Miał się tu dzisiaj pojawić post z aktualizacją moich postępów w jodze… I choć nie mogę się doczekać, kiedy go opublikuję, uważam, że to co chcę napisać dzisiaj, jest ważniejsze. Czy joga wpływa na układ hormonalny? Czy joga może pomóc przy PCOS? Czy joga pomaga regulować cykl menstruacyjny? Opowiem Wam dzisiaj jak to wygląda w moim przypadku. Przeprowadziłam na sobie eksperyment, który miał mi pomóc w obiektywnej ocenie sytuacji.
Przygotowałam ten post również w wersji… mówionej. Dostaję od Was sporo sygnałów, że lubicie słuchać mojego głosu, a poza tym może taka forma dla niektórych będzie wygodniejsza. Koniecznie dajcie znać, czy Wam się podoba. Na pewno muszę jeszcze popracować nad wymową, ale od czegoś trzeba zacząć :).
Zacznijmy od tła eksperymentu…
Moja przygoda z jogą zaczęła się rok temu i początki były bardzo nieśmiałe, bardziej samodzielne niż pod okiem nauczyciela. We wrześniu zapisałam się do szkoły jogi, ale na zajęcia chodziłam 1-2 razy w tygodniu, miałam też nawet 2 miesięczne przerwy spowodowane różnymi problemami. W sierpniu ubiegłego roku odstawiłam hormony i od tego czasu mój cykl miesięczny oszalał. Więcej na ten temat pisałam w poście o pierwszych 6 miesiącach bez pigułek. W skrócie – mój pierwszy bezpigułkowy cykl trwał 90 dni, kolejne po 50-60 dni. Najprawdopodobniej były to cykle bezowulacyjne, a pewnie nie muszę Wam tłumaczyć co to oznacza. W każdym razie w kwietniu stał się cud. Mniej więcej w połowie mojego cyklu (tego 50-60 dniowego, bo do takich byłam przyzwyczajona), dopadła mnie taka ochota na słodycze, że mogłabym pochłonąć całą czekoladę na raz. I tak codziennie przez kilka dni. Nie mogłam sobie z tym poradzić, nie wiedziałam o co chodzi. Sprawa wyjaśniła się, kiedy w 31 dniu cyklu przyszły kobiece dni. Nie mogłam wyjść z szoku. Jak to? Taki krótki cykl? Taki normalny? O co chodzi, to chyba jakieś nieporozumienie… Zaczęłam analizować co ja takiego w tym miesiącu zrobiłam, że sprawy tak się potoczyły. Nic mi jednak nie przychodziło do głowy, ot miesiąc jak miesiąc, to samo jadłam, tak samo byłam aktywna… No, tyle tylko że, miałam karnet “no limit” na jogę i zaczęłam chodzić na zajęcia prawie codziennie. Zaczęłam też stawać na głowie. W tym momencie poczułam się jakby ktoś zapalił światło ;). Szybko zaczęłam googlować frazę “czy joga wpływa na cykl menstruacyjny” itp. Poczytałam trochę na ten temat i poczułam, że chyba doświadczyłam tego na własnej skórze. Nie mogłam jednak stwierdzić czegoś takiego po jednym miesiącu. Być może mój organizm po prostu “oczyścił się” już z hormonów i doszedł do siebie (choć ja przed braniem pigułek też nie miałam takich cykli, zawsze trwały one ok. 40 dni, a nawet więcej).
Czy joga wpływa na układ hormonalny – mój eksperyment
Dobrze się złożyło, bo akurat na początku nowego cyklu robiłam badania zlecone przez diabetologa i pani pielęgniarka fatalnie pobrała mi krew, zostawiając siniaka na pół ręki. Siniak to pół biedy – ja tą ręką ledwie mogłam ruszać. Przez prawie 2 tygodnie nie mogłam nic dźwigać, a co za tym idzie też opierać się na “uszkodzonej” ręce. Musiałam więc zrobić sobie przerwę od jogi. Potem był mocno zapracowany czas, był też wyjazd do Włoch… Nie kupowałam więc karnetu i stwierdziłam, że to nawet dobrze się składa – postanowiłam przeczekać do kolejnego okresu, aby sprawdzić kiedy się pojawi. W międzyczasie zdarzało mi się robić jakieś krótkie, maksymalnie półgodzinne sekwencje, bo nie potrafiłam z tego tak całkiem zrezygnować. Szczególnie, że po ok. 35 dniach NIC się nie działo, więc tym bardziej czułam potrzebę aby do jogi wrócić. Ten “bezjogowy” cykl trwał 53 dni. OK, teza teoretycznie się potwierdziła, ale to wciąż było za wcześnie aby obwieścić to światu, czyli Wam ;). To mogło świadczyć o tym, że wtedy w kwietniu to był jakiś jednorazowy wybryk mojego organizmu. Z radością zakupiłam więc kolejny karnet “no limit” i wróciłam do prawie codziennej praktyki. W międzyczasie robiłam cytologię, więc obgadałam ten temat z ginekologiem. Lekarka powiedziała mi, że w środowisku ginekologicznym też dostrzega się wpływ jogi na regulację cyklu miesięcznego i że moje podejrzenia prawdopodobnie są trafne. Podekscytowana kontynuowałam eksperyment… Jego zwieńczeniem było zakończenie “intensywnie-jogowego” cyklu na 33 dniach.
I teraz już nie wierzę, że to przypadek, że jednorazowy wybryk… Myślę, że mam to czarno na białym – joga pomaga regulować cykl miesięczny. W moim przypadku! Nie mogę wypowiedzieć się za wszystkie ćwiczące jogę i mające PCOS kobiety na tym świecie. Ale jestem przypadkiem, który potwierdza to, o czym głośno się mówi i w co niektórym nie chce się wierzyć.
Ok, ale jak to działa?
To nie są żadne czary ani przepływ magicznej energii (choć to może też ;)). Te wszystkie skręty i pozycje odwrócone w jodze nie są po to, aby spektakularnie wyglądały na zdjęciach. To przede wszystkim masaż i sposób stymulacji narządów wewnętrznych. Pozwolę sobie zacytować mądrzejszych:
Dodatkowo działanie asan na organy wewnętrzne usprawnia ich funkcjonowanie: trawienie (skręty), wchłanianie pokarmów (wygięcia do tyłu), produkcję hormonów (skłony, wygięcia, odwrócone). Być może nawet z czasem praktykując regularnie oraz – co niezwykle istotne – stosując odpowiednią dietę ubogą w cukry proste a bogatą w błonnik i białko oraz stosując się do zaleceń lekarza prowadzącego, można by zminimalizować ów proces negatywnego wpływu insulinooporności na jajniki.
Natomiast u osób, u których podłoże zmian hormonalnych nie jest znane, praktyka asan może mieć działanie wspomagające główną strategię postępowania medycznego, zmierzającego do uzupełniania niedoborów progesteronu w organizmie. Szczególnie zalecana w tym przypadku byłaby regularna (za wyjątkiem menstruacji) praktyka pozycji odwróconych, które mają wpływ na przysadkę mózgową bezpośrednio zawiadującą pracą jajników.
Dlaczego to takie ważne?
A dlaczego tak się tym jaram? Decyzja o odstawieniu hormonów była bardzo trudna i pewnie gdyby nie fałszywy alarm z zakrzepicą, nie podjęłabym jej do dziś. Przed pigułkami było naprawdę niefajnie… Strasznie szpecący mnie trądzik, nieregularne, obfite i bardzo bolesne miesiączki… Mój organizm dawał mi sporo sygnałów, że coś jest nie tak. Bardzo się bałam, że wszystkie te problemy wrócą, kiedy zrezygnuję z brania leków. Dziś po prawie roku od wzięcia ostatniej pigułki jestem dużo spokojniejsza. Nie chcę teraz się rozpisywać na ten temat, bo o tym będzie kiedyś osobny post (muszę najpierw zrobić USG, aby sprawdzić czy jajniki fizycznie znowu są policystyczne)… Ale wierzcie mi – to naprawdę olbrzymia radość, kiedy widać efekty swojej pracy nad własnym zdrowiem. Przez długi czas szłam najprostszą, ale wcale nie najlepszą drogą. Decydując się na odstawienie hormonów zdecydowałam się na narzucenie sobie większego rygoru w diecie, pielęgnacji cery, aktywności… Ostatni rok bardzo wiele powiedział mi o moim ciele i organizmie, a ja jeszcze bardziej uwierzyłam w sens zdrowego stylu życia. Czy mogłam czuć się zdrowa, kiedy miałam cykle miesięczne trwające ponad 50 dni? No nie bardzo. Osiągnięcie cyklu ok. 30 dniowego to w moim przypadku coś niesamowitego, bo miałam takie może tylko jako nastolatka. A wszystko to dzięki trosce o siebie, bo do tego mogę zaliczyć praktykę jogi.
Dlatego tak się cieszę i dlatego piszę Wam o tym, bo może komuś z Was również to pomoże. Przypomnę tylko, że u mnie efekty przyniosła prawie codzienna praktyka jogi (czyli ok. 5-6 godzin tygodniowo). Kiedy ćwiczyłam 1-3 razy w tygodniu, nie było takich efektów. Nie bez znaczenia jest tutaj też praktyka pozycji odwróconych (świeca, stanie na głowie), gdyż to przede wszystkim one są zalecane przy problemach hormonalnych i jest wskazane, aby wykonywać je codziennie.
P.s. Na koniec jeszcze film z podsumowaniem mojego roku z jogą. Jeśli ktoś przeczytał ten post, film od połowy może sobie odpuścić, bo mówię w nim to samo :).