgosłup”
- proste instrukcje dotyczące codziennych życiowych czynności – jak siedzieć przy komputerze, jak korzystać z tabletu i smartfona, jak podnosić ciężary
- liczne zestawy ćwiczeń wzmacniających różnego rodzaju mięśnie w okolicy kręgosłupa i nie tylko (są też ćwiczenia na brzuch, ręce i nogi)
- proste ćwiczenia jak sobie pomóc podczas długiej pracy przy komputerze, co robić podczas przerw od pracy (część tych ćwiczeń możecie wykonywać nawet w biurze)
- artykuły na temat troski o kręgosłup, poszczególnych mięśni, prawidłowego oddychania itp.
- wsparcie fizjoterapeutki, która odpowie na dręczące Was pytania + dostęp do specjalnej, tematycznej grupy wsparcia na Facebooku
- BONUS – po przerobieniu większości lekcji i ukończeniu kursu czeka na Was niespodzianka. Może nie powinnam zdradzać co to jest, ale jako że ostatnio bardzo polecałam Wam odpoczynek w postaci relaksacji z lektorem, to muszę napisać, że tutaj dostaniecie paczkę z siedmioma narracjami do relaksacji. Osobiście uważam to za jedną z najlepszych rzeczy w tym kursie, kilka nagrań bardzo przypadło mi do gustu, a jak już pisałam – jest to jedna z moich ulubionych form relaksu.
Dziewczyny naprawdę napracowały się przy tym kursie! Kosztuje on 290 zł, ale mam dla Was zniżkę 15%, dzięki której będzie kosztował niecałe 250 zł. Wystarczy, że podczas zakupu wpiszecie kod rabatowy “lifemanagerka”.
To wciąż nie są małe pieniądze, więc uczciwie mówię, że jeśli nie lubicie ćwiczyć w domu i nie zamierzacie wziąć sobie do serca tego o czym piszą i co pokazują autorki – ten zakup nie ma sensu. Jeśli jednak chcecie naprawdę zadbać o siebie i zależy Wam na tym aby poznać proste rozwiązania przedłużające dobrą kondycję Waszych pleców i całego ciała (a potem oczywiście wdrożyć je w życie) – wtedy naprawdę warto. Kurs można kupić od dziś do 11 marca włącznie. Więcej informacji znajdziecie na stronie kursu.
Jeśli o mnie chodzi – ja odczuwam różnicę w moim samopoczuciu, ale jak już wspomniałam – oprócz wdrożenia w życie kilku wskazówek z kursu, regularnie ćwiczę też jogę (czasami chodzę też na jogę dla kręgosłupa), więc to wszystko razem ma naprawdę dużą moc.
Idzie wiosna, więc wpadłam w wir wiosennych porządków. Objawia się to m.in. wyrzucaniem zbędnych rzeczy, ale też odgruzowywania tego, co zagruzowane. A zagruzowany ewidentnie był mój piekarnik. Na pewno każda nie-perfekcyjna pani domu zna ten problem – jeśli nie umyje się piekarnika krótko po użyciu, później trudno jest wygrać z uciążliwymi plamami. Prawie cała moja blacha do pieczenia była czarna. Teraz wygląda tak jak pokazałam na filmie, ale dojście do tego stanu zajęło mi chyba ze 2 godziny ;). Jakiś czas temu trafiłam na ten film, ale jakoś nie mogłam się zmotywować aby przetestować ten sposób. Potem trafiłam na post Ani o czyszczeniu czajnika. Metoda podobna, na czajniku sprawdziła się świetnie, dlatego idąc za ciosem rozprawiłam się też z blachą a potem też z szybką piekarnika. Zabrudzenia we wnętrzu niestety są oporniejsze, dlatego będę testować kolejne sposoby… Ale i tak różnica jest naprawdę olbrzymia! Jeśli macie problem z mocno zabrudzonym piekarnikiem, gorąco polecam aby przetestować patent z mleczkiem i myjką z folii aluminiowej. Ja do tego celu użyłam mleczka lawendowego Frosch i sprawdziło się bardzo dobrze.
Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia blachy przed czyszczeniem, ale zwyczajnie było mi wstyd ;).
Uff, strasznie długie wychodzą wpisy z tego cyklu, ale tradycyjnie mam nadzieję, że coś Was zainteresuje 🙂 I oczywiście przypominam o konkursie, książki czekają!