Ludzki organizm to skomplikowana maszyna. Na jego kondycję wpływa bardzo wiele czynników, a na wiele z nich my – jako obsługujący tę maszynę – mamy spory wpływ. Czasami jednak nie chcemy z tego skorzystać i wolimy zdać się na postęp medycyny i farmacji. To też jest potrzebne i wszystko jest dla ludzi, ale czy to czasami nie jest droga na skróty? Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie moja ostatnia wizyta u diabetologa.
Chyba nie muszę nikomu mówić, że cukrzyca jest bardzo poważną chorobą, a wynikające z niej powikłania mogą doprowadzić do niepełnosprawności, czy nawet śmierci. Choroba ta wymaga od pacjenta olbrzymiej samodyscypliny i dużej troski o siebie. Większej, niż u przeciętnego, zdrowego człowieka, który chce po prostu zdrowo żyć. Czy można mieć lepszą motywację do zmian w stylu życia, niż świadomość, że nieprzestrzeganie go może nas doprowadzić do poważnych powikłań? Utraty wzroku, amputacji kończyn, czy innego rodzaju niepełnosprawności…? Okazuje się, że ta motywacja nie jest niektórym potrzebna, bo przecież są leki. Każdy zdiagnozowany w kierunku cukrzycy typu II pacjent otrzymuje dokładne wytyczne dot. zmian, które musi wprowadzić w swoim trybie życia. Niestety moja diabetolog twierdzi, że stosuje się do nich tylko garstka. I u tej garstki widać wspaniałe efekty, dzięki którym można zmniejszyć ilość leków i znacząco poprawić ogólny stan zdrowia pacjenta. U większości jednak funkcjonuje przekonanie, że wszystko da się załatwić lekami i w związku z tym nie ma sensu się wysilać. To samo obserwuję w codziennym życiu, w odniesieniu do mniej poważnych chorób. Po co brać wolne w pracy żeby na przykład wygrzać grypę, skoro można wziąć jakiś silny, stawiający na nogi lek i iść do pracy robić swoje (przy okazji zarażając innych). Czytam czasami na FB jak ktoś się chwali, jaki to on dzielny, bo ledwo żyje, ale weźmie produkt X i bez obaw, dalej będzie niczym robocik wyrabiał swoją normę w korpo. Ręce mi opadają. Czy ludzie są tak głupi, czy tak bardzo nie mają szacunku do samego siebie?
Z drugiej strony trudno się dziwić, bo w tym kraju mało kto słyszał o holistycznym podejściu do zdrowia i brakuje też lekarzy myślących i działających w ten sposób. Przypominam sobie początki mojego leczenia, kiedy endokrynolog na hasło “insulinooporność” z automatu przepisał mi Metformax. A to lek dla diabetyków, w jego opisie czytamy m.in., że:
Preparat jest wskazany u dorosłych ze stanem przedcukrzycowym (nieprawidłowa tolerancja glukozy), gdy za pomocą ściśle przestrzeganej diety i ćwiczeń fizycznych nie można uzyskać prawidłowego stężenia glukozy we krwi.
Kluczowa jest druga część tego zdania – przy insulinooporności ten lek to ostateczność, kiedy nie zadziałają zmiany w stylu życia. Mnie nikt nie zapytał, czy te zmiany wprowadziłam, nikt nie dał im szansy. Przepisano mi lek, który – jak się potem dowiedziałam – brała też moja babcia chora na cukrzycę. Udałam się na konsultację do diabetologa i ten kazał mi to jak najszybciej odstawić, bo w mojej sytuacji faszerowanie się nim nie tylko nie miało sensu, ale i mogło przynieść więcej szkody niż pożytku.
Dodatkowo – również na zalecenie lekarzy – przez 6 lat łykałam hormony, podczas gdy od półtora roku wiem, że bez nich też mogę mieć regularny cykl miesięczny i spokojną cerę. To była droga na skróty, która może i była skuteczna, ale też powodowała skutki uboczne. Lekarze jednak uparcie twierdzili, że jeśli nie planuję dzieci, to hormony mogę łykać nawet do menopauzy. To nic, że po kilku latach życia na hormonach zwiększa się ryzyko zachorowania na raka piersi, bo przecież wystarczy robić regularnie USG i w razie czego szybko wykryjemy nowotwór. Rzecz w tym, że ja wolałabym go nie wykrywać wcale i wizja wczesnego wykrycia za bardzo mnie nie pocieszała…
Zdrowy styl życia to nie jest droga na skróty. To wymaga pewnych wyrzeczeń, pracy, wysiłku (głównie tego fizycznego) i przede wszystkim zaangażowania. Trzeba czytać składy produktów, eksperymentować w kuchni, poszukać aktywności dla siebie… Holistyczne podejście do swojego zdrowia może zdziałać cuda, co obserwują osoby zmagające się z chorobami przewlekłymi, takimi jak PCOS czy choroby tarczycy. A ja z dumą i radością mogę powiedzieć, że na chwilę obecną mój organizm nie jest już insulinooporny. Po raz pierwszy od kiedy kontroluję ten problem (a od 7 lat robię to raz w roku), mam wzorowe wyniki. I to nie dzięki metforminie, tylko dzięki temu, jak żyję. To kolejny po wyregulowaniu cyklu i opanowaniu cery mały sukces na moim koncie.
Dlatego dalej będę głosić – nie idźcie na skróty. Warto żyć tu i teraz, ale nie w odniesieniu do swojego zdrowia. Myślcie o tym, jak Wasze życie może wyglądać za 5, 10, 20 lat… Nie zawsze, ale w wielu przypadkach leki to ostateczność i tak powinniśmy je traktować. Przeziębienie równie skutecznie można wyleczyć złotym mlekiem, na nieregularny cykl może pomóc joga lub trening mięśni dna miednicy, hormony tarczycy czasami można wyregulować dietą. Oczywiście nie zawsze i nie u każdego*, ale zawsze warto spróbować tej naturalnej drogi. Ja przyznam, że nie pamiętam kiedy ostatnio brałam jakiś produkt posiadający status leku, a w aptece bywam już tylko po witaminę D :).
*Celowo to podkreślam, bo nie chodzi mi tu o całkowite negowanie leczenia farmakologicznego, które u niektórych osób i przy niektórych schorzeniach jest konieczne. Jestem jednak dowodem na to, że w niektórych przypadkach nawet lekarze wybierają drogę na skróty, nie myśląc o jej konsekwencjach w przyszłości, podczas gdy przy opowiednim zaangażowaniu pacjenta, podobne wyniki można osiągnąć samym stylem życia. I tym postem chcę przekonać pacjentów, że to zaangażowanie jest warte zachodu.